George Verwer: „Głód pełni życia chrześcijańskiego”


Rozdział 5

Jak rozwinąć miłość


W Ewangelii Jana 13 rozdziale wierszach 34 i 35 czytamy takie słowa: „Nowe przykazanie daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem, abyście się i wy wzajemnie miłowali. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeżeli miłość wzajemną mieć będziecie”.

Jest to kamieniem węgielnym całego chrześcijaństwa, rewolucji zaczętej przez samego Pana Jezusa Chrystusa. „Po tym oni poznają, że jesteście moimi uczniami, że nie będziecie mieli żadnych własnych rzeczy” — czy tak właśnie mówił Pan Jezus? Czy: „Przez to oni poznają, że jesteście moimi uczniami, że będziecie nosili i czytali stale swoje Biblie”? Lub może: „Po tym was poznają, że będziecie mieli czystą naukę”? Może tu się liczy poświęcenie samego siebie: „Po tym wszyscy poznają, że jesteście uczniami moimi, że przejedziecie przez wszystkie kraje świata, rozdając wszędzie traktaty i zdobywając dusze dla Pana”?

Jezus w ogóle nie wspomina tutaj o tych rzeczach. Powiedział, że tylko jedna rzecz może przekonać świat o tym, że jesteśmy jego uczniami, a mianowicie: miłość, jaką będziemy mieli między sobą. Nie jesteśmy teoretykami chrześcijaństwa, uczniami jakiejś instytucji, lecz uczniami Chrystusa. Wchodzimy tutaj w bardzo bliski, osobisty kontakt miłości. Jest to nowy rodzaj miłości, tej samej, która była udziałem Chrystusa, kiedy oddał swoje życie za nas. „Nowe przykazanie daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem”. O tym powinniśmy stale pamiętać: „Jak Ja — Jezus umiłowałem was” — więc jest to miłość ustawiona na Bożym poziomie. Tego wymaga Bóg od nas także dzisiaj. Powinniśmy miłować, miłować się dzisiaj tą samą miłością, którą Jezus nas umiłował.

On jest tu naszym przykładem, my zaś możemy podążać za Nim, jak to jest wspomniane w 1 Liście Jana: „Tak chodzić, jak On chodził”. O, jak mało my wiemy o miłości, tak wielu jeszcze rzeczy powinniśmy się nauczyć! Miłość zawsze daje, jest zawsze w ruchu, idzie, aby pomóc innym ludziom, zaspokaja ich potrzeby, przynosi pomoc i radość, a także — niebo.

Czasami ludzie pytają mnie, jak rozumiem Bożą miłość. Jako odpowiedź można zacytować ten wiersz: „W tym objawia się miłość Boża, że oddał On swoje życie za nas” i dalsza część tego wiersza: „Tak samo i my powinniśmy oddawać nasze życie za braci”. Aby więc przeżywać miłość Boga w pełni, powinniśmy wzajemnie kłaść życie swoje za braci. „Większej miłości nikt nie ma nad tę, jak gdy kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich”.

Miłość jest samą esencją uczniostwa. Miłość jest murem otaczającym ucznia, jest dachem chroniącym go, jest gruntem, na którym stoi. Biblia podkreśla z naciskiem, że choćbym mówił językami ludzi i aniołów, i choćbym posiadał wszelką mądrość i choćbym składał ogromne ofiary i oddał ciało swoje na spalenia i pozbył się swoich nieruchomości i wszystkiego, co posiadam, a nie miał miłości, to jednak bez miłości nie jestem nic wart. Zwykła brząkająca miedź, brzmiące cymbały. Oby Bóg zechciał wyzwolić nas od ułudy diabelskiej w tej sprawie. W pewnym miejscu Jezus nazwał pobożnych ludzi grobami pobielanymi. I nasze uczniostwo może stać się niczym więcej jak pretensjonalnym pobielanym grobowcem, brzmiącymi cymbałami czy mosiężnym talerzem z zewnętrznymi pozorami i brzękaniami „silnego” życia, posiadania czegoś, pilnowania naszych pieniędzy, podczas gdy wewnątrz panuje całkowita nicość. Ale Biblia przypomina nam, że Bóg spogląda głębiej. Miłości, której szuka, pragnie się dopatrzyć u uczniów. Jest ona rodzajem miłości, pochodzącej z serca. Miłość nie jest zewnętrzną rzeczą, którą można zapalić i zgasić, czymś, co można by zmierzyć duchowym termometrem; raczej wyrażana jest w działaniu wypływającym z serca, które zostało dotknięte przez Boga.

