Ludmiła Plett: „Czas rozpocząć sąd od domu Bożego”


1

„Związany” Chrystus


W Ewangelii według Łukasza w 12 rozdziale, w 49 i 50 wersecie czytamy: „Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i jakżebym pragnął, aby już płonął. Chrztem mam być ochrzczony i jakże jestem udręczony, aż się to dopełni”.

Te słowa można znaleźć tylko w Ewangelii według Łukasza. Ani jeden z trzech innych ewangelistów nie przekazał nam tej wypowiedzi Pana Jezusa. Interesujący jest ten fakt, że te dwa zdania wyrwały się z ust Jezusa zupełnie nieoczekiwanie w samym środku Jego mowy na zupełnie inny temat, nie mający nic wspólnego z tymi słowami. Powstaje wrażenie, że w tej krótkiej wypowiedzi Pan jakby otworzył na chwilę uczniom Swoje serce, aby oni, zajrzawszy w nie, mogli ujrzeć i zrozumieć coś bardziej ważnego i ukrytego. Zdarzyło się to w największym szczycie Jego ziemskiej służby, gdy odnosił największe sukcesy i uznanie. Żaden człowiek przed Nim nie odniósł takiego sukcesu. Ślepi zaczynali widzieć, chromi chodzić, chorzy byli uzdrawiani, martwi wskrzeszani. I oto w tym okresie rozkwitu Jego służby Pan otwiera nagle przed uczniami Swoje serce, jakby nie mógł dłużej o tym milczeć. W tym czasie, gdy lud wywyższał i wysławiał Go, On mówi, że teraźniejszość nie jest tym, z powodu czego właściwie przyszedł; że głównym celem Jego przyjścia na świat jest to, aby sprowadzić na ziemię ogień. — Ale zanim to nastąpi — kontynuuje Jezus — chrztem mam być ochrzczony i jakże jestem udręczony, aż się to dopełni. —

Drodzy przyjaciele! Chcę zwrócić waszą uwagę na jedno zdanie, które chciałbym wykorzystać jako klucz do tego tematu. Są to słowa: „Jakże jestem udręczony!”

Jezus mówił, że nie może rzucić na ziemię ognia do tej pory, dopóki nie zostanie ochrzczony. Myślę, że rozumiecie, iż w tym przypadku ma się na myśli nie chrzest wodny, ale chrzest przez ciężkie cierpienia i męczeńską śmierć na krzyżu. Gdyż tylko przechodząc przez to, mógł rzucić ogień na ziemię.

Objawiwszy ludziom prawdziwy cel Swojego przyjścia, Pan nagle mówi: „I jakże jestem udręczony, aż się to dopełni”.

„Jakże jestem udręczony!” Co znaczą te słowa? Co przez nie chciał powiedzieć Jezus wtedy i co chce On powiedzieć do nas dziś?

Jeżeli spojrzymy na różne przekłady Biblii, to od razu zobaczymy, że te słowa Pana w różnych językach w różny sposób są wyrażone. W angielskim przekładzie Biblii, a także w języku plemienia Zulusów użyto słowa, które nie ma nic wspólnego ze słowem „udręczony”. W takich przypadkach najlepiej wziąć do rąk oryginał grecki, który jest podstawą przy przekładach Pisma Świętego na inne języki. Tutaj w tym miejscu znajdujemy słowo „sunecomai”. Aby zrozumieć jego sens, zwróćmy się do innych miejsc Pisma, gdzie w greckiej Biblii użyte jest to samo słowo. W Ewangelii według Łukasza, 22:63, jest napisane, że „mężowie, którzy go pilnowali, naigrawali się z niego i bili go”. Tutaj słowu „sunecomai” odpowiada słowo „pilnowali”, pochodzące od czasownika „pilnować”. To słowo bardziej i trafniej wyraża sens greckiego „sunecomai”. Aby zrozumieć to jeszcze bardziej, przypomnijmy sobie historię pojmania Chrystusa w ogrodzie Getsemane i dalsze znęcanie się nad Nim, gdy On, będąc związany, milcząco stał przed Swoimi prześladowcami. To wszystko, co Jezus wtedy zniósł, ten straszny ból duchowy, który przeżył w tych okropnych godzinach Swojego życia ziemskiego, też dobrze ukazuje znaczenie greckiego słowa „sunecomai”. W ten sposób to, co zostało wyrażone jako „jestem udręczony”, oznacza w rzeczy samej znacznie więcej niż tylko słowo „udręczony” i zawiera w sobie sens jeszcze takich słów, jak: „związać”, „wziąć do niewoli”, „gnębić”, „męczyć”.

