W przeddzień wielkiego odkrycia


    I trwali… we wspólnocie…
Dz 2:46    

Usilne modlitwy ludu Bożego o przebudzenie w naszym kraju wyzwalają Boże działanie, które przeobraża powoli zarówno otaczającą nas rzeczywistość, jak i nas samych czyli tych, którzy się modlą. W ten sposób powoli Pan pracuje nad usunięciem różnorodnych przeszkód, dzielących nad od duchowej obfitości.

Często zadaję sobie pytanie, jaka część tych przeszkód ma charakter obiektywny, a jaka część subiektywny. Inaczej mówiąc, ile tak naprawdę trzeba zmienić na zewnątrz, a ile trzeba zmienić w nas. I uważam, że z reguły widzimy raczej przeszkody zewnętrzne w postaci złego klimatu duchowego w naszym kraju, obojętności i nieprzystępności tych, którym chcielibyśmy nieść Ewangelię itd., podczas gdy znaczna część istniejących przeszkód jest po prostu w nas. To głównie my stoimy na przeszkodzie przebudzenia i to my musimy się zmienić, a kiedy to nastąpi, w zupełnie innym świetle zobaczymy także otaczającą nas rzeczywistość.

Dzięki Bogu, że Pan wie doskonale, co trzeba zmienić, i dokonuje tych zmian niezależnie od tego, co my o tym myślimy. Nam wystarczy tylko wołać do Pana i poddawać się posłusznie Jego prowadzeniu.

Obserwacja tego przebiegającego procesu przemian prowadzi mnie do wniosku, że zbliżamy się do bardzo istotnego punktu, który pod wieloma względami może okazać się przełomowy. Wierzę, że punktem tym będzie wielkie odkrycie, jakiego wspólnie dokonamy niebawem dzięki działaniu i pod kierownictwem Ducha Świętego. Przekonuje mnie o tym zarówno sytuacja ogólna, jak i wiele konkretnych jej szczegółów.

— A cóż to niby takiego ciekawego, ważnego i wspaniałego odkryjemy? — A no, ni mniej ni więcej, tylko biblijną wspólnotę. Wkroczymy w zrozumienie i praktykę tego wszystkiego, co naprawdę zawarte jest w lakonicznym stwierdzeniu Pisma Świętego: „I trwali… we wspólnocie…” (Dz 2:42). Jest to bowiem istotny, fundamentalny element stosunków wzajemnych w Królestwie Bożym, bez którego zdrowie duchowe Kościoła jest nie do pomyślenia. Jest to element, który w żywotny sposób dotyczy i dotyka każdego poszczególnego chrześcijanina i bez którego Kościół w żaden sposób nie jest w stanie wypełniać efektywnie swojego posłannictwa.

Jako chrześcijanie ewangeliczni jesteśmy doktrynalnie głęboko przekonani o tym, że nowotestamentowy Kościół to nie budynek ani organizacja, lecz duchowy organizm, ciało Chrystusowe, funkcjonujące pod kierownictwem swojej Głowy, którą jest Jezus Chrystus. Słyszymy o tym często i powtarzamy to wielokrotnie. Ale czy naprawdę żyjemy z sobą w tym organicznym, harmonijnym zespoleniu? Chciałoby się wierzyć, że tak, ale rzeczywistość raz po raz ujawnia poważne zgrzyty w naszych wzajemnych stosunkach, a nierzadko stosunki te stają się po prostu nieznośne. Czujemy się skrępowani i sfrustrowani, nie bardzo wiedząc, gdzie leży istota problemu i jak można go rozwiązać.

— Co jest przyczyną naszej frustracji? — A no to, że praktyka dnia codziennego ujawnia niezmiennie, iż mamy najróżniejsze zdania, najróżniejsze spojrzenia na wiele spraw, w różny sposób oceniamy otaczające nas zjawiska i różnie też rozumiemy swoje zadania i obowiązki. I te różnice prowadzą nas często do nieporozumień, różnych zgrzytów i starć, a nierzadko do częściowego lub nawet całkowitego paraliżu naszego funkcjonowania jako chrześcijan. W teorii jako dzieci Boże mielibyśmy być prowadzeni przez Ducha, a więc zgodni, ożywieni jednomyślnością, w praktyce zaś raz po raz zderzamy się z sobą i odkrywamy w sobie coraz to nowe różnice.