Prawdopodobnie większość z nas musi przyznać, że w praktyce niewiele może powiedzieć o miłowaniu ludzi. Wiemy, że nasze serce często nas zwodziło i kochaliśmy ich ze względu na korzyści, jakie mogliśmy w danej sytuacji uzyskać. Paweł pisze o „miłości nieobłudnej”. Boża miłość nie jest stronnicza, nie kieruje się stanowiskiem człowieka. Jest taką samą do królowej, jak i do żebraka na ulicy. I taką miłość mamy praktykować i rozwijać. Sam Jezus powiedział, że pomoc, udzielona człowiekowi bez ubrania lub w więzieniu, liczy się w niebie. Jeśli pomożemy komuś, choćby tylko przez podanie kubka zimnej wody, nie pozostanie to bez nagrody, gdyż Jezus powiedział: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych braci moich, uczyniliście to mnie”.

Miłość, jak powiedziałem, jest rewolucyjnym czynnikiem. Ale pytanie, które niepokoi nasze umysły, brzmi: Czy jest ona skuteczna, czy działa naprawdę? To mówienie o całkowitym poświęceniu siebie dla drugich, obietnica przyniesienia owocu przez wpadnięcie do ziemi i obumarcie ziarna pszenicy, to przykazanie zaparcia się siebie samego, wzięcia na siebie codziennego krzyża i naśladowania Jego — czy to naprawdę działa w praktyce? A może tylko stanę się zniechęcony, zepchnięty na ubocze, ugrzęznę w jakiejś zamkniętej w sobie sekcie, fanatyczny na punkcie jakiegoś religijnego doświadczenia? Miłość przecież, tak mi odpowiesz, zawiera w sobie pozbycie się wszystkich swoich świeckich posiadłości, upokorzenie pychy mojego serca, wyrzeczenie się mojej żądzy władzy, wdzierania się na stanowiska, pogoni za uznaniem i wyróżnieniem. Pytam więc, czy da się ona zastosować w praktyce? Czy da w rezultacie ukształtowanie normalnej, zrównoważonej, umysłowo zdrowej osobowości?

Albo inaczej, w jaki sposób dojść do takiej miłości? Potrzebujemy dróg rozwijania miłości, których uczy nas Biblia. Miłowanie ludzi nie przychodzi w naturalny sposób, nie jest ono też skutkiem jakiegoś szczególnego przeżycia ewangelizacji, nabożeństwa, odnowy naszego poświęcenia i oddania się Bogu. Mogą one najwyżej pobudzić nas do pragnienia większej miłości do ludzi. Ale prawdziwą miłość wypracowuje się w twardej szkole życia, a to jest długotrwałym procesem. Mogą powstać kryzysy, ale kryzysy, nie wykorzystane dla postępu, przyczyniają się do zacofania.