W innym miejscu Pisma mówi się o tym, że pewna kobieta, cierpiąca od 12 lat na krwotok, podeszła do Jezusa w momencie, gdy był On otoczony napierającymi ludźmi i dotknąwszy się szaty Jego, w tej samej chwili otrzymała uzdrowienie. Na pytanie Chrystusa, kto się Go dotknął, Piotr ze zdziwieniem odpowiada: „Mistrzu, tłumy cisną się do ciebie i tłoczą” (Łuk 8:45). W miejscu słowa „tłoczą” w greckim oryginale Biblii też znajduje się słowo „sunecomai”. I tak, do wyliczonych wyżej słów, oddających to, co rozumie się w zdaniu „jestem udręczony”, można dodać i takie słowo, jak „ściągnąć”, tj. tak ścisnąć i zgnieść ze wszystkich stron, że praktycznie nie można się ruszać lub cokolwiek robić.

Jednak i to jeszcze nie wszystko. W 19 rozdziale, w wersetach 42–44 tej samej Ewangelii według Łukasza, czytamy o tym, że Jezus, kierując się przed paschą do Jerozolimy, zbliżywszy się do miasta i patrząc na nie, gorzko zapłakał, mówiąc: „Gdybyś i ty poznało w tym dniu, co służy ku pokojowi. Lecz teraz zakryte to jest przed oczyma twymi. Gdyż przyjdą na ciebie dni, że twoi nieprzyjaciele usypią wał wokół ciebie i otoczą, i ścisną cię zewsząd. I zrównają cię z ziemią i dzieci twoje w murach twoich wytępią, i nie pozostawią z ciebie kamienia na kamieniu, dlatego żeś nie poznało czasu nawiedzenia swego”. Użyte tutaj słowa „otoczą” i „ścisną” są jeszcze jednym przykładem słowa „sunecomai”, będącego w greckim Piśmie Świętym. Mamy tu wyraźny i pełny obraz, najgłębiej oddający sens i znaczenie greckiego słowa.

Płacząc nad tym wielkim i sławnym miastem, Jezus mówił: „O, Jeruzalem, Jeruzalem! Przyjdą dni, gdy wrogowie otoczą i ścisną cię zewsząd. Ze wszystkich stron usypią wały, tak że nie będzie można już ani wejść, ani wyjść. I będziesz w kręgu wrogów, jak w kotle, i zginiesz!” Minął czas i słowa Pana dokładnie się wypełniły. Właśnie tak było podczas zburzenia i zdobycia Jerozolimy przez rzymskich żołnierzy. Przez 143 dni trwało oblężenie, a później rzymski dowódca Tytus rozkazał unicestwić miasto, w dosłownym sensie równając je z ziemią. W taki sam sposób rozkazał postąpić z mieszkającymi tam ludźmi. Sześć tysięcy Izraelitów zostało zabitych w najokrutniejszy sposób, a pozostałych przy życiu wzięto do niewoli i uczyniono z nich niewolników. Oto dlaczego przewidując to, Chrystus płakał, mówiąc: „Gdybyś i ty poznało w tym to dniu, co służy ku pokojowi. Lecz teraz zakryte to jest przed oczyma twymi”.

Drodzy przyjaciele! O, gdybyśmy i my mogli to poznać! Gdybyśmy tylko to zrozumieli, co służy ku naszemu pokojowi! Przecież, jeśli i my nie przyjmiemy Jezusa, gdy On przyjdzie, wtedy przyszłość nie przyniesie nam nic dobrego!

I w końcu ostatnie. W Ewangelii według Marka, 6:55–56, mówi się o tym, że do Jezusa przynoszono chorych, aby On, dotknąwszy, uzdrowił ich. Tutaj w stosunku do słowa „chorzy” w greckim oryginale też użyte jest słowo „sunecomai”.

Spróbowałem wyjaśnić wam, co oznacza w greckim języku użyte w naszej Biblii słowo „udręczony” i mogliście przekonać się sami, jak głębokie jest jego znaczenie. A teraz znów wróćmy do naszego tekstu i w świetle tego, co zostało wyżej powiedziane, rozpatrzmy go jeszcze raz.

