Wierzę że jedność braci jest możliwa


Tak brzmi początek piątej zwrotki pewnej piosenki, śpiewanej teraz w wielu zborach, która mówi o dziele Chrystusa i o Kościele, którego nie zbuduje żaden człowiek, tylko On sam. Jedni śpiewają ją z entuzjazmem, inni natomiast „rozdzierają szaty swoje” nad taką nierozsądną brawurą, nie mającą żadnego uzasadnienia w faktach. Ci ostatni zbudowali już bowiem dawno swoje własne „kościoły” i pilnują teraz czujnie, by nic w nich nie zagroziło „porządkowi”, jaki sami wprowadzili. Tym samym ani nie dążą do jedności wszystkich dzieci Bożych, ani nawet nie mogą o niej marzyć.

— Czy więc taka wiara, wyrażona w powyższych słowach piosenki, jest rozsądna? — Wszyscy bolejemy nad rozbiciem wyznaniowym Kościoła, wszyscy znamy fragment modlitwy arcykapłańskiej Pana Jezusa, w którym prosi On swego Ojca o jedność swoich uczniów i wszyscy mamy świadomość, że w jakiś sposób to powinno się wypełnić, ale przeważnie na tym kończy się nasza wyobraźnia, gdyż wszystkie widzialne fakty zdają się wskazywać na całkowitą nierealność programu jedności. W każdym przebudzeniu, w każdym ruchu odnowy sprawa ta pojawiała się na nowo w zwiastowaniu, nadziejach i wysiłkach, wszystko jednak okazywało się daremne. Zamiast jedności ludu Bożego, produktem danego poruszenia była po pewnym czasie nie jedność, tylko jakieś nowe, kolejne ugrupowanie lub nawet kilka. Czy nie skłania to do pesymizmu i beznadziejności oraz do rezygnacji z tak nierealnego celu?

Jest w Piśmie Świętym pewien fragment, który wydaje się być na ten problem odpowiedzią, aczkolwiek raczej nie bywa z tą sprawą kojarzony. Chodzi o tekst w 5 rozdziale Objawienia św. Jana czyli Apokalipsy. Nie wdając się w roztrząsanie teologicznego znaczenia przedstawionego tam obrazu, zwróćmy tylko uwagę na fakt, że jest tam mowa o problemie nie do rozwiązania. Problem ten symbolizuje księga, zapieczętowana siedmioma pieczęciami. Aż siedem nieusuwalnych zabezpieczeń, nie do pokonania blokad uniemożliwia jej otwarcie i skorzystanie z jej zawartości. A jest to bezwzględnie konieczne i śmiertelnie istotne, gdyż w rozwiązanie tego problemu angażuje się cały wszechświat. Księgę trzyma „siedzący na tronie”, a cały wszechświat uczestniczy w poszukiwaniu kogoś, kto byłby w stanie ten problem rozwiązać. Nie ma jednak nikogo takiego ani w niebie, ani na ziemi, ani pod ziemią. Całe stworzenie jest bezsilne i bezradne. Nastrój beznadziejności ogarnia wszystko, co żyje. Nastrój ten udziela się także obserwującemu tę scenę prorokowi, toteż wybucha on niepohamowanym płaczem. Rozwiązanie problemu, otwarcie księgi i wejrzenie w nią przerasta możliwości kogokolwiek z żyjących. — Zdjąć te pieczęcie? Otworzyć tę księgę? — Wykluczone! Niemożliwe!

Wiadomo jednak, że Bóg jest specjalistą od rzeczy niemożliwych. Dla Niego żadna rzecz nie jest niemożliwa. Nie ma takiej pieczęci, nie ma takiej blokady, której nie byłby w stanie usunąć. Także gdy chodzi o „księgę” jedności ludu Bożego. Zrozpaczony i zapłakany apostoł Jan słyszy jakże radosne słowa: „Nie płacz! Zwyciężył lew z pokolenia Judy, korzeń Dawidowy, i może otworzyć księgę i zerwać siedem jej pieczęci” (Obj 5:5). A więc problem ma jednak rozwiązanie! Problem może być rozwiązany! Już został rozwiązany! Jakaż zmiana nastroju!