Trzeba tu mocno zaznaczyć, że te różnice i związane z nimi problemy dotyczą pewnej warstwy przekonań, ocen, zachowań i postaw szczegółowych, gdyż jako dzieci Boże mamy wiele wspólnego — łączy nas wspólna wiara i wspólne życie duchowe, życie pochodzenia niebiańskiego. Zostaliśmy zrodzeni z Ducha, zostajemy przeobrażeni i rozkoszujemy się wspaniałymi, niekwestionowanymi prawdami Słowa Bożego, wspaniałymi przeżyciami w Duchu i wspaniałą perspektywą wieczności z Bogiem. Jednak te dzielące nas różnice sprawiają nam wiele problemów i wiele bólu, a nade wszystko blokują skutecznie nasze posuwanie się naprzód do wytyczonego przed nami celu.

— Skąd bierze się ten problem i jak go ocenić? — Biblia odpowiada na to bardzo jednoznacznie i wyraźnie. Wszelkie tego typu zjawiska mają swoje źródło w naszej cielesności, w resztkach działającej w nas starej, nie ukrzyżowanej i nie przeobrażonej jeszcze natury. „Jeszcze cieleśni jesteście” — tak brzmi biblijna diagnoza (1Ko 3:1–4). „Nie jest to mądrość, która z góry zstępuje, lecz przyziemna, zmysłowa, demoniczna” (Jk 3:13–18). Z tego jednoznacznego biblijnego rozpoznania wynika niezbicie, że w ogólności Duch Święty kieruje nami w stopniu znacznie mniejszym niż zakładamy i że nawet wtedy, kiedy odczuwamy Jego działanie, nasze myśli, słowa i zachowania tylko w niewielkim stopniu odzwierciedlają prawdziwe prowadzenie przez Ducha, a w znacznie większym stopniu są jeszcze naszymi własnymi, nie do końca poddanymi Bogu myślami, słowami i zachowaniami.

Jeśli uświadomimy sobie tę okoliczność, że nasze poznanie jest cząstkowe (1Ko 13:9–12) i że jesteśmy dopiero w procesie dochodzenia „do jedności wiary i poznania”, w procesie dorastania „do wymiarów pełni Chrystusowej” (Ef 4:13–15) i jeśli ta świadomość będzie nam stale towarzyszyć, niewątpliwie przyczyni się to do większej pokory w naszych wzajemnych stosunkach i większej powściągliwości w lansowaniu naszych własnych przekonań, ocen i rozwiązań. W każdym konflikcie rzuca się bowiem w oczy nieuzasadnione przekonanie stron o wyższości swoich własnych racji nad racjami strony przeciwnej. Świadomość własnych ograniczeń i konieczności dalszego postępu w procesie tego dochodzenia i dorastania powinna nas też prowadzić w pierwszym rzędzie do dbałości i usilnych próśb o naszą własną, osobistą dalszą przemianę wewnętrzną, zamiast do wysiłków wpływania na postawy i zachowania innych.

Nie inaczej sprawa wygląda nawet wtedy, gdy otrzymujemy od Boga wyraźne objawienie pewnej cząstki Jego woli — kiedy Pan daje nam zobaczyć, w jakim kierunku powinny dokonywać się zmiany naszego zrozumienia czy zachowania. Przede wszystkim powinniśmy taką wizję zastosować konsekwentnie do samych siebie, gdyż tylko nasze przeobrażenie w pożądanym kierunku może być dla innych bodźcem i zachętą do podążania za tą wizją. Jeśli natomiast pozostajemy cielesnymi, to najprawdopodobniej zaczniemy naszą wizję lansować autorytatywnie, wysuwając wobec słuchaczy kategoryczne żądania jej natychmiastowej realizacji, a jeśli spotkamy się z niezrozumieniem, zaczniemy okazywać wobec innych zniecierpliwienie, krytykować, robić im zarzuty, a w razie, kiedy ani to nie przyniesie oczekiwanych rezultatów, wycofamy się, zniechęcimy i zgorzkniejemy.