W tym czasie, gdy na słowo Jezusa chorzy byli uzdrawiani, mówił On o Sobie, że jest chory. Gdy Jego mocą uwalniani byli opętani, On sam dosłownie był związany.

Niekiedy wyobrażam sobie, jak mogłoby to wyglądać, gdyby jakiś malarz namalował obraz, przedstawiający związanego Chrystusa. Pod adresem Jezusa brzmią słowa chwały i wdzięczności, wychwalają Go i wywyższają, a On, otwierając Swoje serce, ze smutkiem mówi: „O, jak jestem udręczony! Jak jestem ugnieciony! Nie mam wolności! Jestem jakby w kleszczach i kajdanach, i nie mogę dokonać tego najważniejszego, po co właściwie przyszedłem!”

Jaki smutny obraz! Jezus — dosłownie jak jeniec. Dający wolność — jako skrępowany, zakuty i uciśniony ze wszystkich stron. Ten, który przyszedł na ziemię, aby rozpalić ogień, ze smutkiem mówi, że nie może tego zrobić z powodu postawionej Mu przeszkody.

Drodzy przyjaciele! A teraz wróćmy do naszych czasów i zapytajmy siebie: „A czy i u nas nie wygląda to tak samo?” Czy Pan ma wolność pośród nas, czy też i obecnie postawiono Mu przeszkodę? Czy może i teraz, będąc wśród nas, jest On jak w niewoli, będąc ugniecionym ze wszystkich stron? Czy może i my trzymamy Jezusa tak samo, jak kiedyś trzymali Go żołnierze, przyprowadziwszy na dziedziniec arcykapłana? Czy to możliwe, że i w naszym życiu czuje się On jak związany, tak że nie może dokonać tego, co chce? Rozumiecie, o czym teraz mówię? Przecież w tym zawiera się znaczenie słów „jestem udręczony”.

Obecnie tak dużo głosi się o tym, że trzeba przyjąć Jezusa jako swojego osobistego Zbawiciela i Pana życia. Cóż, dobrze. Są to słuszne słowa, przeciwko którym nie mam żadnych sprzeciwów, bo zgodnie z tym, co jest napisane, niebo się raduje z każdego nawróconego grzesznika. Lecz, jakże jest smutno, jeśli człowiek, przyjąwszy Jezusa, „wiąże” Go później i „zamyka w lochu”, gdzie żyje On jak więzień i niewolnik. A przecież wszystko powinno wyglądać odwrotnie — nie On, ale my dla Niego powinniśmy być niewolnikami. Jednak i teraz, niestety, powtarza się to samo, co było: Jezus w naszym życiu jest związany, trzymany w niewoli i ugnieciony ze wszystkich stron. Świadcząc o Chrystusie lubimy opowiadać ludziom o tym, jak kiedyś szydzono i znęcano się nad Nim, jak bili i pluli Mu w twarz. Ale czy wiecie, że i teraz powtarza się to samo?

— Jakże to? — zapytacie. — Czy to jest możliwe? Kto może obecnie więzić Króla królów i kto zdolny jest z Niego dziś szydzić? —

Tak, moi drodzy, jak nie byłoby to gorzkie, trzeba przyznać, że to jest możliwe. I dziś Jezus może być opluwany i hańbiony. Zapytacie: w jaki sposób? W Liście do Rzymian, 2:24, apostoł Paweł zwracając się do nas, mówi: „Albowiem z waszej winy poganie bluźnią imieniu Bożemu”. Patrząc na niegodne życie chrześcijan, ludzie tego świata złorzeczą i bezczeszczą Tego, którego imieniem nazywamy siebie! Właśnie tak obecnie obelgi ciągle są Jego udziałem, przy czym nie z powodu czyjejś winy, ale właśnie naszej! Ale wiedzcie, przyjaciele, że jeżeli przybieramy imię Jezusa Chrystusa po to, aby Mu bluźniono wśród pogan, wtedy będziemy winni przed Bogiem i poniesiemy za to nieuniknioną karę! Już lepiej w ogóle nie przyjmować Chrystusa niż przyjąwszy przynosić Jego imieniu tylko zbezczeszczenie.