Jan rozgląda się, kieruje swój wzrok w stronę tronu i starców, z których jeden przekazał mu tę radosną wiadomość. Spodziewa się zobaczyć tego Lwa, tego Mocarza, który jako jedyny w całym wszechświecie jest w stanie rozprawić się z tym problemem. Patrzy, ale zamiast lwa widzi… Baranka. Cóż za kontrast! — Czy nie zaszła jakaś pomyłka? — Nie! Właśnie w tym tkwi wielka tajemnica. Właśnie w tym tkwi sedno sprawy. Rozwiązanie tego nierozwiązalnego problemu wymaga czegoś szczególnego, czegoś po ludzku mówiąc paradoksalnego. Wymaga lwa, który zarazem jest barankiem. Wymaga baranka, który zarazem jest lwem. Jan zobaczył Baranka „jakby zabitego”. Zobaczył Tego, który złożył najwyższą ofiarę i dzięki temu zwyciężył.

— A jak się to ma do problemu jedności dzieci Bożych? — A no, bardzo prosto. Rozwiązanie tego problemu wymaga charakteru Baranka. Wymaga mentalności, postawy i postępowania Chrystusa, działania w Jego charakterze i w Jego Duchu. Jest to takie proste, że brzmi jak frazes, ale jest to istotą wielkiej tajemnicy. Tylko ludzie do końca przeobrażeni, którzy doświadczyli śmierci z Chrystusem, w których żyje i działa Baranek, są zdolni do rozwiązania problemu jedności ludu Bożego. W postawie Baranka tkwi bowiem lwia siła. Nie ma mocy, zdolnej przeciwstawić się tym, którzy kroczą drogą Baranka. Tego dowiódł początkowy okres chrześcijaństwa i tego dowiedzie także końcowy. Postępuj jak Baranek, a będziesz zwyciężał jak lew.

— Słuszne to zalecenie, ale strasznie ogólnikowe i praktycznie nie posuwa sprawy jedności ani o krok naprzód. Czy jest coś praktycznego, co wynikałoby z tego zalecenia i byłoby widoczne, namacalne, realne w obecnym czasie? Na co można by wskazać i co byłoby zachętą do pójścia tą drogą i wiary w jej skuteczność? — A jakże! Nie tylko można wskazać konkretne praktyczne rezultaty takiej postawy, ale można też zobaczyć, że dzieło odzyskiwania jedności jest już poważnie zaawansowane. Nie w wyniku jakichś negocjacji ekspertów teologicznych różnych wyznań, lecz w wyniku postępów na drodze odnowy: odstępowania od złego, korzenia się przed Bogiem, modlitw i szukania Bożego oblicza przez wielką liczbę zwyczajnych, szeregowych członków Kościoła Jezusa Chrystusa, formalnie należących do różnych wyznań (2Kn 7:13-14). Proces ten jest coraz wyraźniej widoczny i dzięki łasce Bożej i działaniu Ducha Świętego potęguje się z dnia na dzień. Chwała Bogu! To, co przez wiele dziesięcioleci wydawało się nie do pomyślenia, teraz dzieje się bardzo szybko. Bariery są przełamywane w zdumiewający sposób.

Największą barierą jest mentalność denominacyjna, która każe widzieć i traktować wszystko z perspektywy ciasnego podwórka, w którym ukształtował się swoisty mikroklimat i kultywowane są swoiste wierzenia i praktyki, a ich przestrzeganie jest miarą, stosowaną w ocenie wszystkiego i wszystkich. Nie trudno zobaczyć, że u podłoża tego systemu stoi ludzka żądza władzy, osobiste interesy i zarozumiałość. Czyste Słowo Boże zostaje zastąpione nieudolnymi, wymyślonymi przez ludzi tezami, dogmatami czy artykułami wiary oraz tradycjami, mającymi streszczać Pismo Święte, ale w istocie rzeczy zniekształcającymi je.