Trzeba nam pamiętać, że każdy narodzony na nowo chrześcijanin jest powołany do osobistej społeczności z Bogiem, który go wychowuje, kształtuje, obdarowuje i wyposaża do swojej służby. Dzieje się to w ogromnej mierze także poprzez usługę przywódców: pasterzy, nauczycieli itd. oraz usługę innych chrześcijan. Usługa ta nie może jednak polegać na stosowaniu nakazów i nacisków, lecz winna polegać na duchowym karmieniu, prowadzącym do wzrostu. W szczególności, jeśli zachodzi potrzeba, aby ludzie Boży dokonali w swoim poznaniu czy postępowaniu jakiejś zmiany, muszą to zobaczyć, zrozumieć i zostać do tego zachęceni, a wtedy pójdą w kierunku tego wskazanego im celu chętnie, a nawet z entuzjazmem. Właściwą postawą prowadzących i zachęcających jest postawa głębokiego szacunku do tych, którym staramy się usłużyć, wysokiej oceny ich wrażliwości i wartości duchowej, a nade wszystko świadomości faktu, iż są oni własnością Pana, a my Jego narzędziami w przystosowaniu ich do życia i służby dla Jego chwały. Jego wola w ich życiu jest sprawą nadrzędną, toteż nie mogą kierować się naszymi wskazówkami, dopóki nie dojdą do wewnętrznej pewności, że wskazówki te są dla nich wolą Bożą.

Jeśli biblijne zasady nie są respektowane, jeśli przywódcy nie pełnią roli służebnej, lecz mają tendencję panowania nad dziedzictwem Pańskim (1Pt 5:1–5), jeśli członkowie zboru nie dochodzą do osobistej relacji z Chrystusem lub jeżeli wprawdzie dochodzą, lecz w swoich zachowaniach pozostają nieprzemienieni, wzajemne relacje nie będą mogły ukształtować się zgodnie z biblijnym wzorcem i kościół będzie niezdrowy i kaleki, pełny wzajemnych utarczek, różnic i urazów, a jego posłannictwo i świadectwo będzie w znacznym stopniu udaremnione i zaprzepaszczone.

Aby lepiej wczuć się w istotę i doniosłość omawianych tu zjawisk, przyjrzyjmy się najpierw kościołowi w sytuacji uśpienia, którą rozumiem jako przeciwieństwo sytuacji przebudzenia. Ludzie nie wołają wtedy do Boga, członkowie i przywództwo zadowalają się stanem faktycznym, nie stawiają sobie żadnych konkretnych celów i życie zborowe polega w istocie rzeczy na trwaniu na osiągniętych pozycjach. W odróżnieniu od kościołów historycznych w zborach ewangelicznych nawet wtedy istnieje pewien stopień żywotności. Część członków to autentyczne, narodzone na nowo dzieci Boże, mające osobistą relację z Chrystusem. Życie duchowe ma naturalną skłonność dostosowywania się do wzorców Pisma Świętego. Dlatego osoby duchowo żywe mają naturalne odruchy czynnego uczestniczenia w pracy dla Pana i wypowiadania się w sprawach duchowych. Jeśli jednak brak przy tym duchowej dojrzałości, pojawia się wielkie zróżnicowanie zdań, najróżniejsze nieporozumienia, spory i frakcje.

Właściwym rozwiązaniem tego problemu jest trwanie w biblijnej wspólnocie z jej wszystkimi biblijnymi cechami i zasadami, co jednak wymaga dosyć wysokiego stopnia duchowej dojrzałości, w sytuacji uśpienia nieosiągalnego. Tak jak w innych sprawach, istnieje wtedy „konieczność” zastosowania środków zastępczych. W tym przypadku jest to tzw. „silne przywództwo”, polegająca po prostu na tym, że z wszystkich wypowiadanych w zborze zdań obowiązuje zdanie przyjęte przez osobę czy też gremium kierownicze, któremu inni muszą się podporządkować. Zapewnia to zborowi możliwość funkcjonowania i zaprowadza w pewnym sensie porządek, gdyż spory ustają, zażegnane administracyjnie. Nie usuwa to jednak problemu, gdyż mający własne zdanie, inne od zdania obowiązującego, albo wypowiadają się po kryjomu, buntują się i zostają usunięci, albo wycofują się, tracą zapał i zaangażowanie, zajmują postawę krytyczną i wreszcie bądź stają się zupełnie biernymi i obojętnymi, bądź też z własnej woli odchodzą.