Jak dużo jest teraz takich, którzy nazywając się imieniem Chrystusa są narzędziami w rękach diabła. Wskazując na takiego „wierzącego”, bezbożnicy mówią: „Spójrzcie na niego! Ten człowiek nazywa siebie chrześcijaninem i dzieckiem Bożym. Jednak, jak przy tym wygląda jego życie!” Mówiąc tak nie mam na myśli tylko grzechu cudzołóstwa i wszeteczeństwa, który niestety też można spotkać wśród chrześcijan. Nie mówię też o paleniu, pijaństwie, kradzieży i innych tak zwanych dużych grzechach, o których nie powinno być nawet mowy wśród nazywających siebie wierzącymi. Jednak, jak nie byłoby to smutne, trzeba przyznać, że wśród chrześcijan jest niemało takich, których życie i bez wyżej wymienionego nie może cieszyć Pana Jezusa. I wtedy On jest przygnębiony, będąc związanym, dręczonym i hańbionym!

Powiedzcie, a jak wygląda to u was? Czy kiedykolwiek myśleliście o tym, jak czuje się Jezus w waszym sercu? Czy jest Mu tam lekko? Czy może On w nim swobodnie mieszkać i wykonywać to, po co właściwie przyszedł? Czy też jest On tak ściśnięty waszymi grzechami, że jęcząc, zmuszony jest mówić: „O, jak jestem tu udręczony”?

W naszym życiu istnieje wiele, co może ograniczać Pana i być Mu przeszkodą. Dużo jest tego, na co często nie zwracamy uwagi. Weźmy, na przykład, stosunek męża do żony. Biblia z powodu tego mówi: „Podobnie wy, mężowie, postępujcie z nimi z wyrozumiałością jako ze słabszym rodzajem niewieścim i okazujcie im cześć, skoro i one są dziedziczkami łaski żywota, aby modlitwy wasze nie doznały przeszkody” (1Pt 3:7). Chociaż tu wiele można byłoby powiedzieć, będzie lepiej, jeśli każdy sam poważnie zastanowi się nad tym. Weź w swoje ręce Biblię, drogi bracie, znajdź w niej odpowiednie miejsca i w ich świetle przeanalizuj swoje życie rodzinne i swój stosunek do żony, nie wyłączając przy tym i twojego stosunku małżeńskiego do niej. Jakim on jest i jak wygląda u was wszystko na tym tle? Czy rzeczywiście masz świadomość, że ona jest kruchym naczyniem, potrzebującym twojej pomocy, współczucia i życzliwości? Czy w twoim stosunku do niej nie ma czegoś takiego, co jest przeszkodą ku temu, aby twoja modlitwa została usłyszana? Przecież może być tak, że człowiek chwali i dziękuje Bogu, gdy tymczasem Pan w jego sercu czuje się jak związany, dokładnie tak samo, jak było to kiedyś: chorzy byli uzdrawiani, ślepi odzyskiwali wzrok, chromi chodzili, a lud chwalił i dziękował Bogu za wielkie dzieła, a Jezus ze smutkiem mówił: „O, jak Mi jest ciasno! Jakże jestem udręczony! Jestem jak związany! Jak w niewoli!” Ten, do którego przychodzili chorzy i otrzymywali uzdrowienie, mówił o Sobie samym: „Jestem chory!”

Kto wie, możliwe, że w tym czasie uczniowie też nie rozumieli tych słów. Być może nawet zapytali:

— Nauczycielu, co Cię dręczy? Z jakiego powodu jesteś chory? — i usłyszeli w odpowiedzi:

— Ja nie mogę dokonać tego, ze względu na co przyszedłem na ten świat.

Rozsądzając po ludzku, to Pan miał wszystkie podstawy, aby być zadowolonym z tego, co się dokonało; jednak mówił On zupełnie wyraźnie, że nie cuda i uzdrowienia, ale rzucenie na ziemię ognia jest dla Niego najważniejsze.

Tak więc widzimy teraz, co było przyczyną udręki Pana Jezusa wtedy. A obecnie? Dlaczego i dziś zmuszony jest On mówić: „O, jakże jestem udręczony! Jestem związany! Jakże ciasno Mojemu Duchowi w sercach ludzi, którzy swoim życiem tak «zamknęli Mi usta», że nie mogę przez nie mówić, nie mogę okazywać Swojej mocy i działać tak, jak chcę!”