Przekonałem się, że Biblia dość jasno wypowiada się na temat miłości i sposobów jej rozwijania. Po pierwsze, mówi mi, że miłość jest owocem Ducha. Pierwszą więc zasadą jest konieczność napełnienia Duchem. Po prostu mówiąc, jeśli jakiś człowiek napełniony jest Duchem, będzie w nim w jakimś stopniu czynna miłość. Jeśli nie ma przejawów miłości, nie ma świadectwa pełni Ducha. Właśnie Ef. 5:18 zawiera jedno z przykazań Nowego Testamentu, dotyczących Ducha Świętego: „I nie upijajcie się winem, które powoduje rozwiązłość, ale bądźcie napełnieni Duchem”. Bezpośrednio po tym wierszu następują słowa: „…rozmawiając z sobą przez psalmy i hymny i pieśni duchowne…” A więc miłość, która wypływa z zamieszkania Ducha Świętego, pragnie dać temu wyraz wobec drugich. Wyraża się w kierunku poziomym, w radości i zachęcie dzielenia się przeżyciami z drugimi, a także w kierunku pionowym, ku Bogu: „…śpiewając i grając w sercu swoim Panu, dziękując zawsze za wszystko Bogu”. No, a dalej, co wypływa następnie z serca napełnionego Duchem? „Ulegając jedni drugim w bojaźni Bożej”. Czy odczuwałeś już chęć ominięcia, przeskoczenia tego wiersza? A jednak powiadam ci, jest on centralnym tekstem na temat miłości.

Drugą nauką biblijną, jaką znalazłem, było zalecenie modlitwy za tę szczególną osobę, którą mam miłować. Jeśli wpadłeś w konflikt z siostrą czy bratem w Chrystusie, nie ma ważniejszego zadania, jak podjąć walkę modlitwy przyczynnej za tę osobę. Nie stanie się ona od razu taką, jak ty pragniesz, ale Pan będzie jej błogosławił i działał również w twoim sercu. Jeśli posądzasz danego człowieka o brak duchowości lub dostrzegasz jakąś szczególną słabość w jego życiu, Bóg może zmienić to poprzez twoją modlitwę. Ale może być zmuszony do zmienienia także i ciebie. Jesteśmy odpowiedzialni wzajemnie za swoje słabości i wierzę, że często słabość w życiu brata jest odbiciem słabości w naszym życiu. Jeżeli zostałem duchowo przeświadczony o czymś, co jest złe, mogę to zmienić poprzez modlitwę. Jeśli jednak nie mogę zmienić tego przez modlitwę, to kim jestem, aby posądzać drugiego człowieka o brak duchowości? Zacznijmy modlić się o ludzi, których nie lubimy lub nie rozumiemy, a Bóg poczyni zmiany w tej sytuacji. Wiele przykładów tego mamy w Biblii, gdzie jesteśmy zachęcani do modlitwy o wszystkich ludzi, a Pan Jezus wymienia także naszych wrogów.

Następnym ważnym krokiem jest modlitwa wspólna z osobą, która jest dla mnie problemem. Nie znaczy to, że mamy pójść do tej osoby i powiedzieć: „Widzisz, pragnę modlić się z tobą: Nie lubię ciebie, mam z tobą kłopoty i dlatego myślę, że modlitwa razem z tobą może okazać się pomocna”. Nie, raczej pójdź, aby podzielić się szczególnymi potrzebami i radościami, jego i twoimi i niech społeczność połączy wasze serca. Jeżeli masz kłopoty z ułożeniem dobrych stosunków z kimś ze zboru lub grupy, szukaj częściej sposobności do rozmowy i modlitwy z nim. Tak postępując, podejmiesz trud zrozumienia go. Jest to nadzwyczaj istotne dla rozwijani miłości. Czy nie czytamy w 1 Kor 13, że miłość „nie myśli nic złego” oraz że „wszystkiemu wierzy”? Odwrotnie, duma, nienawiść, strach i tym podobne wierzą w to, co najgorsze w drugim człowieku. Tylko miłość wierzy w najlepsze cechy. Dopóki nie będziemy gotowi ufać ludziom nawet wówczas, gdy jesteśmy obmówieni, oszukani lub oczerniani, nie ma dla nas nadziei. Z całego serca trzymam się zasady wierzenia w najlepsze, próbowania zrozumienia człowieka, poznania jego punktu widzenia. Gdy widzimy czasami, jak nasz współwierzący czyni coś źle, denerwujemy się, krytykujemy go i myślimy: „Dlaczego on tak postępuje?” Miłość natomiast podejmuje wysiłek zrozumienia go. Jakie ma motywy? Może przeżywa w tej chwili jakieś szczególne trudności? Może jest niezdrowy? Coś się skomplikowała i nasiliło w dniu dzisiejszym? Tego my nie wiemy. Mogą wypływać takie czynniki z jego otoczenia, dziedzictwa, wychowania domowego, sięgające daleko w przeszłość, których my nie możemy i nie powinniśmy znać. Musimy usiłować zrozumieć i wierzyć w to, co najlepsze w naszym bracie lub siostrze. Zanim go osądzimy, postarajmy się poznać jego problemy, trudności i walki duchowe.