Ponieważ jest to rozwiązanie administracyjne, a nie duchowe, jego rezultatem jest też „jedność” administracyjna, a nie duchowa. Zbór po takim zabiegu zostaje ukształtowany według przekonań, poziomu duchowego i profilu moralnego swojego przywództwa, a kierowanie nim przez Ducha może mieć miejsce tylko w tym stopniu, w jakim podatni na Jego kierownictwo są przywódcy. Nie byłoby wielkiej szkody, gdyby w wyniku takiego sposobu kierowania zborem opuszczali go tylko niedojrzali malkontenci, krytykanci i buntownicy. Niestety w takich stosunkach w zborze nie ma też miejsca dla wielu tych, którzy mają autentyczną społeczność z Panem i odbierają od Niego konkretne wskazówki dla Jego ludu. Jeśli ich wizja nie mieści się w wizji przywódcy, nie mają żadnych szans realizowania jej w ramach zboru. Rozwój każdego członka, jego miejsce w zborze, rodzaj usługi i jej ramy wytycza wizja przywódcy i jego konkretne zarządzenia. Wszelkie zmiany w zborze są możliwe tylko za akceptacją i pod kierownictwem przywódcy lub wyznaczonych przez niego liderów.

— Ależ to jest jak najbardziej w porządku! — wykrzyknie w tym miejscu niejeden z czytelników. Rzeczywiście, taki ustrój zborowy widzieliśmy i przyjmowaliśmy jako coś oczywistego przez tak długi okres czasu, nieraz przez całe pokolenia, że weszło nam to w krew i prawie nie wyobrażamy sobie, by mogło być inaczej. Do tego stopnia, że nawet sporo przywódców, nastawionych entuzjastycznie do zachodzących aktualnie w kościele przemian, uważa i podkreśla z wielkim naciskiem, że jakiekolwiek zmiany w zborze są do pomyślenia tylko w wyniku wizji, darowanej przez Pana jego pastorowi. No cóż, wypada tylko dziwić się, jak mało wiemy o biblijnej wspólnocie.

Wystarczy przeczytać uważnie takie fragmenty Pisma Świętego jak np. Rz 12, 1Ko 12–14 lub Ef 4, aby zobaczyć wyraźnie, że Duch Święty kieruje ciałem Chrystusowym, posługując się wszystkimi jego żywymi członkami, a nie jedynie osobami, wyłonionymi do pewnych funkcji w trybie organizacyjnym. Warto też przypomnieć, że w apostolskim okresie Kościoła życie jego toczyło się jawnie, a nieporozumień nie ukrywano, lecz rozwiązywano je publicznie tzn. na oczach całej wspólnoty (Dz 5:1–11; Dz 6:1–7; Dz 11:1–4; Dz 15:1–21; Dz 15:36–41; Gal 2:11–14). Warto też zwrócić uwagę, że w historii Kościoła, szczególnie zaś w poszczególnych etapach odnowy, Pan z reguły powoływał sobie na przywódców tych, którzy nie mieli żadnej kościelnej władzy organizacyjnej, a często byli przez nią prześladowani. Wreszcie warto zauważyć, że gdziekolwiek i kiedykolwiek w historii lud Boży przezwyciężał przeszkody i przebijał się w swoich wzajemnych stosunkach do wzorca biblijnej wspólnoty, zawsze bezpośrednim owocem tego było szczególnie potężne Boże działanie, zwane przebudzeniem, a nie inaczej jest też i w naszych czasach.