Drodzy chrześcijanie! Jak nie byłaby gorzką ta świadomość, szczerze przyznajmy, że Pan rzeczywiście nie może objawiać przez nas Swojej mocy i że przyczyną tego jest nic innego, tylko grzech.

A teraz chcę poruszyć jeden punkt, który wydaje się mi bardzo ważnym. Przed Swoim wniebowstąpieniem Jezus, zwracając się do Swoich uczniów, powiedział: „Dana mi jest wszelka moc na niebie i na ziemi. Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody… Ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28:18–20).

Te słowa mówią nam o tym, że musimy nauczać innych nie tylko, aby wiedzieli, ale i PRZESTRZEGALI. Niestety, wielki niedostatkiem naszego głoszenia ewangelii dziś jest to, że kierujemy ludzi ku poznaniu, a nie ku przestrzeganiu. A przecież Jezus posłał nas nie po to! Musimy nauczać ludzi nie tylko po to, żeby znali prawdę Bożą, ale i PRZESTRZEGALI ją w swoim życiu i w swoim zachowaniu. Dziś w chrześcijaństwie szeroko rozpowszechniona jest wiedza umysłu, która znajduje się niestety tylko w głowie. Ileż dziś czyta się książek! Ileż odbywa się wykładów! Ileż godzin poświęca się analizie i wymianie poglądów, mówiących o rozumieniu tego lub innego miejsca Pisma! I wszystko to po to, aby więcej wiedzieć. Och, o ileż więcej byłoby pożytku, gdyby cały ten czas wykorzystać, aby przykładem swojego życia i zachowaniem pokazać innym, JAK to Pismo należy wypełniać!

Biblia mówi o tym, aby rodzice (i odnosi się to przede wszystkim do ojców) uczyli swoje dzieci przykazań Pańskich i prawidłowego chodzenia przed Bogiem, i tu jest tak ważny WŁASNY przykład! Mało jest powiedzieć dziecku, że musi ono prawidłowo żyć, trzeba mu pokazać, JAK to robić! Zachowanie oraz uczynki matki i ojca, ich wzajemny stosunek i stosunek do innych ludzi — oto to, co na zawsze pozostanie w sercach dzieci i będzie dla nich najlepszą szkołą duchową. Jeżeli widzą one w rodzinie prawdziwe życie chrześcijańskie, wtedy nie ma potrzeby o tym dużo mówić. Powiedzcie, czy tak jest u was? Ilu jest obecnie rodziców, którzy mówią: „My już nie wiemy, co robić z naszymi dziećmi! Nie jesteśmy w stanie utrzymać je w prawdzie”. Co by nie mówić, smutny fakt. A przecież chrześcijańska młodzież jest naszą przyszłością! Tracąc ją, chrześcijaństwo traci swoją przyszłość!

Rodzice! Chcę was zapytać: ile czasu poświęcacie na to, aby nauczyć dzieci chodzenia w bojaźni Bożej? Czy wiecie, czym zajęte są ich serca i umysły? Czy wiadomo wam, co wkłada się w ich świadomość? Weźcie książki, które czytają, i zobaczcie, co one w nich widzą i czego z nich się uczą! Czyż nie rozumiecie, do czego je to doprowadzi? Czy też sami jesteście owładnięci tym samym, nie podejrzewając nawet, dokąd niesie was ten prąd?

Co się okazuje? Nie szczędzimy czasu i sił, żeby gdzieś iść lub jechać i głosząc, przyprowadzać niewierzących do Chrystusa; jednak przy tym nie zauważamy, że tracimy tych, którzy są obok nas. Pewien pracownik Boży w Niemczech powiedział mi: „My, Europejczycy, idziemy na wszystkie strony świata, głosząc tam ewangelię i nawracając do Chrystusa pogan, i to, oczywiście, jest dobre; jednak musimy czuwać, aby jednocześnie, gdy jesteśmy tym zajęci, narody naszych własnych krajów nie stały się pogańskie”.