Tak czyniąc, usiłujemy dojrzeć pozytywną stronę każdej sytuacji, każdego problemu. Jest to najniezwyklejsza, najwspanialsza strona prawdziwej i głębokiej wiary we władanie Boże. Uzdalnia nas do wkroczenia do Jego odpocznienia ze świadomością, że On odpowiedzialnie kieruje wszystkim, co dzieje się na ziemi. Czy wierzymy w Niego? Więc On panuje. Czasami diabeł wydaje się bardzo wielki i bardzo aktywny, ale w porównaniu z Bogiem jest niczym. Zasadniczo i ostatecznie Bóg jest tym, który kieruje naszym życiem. Kiedy wydaje się, że diabeł jest górą, wówczas pamiętaj: istnieje zwycięstwo we krwi Jezusa Chrystusa. W ludzkich sytuacjach i zależnościach musimy nauczyć się mówić: „Bóg jest w tym” i trwać na tym stanowisku. Miłość może przejawiać się w takiej atmosferze, ponieważ patrzy na dodatnie a nie ujemne strony. W Liście do Filipian 1:6 czytamy, że Bóg rozpoczął dobre dzieło. Miałby go nie dokończyć?

Kolejnym krokiem, który w moim przekonaniu wytwarza miłość, jest osobiste zainteresowanie. Bądź osobiście zainteresowany osobą, z którą nie potrafisz sobie poradzić. Miej dla niej słowo zachęty w rodzaju: „Jak ci dzisiaj poszło?” Tak często jesteśmy zajęci wyłącznie naszymi sprawami. Często chętni do mówienia o nich, ale nie do słuchania. Gdy potrafimy zdobyć się na prawdziwe zainteresowanie drugimi, jak ogromne zmiany następują. Miałem rozmowę z moim synem na drugi dzień po jego pójściu do szkoły. Trochę boi się swojej nauczycielki i ma kilka problemów. Myślę, że powinna z nim porozmawiać od czasu do czasu. Ale powiedziałem mu coś całkiem odwrotnego, niż się spodziewał: „Wiesz co, ja myślę, że ona ciebie lubi”. Podziałało to tak, jakby dostał zastrzyk narkotyku LSD. Na jego twarzy pojawił się uśmiech; pobiegł, aby przytulić się do mamy. Działanie było magiczne. A wiecie, że my wszyscy potrzebujemy miłości, czułości i uwagi? Sami tego potrzebujemy i powinniśmy dawać to drugim. Tak wielu jest potrzebujących, a tak mało dających. Jeśli znasz kogoś, czyja osobowość kłóci się z twoją, zapytaj go o jego pracę. Zainteresuj się tym, co on robi i wyraź mu w związku z tym jakiś zdrowy komplement. To stwarza miłość.

Nigdy nie powinniśmy robić z ludzi przedmiotów naszych żartów. Jest to bardzo łatwe wystawiać kogoś na śmiech: Kształt jego uszu, ułożenie jego włosów lub ubrania, które nosi… Wzbudza to śmiech, ale rani. A niektórzy ludzie nie znoszą takiego wygłupiania. U Amy Carmichael czytamy:

„Jeśli podobają mi się żarty kosztem innych, jeśli w jakiś sposób potrafię znieważyć drugiego w rozmowie lub nawet w myślach, to nie poznałem jeszcze niczego z miłości Golgoty.