Zbór, w którym panują tradycyjne wzajemne stosunki, takie jak przed chwilą opisane, reprezentuje życie duchowe pod wieloma względami zawężone, pozbawione różnorodności, wtłoczone do ludzkich ram, które stopniowo stają się tradycją, toteż ze zboru migrują systematycznie wszyscy, którzy nie czują się dobrze w tych ograniczeniach lub chcą dalej wzrastać. Właściwie model taki zakłada, że osoba przy władzy — pastor czy przełożony — jest jedynym dojrzałym chrześcijaninem, mającym kontakt z Bogiem, inni zaś kontakt taki mogą mieć tylko za jego pośrednictwem i pod jego nadzorem. W systemie takim założeniem jest więc niedojrzałość zboru, a funkcjonowanie tego systemu niedojrzałość tę utrwala. Sprawujący władzę przełożony czy pastor z reguły sam sobie dobiera grono liderów, a ich wspólne spotkania bywają nie tyle naradami, co odprawami. Członkowie zboru ani przywódcy nie żyją z sobą w organicznej więzi, są wolnymi słuchaczami, bez wpływu i utożsamienia się z obranym kierunkiem rozwoju, często niezadowolonymi i gotowymi odejść. To z kolei wytwarza w przywództwie takiego zboru kompleks lęku, poczucie osaczenia, zagrożenia. Przywódcy boją się członków, są „zmuszeni” ich pilnować, kontrolować ich kontakty, gdyż podświadomie czują w nich potencjalnych buntowników lub heretyków, zagrażających przyjętej linii „rozwoju” zboru. Powstałe stosunki charakteryzuje myślenie w kategoriach „my” i „oni”, co jest całkowitym zaprzeczeniem biblijnej jedności.

Założenie o niedojrzałości zboru wymaga też chronienia członków przed sytuacjami, w których musieliby sami dokonywać ocen i wyborów. Dlatego władza uważa za swój obowiązek zapewnić całkowitą prawowierność i bezdyskusyjność zwiastowanego słowa, co nakłada konieczność starannego doboru usługujących, uprzedniego sprawdzania treści, które mają zostać wygłoszone, wstępnej cenzury proroctw czy widzeń itd. Przypomina to karmienie wstępnie przeżutą i przetrawioną papką, aby żołądek karmionych nie miał żadnej pracy, co oczywiście utrwala także niedojrzałość w ten sposób karmionych. Z tego samego powodu sprawy trudne czy konfliktowe załatwiane są niejawnie, w tajemnicy przed ogółem członków, a nawet przed ogółem liderów, co stwarza wzajemny dystans i poczucie obcości.

Sytuacja taka ma też negatywny, destrukcyjny wpływ na samych przywódców, pozbawionych usługi reszty ciała, mimo że działają oni w ogromnej większości w dobrej wierze i mają szczere motywacje. Przekonani są po prostu, że tak trzeba postępować koniecznie w interesie ochrony dzieła Bożego, gdyż nie widzą i nie znają innego modelu wzajemnych stosunków.

Chodźmy jednak dalej w naszym rozważaniu i przypatrzmy się, co dzieje się w społeczności zborowej, która usłyszy Boży zew, zacznie budzić się z uśpienia, odczuje wezwanie Ducha Świętego do podążania naprzód ku duchowej obfitości i zacznie usilnie wołać do Pana, prosząc Go o dokonanie dzieła odnowy i przebudzenie. Modlitwy takie niebawem zaczynają przynosić rezultaty zarówno w postaci przemiany modlących się jak i zmian w okolicznościach zewnętrznych. Zwiastowane Słowo Boże staje się powoli coraz bardziej ożywione i inspirujące. Zaczynają pojawiać się nowi usługujący Słowem Bożym, a w usłudze wszystkich począwszy od pastora aż po najmłodszych można wyraźnie zaobserwować szybki rozwój duchowy. Zaczynają też pojawiać się różne inicjatywy, gdyż trwający przed obliczem Bożym otrzymują od Pana konkretne powołania i wizje. Spontanicznie pojawiają się nowe rodzaje działalności i służb, a wyraźnie widoczne nad nimi Boże błogosławieństwo dowodzi, iż autentycznie wywodzą się one z inspiracji Ducha Świętego. Objawy świeżej żywotności są coraz liczniejsze i coraz bardziej widoczne.