Tak, to oczywiście jest prawdą, przyjaciele, i dlatego jedynym ratunkiem dla nas obecnie jest zmartwychwstały Chrystus, który powinien prawdziwie przebywać wśród nas, działając swobodnie i bez przeszkód. W ostatnich czasach ludzie szczególnie często organizują demonstracje, żądając wypuszczenia na wolność tego lub innego więźnia i dania mu możliwości czynienia tego, co chce. Lecz powiedzcie, kiedy w końcu chrześcijaństwo też się podniesie i powie: „Pan Jezus w naszym życiu nie może być jak więzień! Nie może On być związany wśród nas! Nie do nas, ale do Niego należy władza! On musi mieć możliwość takiego działania, jak chce!” Czy nie uczy nas tego przykład samego Boga-Ojca, który Go „wielce wywyższył i obdarzył go imieniem, które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano na niebie i na ziemi, i pod ziemią i aby wszelki język wyznawał, że Jezus Chrystus jest Panem” (Flp 2:9–11)?

Bóg-Ojciec dał Jezusowi wszelką władzę na niebie i na ziemi. Posadził Go po prawicy Swojej w Swoim Królestwie. A wy? Czy uczyniliście już to dla Pana? Daliście Mu możliwość zajęcia miejsca po waszej „prawej ręce”? Czy na tym miejscu rozsiada się wasze wyniosłe „Ja”, wasz mąż, wasza żona, wasza matka i ojciec lub wasze dziecko? Sprawdźcie, kto znajduje się na tronie waszego serca i przypomnijcie sobie, co o tym napisane jest w Słowie Bożym: „Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego i matki, i żony, i dzieci, braci, i sióstr, a nawet i życia swego, nie może być uczniem moim” (Łk 14:26). Jak widzicie, miłość do najbliższych wam ludzi — żony, męża, ojca, matki, dziecka — w porównaniu z waszą miłością do Pana Jezusa powinna być podobna do nienawiści. A czy w rzeczywistości tak jest u was? Czy kochacie Pana taką głęboką i niepodzielną miłością? Czy rzeczywiście Jezus jest dla was drogim i bezcennym, mającym pierwsze znaczenie? Jestem przekonany, że gdyby z liczby wszystkich, nazywających siebie chrześcijanami, była dziesiąta część takich, dla których Jezus jest najdroższy od wszystkiego na świecie, wtedy wiele na świecie wyglądałoby inaczej! I gdyby wśród was znalazł się człowiek, który całkowicie, bez reszty oddałby siebie Jezusowi i którego w pełnej mierze mógłby wykorzystać w mocy Swojej Chrystus, wtedy można byłoby przewrócić cały świat!

Pan mówi: „Dana jest mi wszelka moc na niebie i na ziemi”… dlatego, „idąc na cały świat, głoście ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mt 28:19 i Mk 16:15). Zauważcie, że On nie mówi: „Ja umarłem, i dlatego idźcie i nieście światu ewangelię”, i nie mówi też: „Ja zmartwychwstałem i dlatego idźcie na świat, głosząc wszystkiemu stworzeniu”. Nie. Mówi On: „Dana mi jest wszelka moc na niebie i na ziemi. Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody… Ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem”. Z tego wynika, że właśnie Jego władza i Jego potęga otwiera nam drogę do głoszenia dobrej nowiny. U nas na stacji misyjnej jest szpital bez lekarzy, w którym wielu ludzi otrzymuje uzdrowienie z chorób tylko przez modlitwy; przecież Bóg i obecnie jest ten sam, jak dwa tysiące lat temu! Pomimo tego, nie patrząc na to, chcę powiedzieć, że władza i moc Boża nie jest dana nam po to, aby przede wszystkim uzdrawiać chorych, lecz po to, aby nauczać ludzi wypełniać Słowo Boże. Jaki sens, jeśli zdolni jesteśmy zwyciężać całe wojsko, ale nie jesteśmy w stanie dowodzić swoim własnym językiem, trzymając go pod kierownictwem Ducha Bożego! Jaka korzyść, jeśli tysiącami przyprowadzacie ludzi do Chrystusa, a sami jesteście we władzy własnych pożądliwości, w myślach lub w rzeczywistości żyjąc życiem cudzołożnym! Po co wasze wszystkie głośne kazania, jeśli Jezus w waszym własnym sercu jest jak związany, wyszydzony i bezczeszczony! Jak możecie powiedzieć, że dajecie Chrystusowi swobodę działania, jeśli wstydziliście się Go w szkole, w pracy, w przedsięwzięciach! Czy może On objawiać przez was Swoją moc, jeśli słowami, zachowaniem i czynami ciągle zapieracie się Go? Oczywiście, że nie! Wtedy jest tylko niewolnikiem! Wtedy jest ściśnięty w was, zakuty i związany! Apostoł Paweł był niewolnikiem Jezusa Chrystusa i dlatego Pan mógł wywyższać Siebie w nim, mówić przez niego i wykorzystywać go według Swego zamiaru. Czy może On to samo czynić i z wami?