Jeśli poniżam tych, którym powinieniem służyć, mówię o ich słabych stronach w przeciwieństwie do tego, co uważam za swoje silne strony, jeśli przyjmuję postawę wyższości, zapominając słowa: Któż będzie cię wyróżniał? Cóż masz, czego byś nie otrzymał? — wówczas niczego nie poznałem z miłości Golgoty”.

Strzeżmy się więc poniżenia i ośmieszania innych osób, żartów i kpinek ich kosztem. To wszystko może być przeszkodą dla miłości i jedności i zasmucać Ducha Świętego.

Następnie tym, co pomaga, gdy trudno nam przychodzi miłować jakiegoś współwierzącego, jest zadawanie sobie pytania: „Jakim byłby on, jakim byłbym ja, gdybyśmy nie należeli do Pana?” Pomyślmy o tym przez chwilę, a zaczniemy dostrzegać, jak Pan kolejno usuwa trudności w obydwu z nas. To bardzo pomaga. Zdaj sobie również sprawę, że wszyscy ludzie zostali stworzeni na obraz Boży i że On wszystkich ich miłuje. Zasada ta rozciąga się również na nie zbawionych ludzi. Może spotkasz kogoś na ulicy, brudnego, zagubionego, robiącego na tobie odpychające wrażenie, ale przecież i on stworzony jest na obraz Boży. Możemy ogarnąć sercem kogoś nie lubianego, gdy uświadomimy sobie, że Bóg go miłuje i że Jezus umarł za niego.

Obdaruj takiego człowieka czymkolwiek, kiedy tylko będziesz mógł. Czasami będzie to dla niego wstrząsem. Znam opowiadanie o mężu i żonie, których małżeństwo było bliskie rozbicia. Mąż nigdy nie pamiętał rocznic ani dat urodzin, nigdy nie ofiarował niczego żonie i zawsze narzekał. Ona stawała się coraz bardziej zrezygnowana. Ale pewnego dnia zdecydował się przynieść jej kwiaty. Było to czymś tak niezwykłym, że po prostu nie mogła uwierzyć. Gdy więc zjawił się u drzwi z kwiatami w ręku, załamała się nerwowo i rozpłakała: „Co za nieszczęsny dzień na mnie przyszedł” — szlochała. „Bez przerwy jakieś kłopoty z dziećmi, sprzeczka z mleczarzem rano, wieczorem przypalona kolacja, a teraz ty wracasz pijany do domu”. Po prostu nie mogła uwierzyć, że jej mąż przy zdrowych zmysłach, na trzeźwo kupił jej kwiaty. Nie dopuść więc do takiego zapóźnienia w nawiązywaniu dobrych stosunków. Ofiaruj coś takiej osobie. Czy jakąś praktyczną pomoc, czy coś sprawiającego przyjemność, ale nie zaniedbaj tego. Może to okazać się czasami niewypałem. Ktoś może odwrócić się ze słowami: „Chcesz udawać, że mnie kochasz!” Ale nie zniechęcaj się tym. Bóg zna twoje serce i wie, jakie są twoje intencje, a Duch Boży zawsze działa w sercach tych, którzy należą do Niego.

Jaką beztroskę wykazujemy wobec niektórych zaleceń Pisma świętego! Wspomnijmy choćby na tekst Mat 25:45: „Wtedy im odpowie tymi słowy: Zaprawdę powiadam wam, czegokolwiek nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, i mnie nie uczyniliście”. Porównajmy to z wierszem 40: „…cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście”. Czy nie jest to rewolucyjny urywek Pisma świętego? Gdybyśmy pozwolili mu przenikać do naszych umysłów i serc z dnia na dzień, mógłby przemienić nasze życie. Co czynimy dla najmniej znacznych współwierzących, czynimy dla Jezusa Chrystusa. Bóg mówi, że nasze odnoszenie się do najsłabszych i najmłodszych objawia nasz stosunek do Jego Syna. Powinno to nas skłonić do upamiętania się. Jeśli kto nie miłuje brata, którego widział, jak może miłować Boga, którego nie widział? (1 Jana 4:20).