Czyż to nie wspaniałe? Chwała Panu! Alleluja! Serca dostrzegających to członków zboru rozpalają się i ręce podnoszą się ku niebu w autentycznej wdzięczności i uwielbieniu. Okazuje się jednak, że nie wszystko przebiega tak gładko. Nasz przeciwnik nie zasypia gruszek w popiele i szuka sposobności, aby rozwijające się Boże dzieło powstrzymać. I oto, przykładowo, brat, który niedawno zaczął usługiwać i wprawił słuchaczy w zdumienie swoją wnikliwością i świeżością prezentacji Słowa, tak że z niecierpliwością oczekiwano na kolejną jego usługę, przestaje się pojawiać za pulpitem. I oto z drugim podobnym dzieje się to samo. I jeszcze z trzecim i czwartym. I oto osoby, prowadzące usługę, która powstała w ostatnich miesiącach i w krótkim czasie rozwinęła się niebywale, zaczynają chodzić jakieś markotne, a ich głośne modlitwy świadczą o tym, że borykają się z jakimś bardzo poważnym problemem. I oto lider innej podobnej usługi przestaje składać entuzjastyczne świadectwa o jej postępach, a nawet pojawia się w zborze coraz rzadziej. I oto co chwila dochodzi do tego wszystkiego jakiś nowy szczegół. I to wszystko zauważają wszyscy, ale oficjalnie żadne problemy nie istnieją. Nie należy bowiem do tradycji zboru, aby o takie rzeczy pytać. Krążą więc tylko domysły i pogłoski, czego być nie powinno i co jest bardzo naganne. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta, atmosfera coraz bardziej ciężka i coraz bardziej nieznośna.

— Jakie są tego przyczyny? Czy to cieleśni zaczęli stawiać przywództwu kategoryczne żądania? Czy może przywódcy poczuli się zagrożeni przez zbytnią żywiołowość zachodzących zmian i postanowili dać dobitnie do zrozumienia, komu wszyscy winni być podporządkowani? A właściwie, cóż to w ogóle się dzieje? Co to wszystko ma znaczyć? — Nieważne, jak wyglądają szczegóły. A no, nastaje kryzys. Kryzys nieunikniony i obiektywnie wziąwszy pozytywny. Bierze się on stąd, że młode wino zaczęło się wlewać w stare bukłaki (Mt 9:17). Powoduje to, że ciśnienie w bukłaku wzrasta i grozi jego rozerwaniem. Przechodząc od metafory do rzeczywistości oznacza to, że świeży powiew Ducha nastąpił w tradycyjnej strukturze, do tego nie dostosowanej. Autentyczne biblijne działanie Ducha Świętego nie przystaje do stosunków, będących namiastką autentycznych, biblijnych. Jeszcze bardziej konkretnie mówiąc: różnorodność i wielostronność działania Ducha Świętego w wielu wierzących naraz zderza się po pierwsze z naszą niedojrzałością i cielesnością, jak również, po drugie, z próbami jej odgórnej, ludzkiej eliminacji, regulacji i kontroli.

W tym pierwszym przypadku mechanizm jest taki, że wiele osób, które znajdują się pod wpływem działania Ducha Świętego i otrzymują cząstkowe objawienie woli Bożej (czy też, jak zwykło się teraz mówić: wizję) co do swojego własnego życia i co do życia innych, w swojej cielesności i niedojrzałości absolutyzuje swoją wizję i domaga się od wszystkich jej realizacji, stawiając innym kategoryczne żądania, co nie odnosi pożądanego skutku i działa niszcząco. W tym drugim przypadku przywództwo, widząc wyraźnie cząstkowość, fragmentaryczność i oczywistą niedojrzałość lansowanych wizji, stara się rozwiązywać ten problem poprzez roztaczanie kontroli nad tym wszystkim w ramach własnej wizji. Ponieważ wizje są różne, kontrola taka jest niemożliwa i prowadzi do nieporozumień i starć.