Grzechy w naszym życiu nie pozwalają Panu działać, nie dają Mu osiągnąć tego celu, który On określił. W życiu chrześcijanina, na przykład, może spokojnie uwić sobie gniazdo grzech niecierpliwości, a niecierpliwość zawsze jest przeszkodą na drodze Pana. Wierzący człowiek zdolny jest też być nerwowym i irytującym się. Może w nim mieszkać samowola, gniew, złość, może przejawiać się zawiść, zazdrość i podejrzliwość. Myślicie, że w takim sercu Jezusowi jest lekko i swobodnie? O nie! On w tym wszystkim jest jak związany!

Drodzy przyjaciele! Teraz nie czas, aby wierząc w Pana, wymądrzając się ciągnąć te obrzydliwości, bezczeszcząc tym samym Jego święte imię! O, jak byłoby cudownie, gdyby dzisiejsze chrześcijaństwo uwolniło się od takich chrześcijan, którzy nazywając siebie świętym imieniem, tolerują grzech i samego diabła w swoim życiu! Przecież oni nie są zdolni do przyniesienia czci i chwały naszemu Panu! Lepiej mieć dwóch chrześcijan, gorąco służących Bogu czystym sercem, niż dwa tysiące, które nazywając się chrześcijanami tolerują grzech w swoim życiu! Z dwoma wiernymi Swoimi sługami Pan może dokonać nieporównanie więcej niż z dwoma tysiącami, którzy nie są wierni i są połowiczni. Przecież rzecz nie polega na liczbie, ale na jakości!

Jakże często można ujrzeć wierzących z przygnębionymi twarzami i chrześcijan, którzy prawie ciągle znajdują się w stanie przygnębienia i depresji! I jeśli zapytasz ich o to, jak idą ich sprawy, to zaraz zaczyna się dobrze znana, ponura pieśń: „Ach, moje sprawy, nie ważne. Źle się czuję! Prawie ciągle męczą mnie bóle głowy, i tu boli i tam boli…” — w ogóle nie są to lamentacje Jeremiasza, ale swoja własna pieśń żałobna. Kiedyś, nie mogąc dłużej wysłuchiwać wszystkich żalów pewnego takiego chrześcijanina, powiedziałem mu:

— Przy następnym spotkaniu z tobą już nie będę pytał się o to, jak twoje sprawy, bo twoja twarz od razu mi powie o tym. Ty wystarczająco długo opowiadałeś mi o twoim samopoczuciu, a teraz powiedz, proszę, jak się czuje w twoim sercu Jezus. Jak Mu tam jest i co przy tym mówi. —

Na pewno byłoby nieźle, gdybyśmy przy spotkaniu nie pytali o to, jak tam nasze sprawy, a o to, jak żyje się u nas Jezusowi. Co mówi Pan i jak się czuje, będąc w moim i twoim sercu? Jak się czuje w naszym środowisku? Czy jest On ściśnięty, będący w niewoli i związany, czy pozostawiono Mu taką wolność, że może objawiać Siebie w całej pełni Swojej mocy, chwały i wielkości? Czy może On działać przez nas jak chce? Czy dajemy Mu taką możliwość, czy w naszym życiu jest wiele innego, co jest dla Niego przeszkodą?

— Ja przyszedłem po to, aby czegoś dokonać — mówił uczniom Jezus — jednak nie mogę tego uczynić!. — Jakże jest to tragiczne, jeśli i dziś Pan zmuszony jest powiedzieć: — O, jakże pragnąłem przez was dokonać Mego dzieła, ale nie mogłem, bo wasze grzechy i wasze bezprawie ciągle stały Mi na przeszkodzie! Miałem władzę i moc, daną przez Ojca, lecz wy tak ugnietliście i związaliście Mnie, że nie udało się Mi urzeczywistnić Mojego zamiaru. Jak kiedyś w Jerozolimie związali Mnie wrogowie, tak i wy, nazywając się Moimi dziećmi, uczyniliście ze mną to samo. —

Powiedz, przyjacielu, czy i ty nie jesteś teraz w liczbie „wiążących” Pana? Sprawdź, czy nie ma w twoim życiu sznurów dla Pana! Sznurów grzechu, które wiążą Jezusa, nie dając Mu możliwości działania. Jeżeli tak, to zerwij je, jak można najszybciej! Tylko nie upodabniaj się przy tym do pewnego człowieka, który pewnego razu powiedział mi ponuro:

— Wiesz, Erlo, ze mną jest coś nie w porządku.