A może zapomnieliśmy już o Zlotej Zasadzie? „Cokolwiek chcecie, aby ludzie wam czynili, to i wy im czyńcie” (Mat 7:12). Znaczenie tego tekstu jest tak proste! Zanim coś uczynisz lub powiesz, sprawdź, jaka byłaby twoja reakcja na takie słowa? Nikt z nas nie lubi być obmawiany, prawda? Czy lubisz ludzi, którzy cię krytykują, niszczą twoją reputację poza twoimi plecami? Więc dlaczego ty to robisz? Oto więc mamy prostą zasadę, która, wprowadzona w czyn, rewolucjonizuje nasze wzajemne odnoszenie. A jest ona do tego potwierdzona przez inną: „Jakim sądem sądzicie, takim i was osądzą” (Mat 7:2). Jesteśmy zachęcani często, aby „chodzić w światłości” (1 Jana 1:7). Spełniając to dobre zalecenie, nie powinniśmy przeoczyć innego przykazania, aby „chodzić w miłości” (Ef 5:2). Obydwa muszą iść w parze. Nie możemy całego akcentu kłaść na „chodzenie w światłości”, gdyż w rezultacie każdy będzie w krótkim czasie widział wszystkie błędy drugiego, a ludzka natura sprawi, że bez namysłu wszystkie je „wygarnie”. Bez miłości spowoduje to tylko zamieszanie i okaleczenia. Biblia poucza nas, jak możemy skorygować bliźniego. Musi to być czynione w miłości. „Bracia, jeśli człowiek zostanie przyłapany na jakimś upadku, wy, duchowi (a to wyklucza wielu z nas), poprawiajcie takiego w duchu łagodności, bacząc każdy na siebie samego, abyś i ty nie był kuszony” (Gal 6:1). Jest wielu ludzi, którzy lubią krążyć, upominając bliźnich, ale bardzo niewielu wie, co to znaczy upominać w duchu łagodności, z prawdziwą pokorą, wysoko ceniąc tego, którego poprawiamy. Amy Carmichael znów pisze: „Jeśli potrafimy pójść do kogoś i upominać go, nie czując bólu, smagania we własnym sercu, nie poznaliśmy jeszcze miłości Golgoty”. Jak nas poucza 1 Kor 13 nie powinno być radości w naszym sercu z upadku bliźniego. Jeśli mamy upomnieć brata, musi to odbywać się z piętnem smutku w naszych sercach. Nigdy nie przyjmujmy postawy: „Czy ci nie mówiłem? Trzeba było mnie słuchać!” Chodzenie w świetle bez miłości staje się krytykowaniem i otwiera drzwi pychy. Sama miłość w ten sposób zastyga. Jeśli mam „chodzić w światłości” razem z kimś drugim, muszę mieć na uwadze wszystkie pozytywne działania, które Bóg wykonał i jeszcze wykonuje. Muszę mieć na uwadze swoje własne słabości i błędy. Dopiero wtedy wolno ujawnić, co mam w sercu.