Tekst Biblii w ogromnej większości nie wymaga interpretacji, może i powinien być pojmowany dosłownie. To chęć uchylenia się od prostych stwierdzeń Słowa Bożego prowadzi przeważnie do „konieczności” wykrętnych interpretacji. Tylko nieliczne i z reguły niezbyt istotne fragmenty Pisma Świętego budzą pewne wątpliwości. Istnieje oczywiście potrzeba ich interpretacji, podejmowania prób właściwego ich zrozumienia i rozumiemy je lepiej lub gorzej. Nasze zrozumienie wyrażamy w sposób mniej lub bardziej trafny. Z pewnością popełniamy przy tym błędy i pomyłki. Pan rozumie nasze ograniczenia i nie gniewa się na nas z tego powodu. Jego Duch chce nas korygować, uczyć i stopniowo wprowadzać we wszelką prawdę. Postępujemy jednak w duchu sprzecznym z charakterem Baranka, jeśli te swoje różnorakie nieudolne interpretacje, a także wydedukowane z nich reguły, zwyczaje i ustanowienia podnosimy do rangi prawd absolutnych i stawiamy nad Pismem Świętym. A właśnie to jest istotą denominacjonizmu i przyczyną podziałów.

Istnieje bałwochwalstwo, polegające na oddawaniu czci przedmiotom, będącym dziełem ludzkich rąk, lecz istnieje także i takie, które polega na oddawaniu czci dziełom ludzkiego intelektu. W poszczególnych denominacjach przedmiotem kultu są w istocie rzeczy te wytwory ludzkiego umysłu. To one dzielą chrześcijan, uniemożliwiają wzrastanie w prawdziwej znajomości Bożych prawd i prowadzą do odstępstwa. Powodują, że kierownictwo nad Kościołem przechodzi z rąk Ducha Świętego w ręce ludzi. Powstaje „księga, zapieczętowana siedmioma pieczęciami”, z którą nie może sobie poradzić nikt ani na niebie, ani na ziemi, ani pod ziemią.

Ale nie płacz, bracie, nie płacz, siostro, gdyż oto powstaje armia tych, którzy przestają się kłaniać bożkom stworzonym przez ludzi, a w pokorze pragną uczyć się drogi Baranka i przyoblekać się w Jego charakter. Każdy z nich ma wiele cennych skarbów, które zdobył w swojej denominacji i z których nie zamierza rezygnować, ale zamiast sprzeczać się i walczyć z innymi, jest teraz gotowy uważać ich za wyższych od siebie, w pokorze usługiwać posiadanymi skarbami innym dla ich duchowego wzbogacenia, sam przy tym przyjmując ich usługę i wbogacając się przez to bez przerwy. Duch Święty wyzwala takich z wszelkiego zaściankowego zacietrzewienia i sprawia, że możemy na siebie patrzeć bez wszelkich uprzedzeń, szanując i miłując się wzajemnie.

Widzimy wprawdzie wyraźnie, że jedni z nas są mniej dojrzali, a inni bardziej, ale nie pobudza nas to do wyższości ani wrogości, lecz do pokornej i ofiarnej wzajemnej usługi, aż do położenia życia za braci włącznie. Dostrzegamy też potrzebę otoczenia szczególną miłością tych spośród nas, którzy tkwią jeszcze w podwórkowej mentalności i w obronie swoich denominacyjnych świętości chodzą, szerząc wokół siebie atmosferę podziałów, kłótni i oskarżeń. Jeśli nadal usilnie będziemy zabiegać o to, by nasze własne stare człowieczeństwo zastępował konsekwentnie i systematycznie charakter Baranka, to w niedługim czasie postępowanie takich braci stanie się tak rażące, że spalą się ze wstydu i w upamiętaniu wołać będą do Pana o przebaczenie.

Tak więc jedność ludu Bożego to nie utopia, lecz rzecz całkiem możliwa. Więcej, jest to rzecz, która już się realizuje i jej realizacja jest już w stanie zaawansowanym. Codziennie wielu chrześcijan zostaje dotkniętych tym świeżym powiewem Ducha Świętego i dzięki Jego działaniu zaczyna dostrzegać istotę rzeczy i doświadczać przemiany, dzięki której w ich własnym życiu jedność taka staje się rzeczywistością. Przestają być przeszkodą w urzeczywistnieniu się arcykapłańskiej prośby Pana Jezusa, a zaczynają harmonijnie współdziałać z innymi, dążąc do jej pełnej realizacji. W ten sposób buduje Jezus na naszych oczach w szybkim tempie ów wspaniały Kościół, którego nie zbudował ani nie zbuduje żaden człowiek, a którego bramy piekielne nie przemogą.

J. K.