— Tak, w czym rzecz? — odpowiedziałem. — Przynieś swoje brzemię do Pana i doprowadź to szybko do porządku! Co ciebie męczy?

— O! — prawie jęknął. — Prawie zamęczył mnie ból zębów!

Jak widzicie, przyczyną jego przygnębienia były zęby. Lecz, jaki stosunek do naszego stanu duchowego ma ból? Nasze ciało musi kiedyś umrzeć. Łazarz został wskrzeszony kiedyś przez samego Pana, jednak i on musiał później umrzeć. Chcemy tego czy nie, ale wszyscy kiedyś umrzemy i zostaniemy zjedzeni przez robaki. Jest to przecież nieuniknione i dlatego bardziej ważny jest nasz stan duchowy i nasze stosunki z Panem. Nie na próżno zaś Pismo mówi, że jeśli nawet nasza ziemska powłoka wietrzeje i się rozpada, to wewnętrzny nasz człowiek przez moc zmartwychwstałego Zbawiciela z dnia na dzień wzmacnia się i odnawia (2Ko 4:16).

Jak wyglądają u ciebie te sprawy, chrześcijaninie? Czy Jezus może w tobie działać tak, jak On chce? Czy może On przez Swoją władzę, moc i potęgę wykonywać w twoim życiu to, co jest wolą Jego Ojca niebieskiego? Czy ma w sobie moc Bożą ta ewangelia, którą głosisz? Pewien chrześcijanin z plemienia Zulusów, będąc pewnego razu w Europie, zwracając się do słuchających, powiedział: „U nas w Południowej Afryce ewangelia bez mocy nigdy nie mogłaby nas uwolnić i wyprowadzić z mroku pogaństwa”.

O, jakże to prawdziwe! Ewangelia, którą głosimy, musi mieć MOC. Istnieje wiele „ewangelii”, niestety za wiele! Z taką „ewangelią” ludzie przychodzą pod krzyż z brzemieniem grzechów i z tym samym brzemieniem odchodzą. Przez taką „ewangelię” ludzie nawracają się do Chrystusa, jednak dalej żyją poprzednim, grzesznym życiem. Tylko wiedzcie, że taka „ewangelia” nas nie zbawia! Potrzebujemy takiej ewangelii, która ma w sobie moc zmartwychwstałego Zbawiciela i która zdolna jest uratować nas od naszego starego człowieka, od naszego nieczystego, światowego życia i od grzechów! Przez nasze odnowione życie Pan chce pokazać światu, że ma moc uwalniać od grzechów, dając duszy uzdrowienie. A czy tak jest u nas? Czy może On przez nas przekonać ludzi, że dla Niego nie ma nic niemożliwego? O, dałby Pan, aby tutaj, wśród nas, znaleźli się tacy ludzie, którzy by dali Bogu nieograniczone możliwości działania, ludzie, w sercach których nie ma sznurów grzechu, wiążących Ducha Bożego, ludzie, w życiu których wypełniałaby się wola Ojca tutaj na ziemi, jak i w niebie!

Drogi przyjacielu! Zwracam się teraz osobiście do ciebie. Powiedz, czy Jezus w twoim życiu może zasiąść po prawej ręce tak, jak On zasiada obecnie w chwale po prawicy Swego Ojca? Jeżeli nie, jeżeli to miejsce zajmuje ktoś inny, wtedy „skręć kark” temu bożkowi, kim by nie był, człowiek lub coś innego! I czym szybciej to zrobisz, tym lepiej będzie dla ciebie. Daj zasiąść na tronie twojego serca Temu, komu to miejsce prawnie się należy! Niech Pan w twoim życiu raz i na zawsze stanie się NAJWAŻNIEJSZYM, PIERWSZYM I OSTATNIM!