Wiele razy Bóg dopuszcza, aby spotkały nas doświadczenia w tym celu, aby nas uzdolnić do pomagania i pocieszania innych w późniejszym czasie. Czy pamiętacie miejsce, w którym apostoł Paweł mówi na ten temat? „Bóg pociesza nas we wszelkim utrapieniu naszym, abyśmy tych, którzy są w jakimkolwiek utrapieniu, pocieszać mogli taką pociechą, jaką nas sam Bóg pociesza” (2 Kor 1:4). Czasami Bóg każe nam przechodzić przez tak ogromne przeciwności, że stajemy się zdolni potem pocieszać i doradzać innym. Jak może kobieta, która miała czworo dzieci urodzonych bez komplikacji i wychowanych bez problemów, pocieszać tę, która miała trzy poronienia, a obecnie urodziła dziecko z wadami wrodzonymi? Tylko taka, która sama utraciła dziecko lub w taki czy inny sposób głęboko cierpiała, potrafi okazać miłość cierpiącej. Bóg bowiem użył jej cierpień dla stworzenia w niej swojej miłości. Potrafi mówić wiernie, ale ze współczuciem. I my możemy chodzić w świetle, mając ten rodzaj miłującej czułości. Miłość nie jest czymś słabym. Potrafi upominać i karać i powinna być w tym nieustraszona. I znów cytujemy Amy Carmichael:

„Jeśli boję się mówić prwadę, aby nie utracić czyjejś sympatii lub nie usłyszeć: Nie rozumiesz mnie! lub ze strachu przed utratą opinii uprzejmego, jeśli wyżej cenię swoje dobre imię aniżeli czyjeś najwyższe dobro — nie poznałem niczego z miłości Golgoty”.

Napominanie i karcenie, które czasami powinniśmy stosować, jest najtrudniejszą czynnością spośród tych, które wykonujemy. Łatwiej jest miłować kogoś z poklepywaniem po ramieniu aniżeli ze słowami upomnienia. Bywają jednak wypadki, w których miłość musi korygować. Muszę korygować swoje dzieci. Nie byłoby sensu, gdybym poklepywał mojego syna po ramieniu ze słowami: „Wszystko w porządku, mój chłopcze”, gdy właśnie zdzielił pięścią siostrzyczkę po twarzy.

Miłość jest czynna. Widząc dziecko wybiegające na ulicę i nadjeżdżający samochód, nie zatrzymam się tylko po to, aby powiedzieć: „Lepiej, by trzymało się chodnika, zamiast wybiegać na ulicę!” Raczej rzucę się, by wyrwać dziecko z opresji i uratować mu życie. Biblia mówi przecież, że mamy wyrywać ludzi z ognia. Jest całkowitym brakiem zrozumienia, czym jest miłość, jeśli ktoś uważa takie postępowanie za drastyczne. Miłość Jezusa nie była z gatunku hollywoodzkiego. On przyszedł po to, aby służyć. Wierze, że to miłość posłała Jezusa do świątyni, aby oczyścić ją z nawleczonych tam śmieci i rozrzucić pieniądze bankierów, nawet przy użyciu gwałtu. Była to miłość sprawiedliwości, miłość do tych, którzy byli oszukiwani. Jego miłość przez całe życie popychała Go do działania.

Miłość ma zdolność do wzrastania. Nie jest ona czymś nieruchomym. Ale nie byłoby dobrze zebrać wszystkie podane sposoby pielęgnowania miłości po to, aby powiedzieć: „Będę próbował! Spróbuję!” W ten sposób niczego nie osiągniemy. Możemy wykorzystać je jako lustro, które ukaże nam, czym jest miłość, a czym my jesteśmy. Mogą one doprowadzić nas do Pana w pokucie i wyznaniu naszych braków. Jeśli chodzimy z Bogiem, On przywiedzie nam na umysł te prawdy i nauczy nas posłuszeństwa w stosunku do nich. To On działa w nas wszystkimi zasobami swojej łaski. Możemy być pewni tego, jak Paweł, że „Ten, który rozpoczął w nas dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Jezusa Chrystusa” (Flp 1:6). Powołuj się na ten tekst dla siebie i dla brata lub siostry, z którymi nie możesz sobie poradzić. Bóg działa w naszym życiu i będzie trwale działał. Czasami Jego działanie może wydawać się nam bardzo powolne, ale nie zniechęcajmy się, ponieważ mamy Jego obietnicę, że On dokona swego dzieła aż do końca. A przed nami jest ów „dzień Jezusa Chrystusa”.