— Chwileczkę. Przecież ten sam Duch nie może dawać różnym osobom różnych, sprzecznych ze sobą wizji! — Takie zdanie jest tylko w połowie prawdziwe. Duch Święty nigdy nie daje sprzecznych ze sobą wizji. To tylko nasza ludzka niedojrzałość i cielesność dopatruje się w nich sprzeczności. Duch natomiast daje często, nawet prawie zawsze, wizje różne, dostosowane do potrzeb i zadań danej osoby, danego członka ciała (1Ko 12:7). Jest to nie tylko dopuszczalne, ale też i konieczne z uwagi na zróżnicowanie funkcji poszczególnych członków ciała. Wynika to z samej istoty organizmu ciała Chrystusa. Te różnorodne cząstki mają i muszą się wzajemnie uzupełniać, i za to jesteśmy wszyscy odpowiedzialni. Na tym właśnie polega wspaniałość tego Bożego arcydzieła, jakim jest Kościół. Ale wspaniałość ta nie może się ujawnić ani w warunkach naszej cielesności, ani też w warunkach administracyjnego podporządkowania całego ciała wizji jednego człowieka lub wizji małej grupy ludzi u władzy.

— Jakie zatem winno być rozwiązanie tego powstałego kryzysu? — Rozwiązuje go w sposób doskonały biblijna wspólnota. Konkretne jej biblijne wymogi wszyscy dobrze znamy, lecz często po prostu świadomie je gwałcimy, gdyż w takiej wyrośliśmy tradycji. Musimy tę wspólnotę odkryć i ona musi stać się rzeczywistością. W szczególności nic nie pomoże, a tylko jeszcze sprawę będzie pogarszać, wysuwanie wobec innych kategorycznych żądań. Tak samo nic nie pomoże, a tylko jeszcze sprawę będzie pogarszać, usiłowanie przywódców podporządkowania sobie wszystkiego i trzymania wszystkiego pod swoją kontrolą. Dopóki tego nie zrozumiemy, kryzys będzie narastał, ciśnienie w bukłaku będzie stawać się coraz bardziej groźne. Młode wino musi zostać przelane do nowego bukłaka. W tym nowym bukłaku cielesność musi zostać zastąpiona duchową dojrzałością; odgórne egzekwowanie dyscypliny musi zostać zastąpione przez dojrzałą duchową odpowiedzialność i samodyscyplinę każdego członka; śledzenie, doglądanie i pilnowanie wszystkiego musi zostać zastąpione przez głębokie zaufanie do prowadzenia przez Ducha Świętego i do siebie nawzajem.

— Ale czy to ma szanse powodzenia? A jeśli nawet przyjąć, że tak powinno być, to jak można to osiągnąć? — To nie tylko ma szanse powodzenia, lecz musi się udać, gdyż jest to absolutną koniecznością, jeśli odnowa ma być kontynuowana. Proces taki przebiegł już wielokrotnie, więc mamy też świadomość, jak to powinno wyglądać. Przykładów jest wiele, ale typowy miał miejsce w 18 wieku w miejscowości Herrnhut na południu Niemiec. Zjechało się tam na posiadłość hrabiego Zinzendorfa około setki uchodźców z Czech i Moraw, gdzie trwały wtedy prześladowania. Byli to ludzie głęboko wierzący, ale o niezmiernie zróżnicowanych przekonaniach. Ich wspólne spotkania szybko przerodziły się w zażarte spory. W straszny sposób kąsali się i pożerali, usiłując wzajemnie narzucić sobie własne zdanie. Doszło do tego, że na niektóre spotkania przyszły tylko trzy osoby. Niektórzy zaczęli opuszczać tę społeczność, nazywając ją Babilonem, a samego Zinzendorfa uważając za bestię z Objawienia Jana.

Ale dzięki Bogu zabrakło kogoś, kto wprowadziłby tam tradycyjny „porządek”, narzucił wszystkim swoje zdanie, zmusił innych do milczenia, a opornych pousuwał. Gdyby tak się stało, zbór ten byłby „normalny”, tuzinkowy, cielesny. Dzięki temu, że tak się nie stało, do tych wierzących ludzi dotarła wreszcie świadomość ich własnej cielesności. W tej nieznośnej sytuacji, którą stworzyli, zaczęli widzieć swój własny stan jak w zwierciadle. Doprowadziło to do głębokiej zbiorowej pokuty i usilnego szukania oblicza Bożego, po których natychmiast nastąpiło potężne wylanie Ducha Świętego i Jego mocy. To było wielkie odkrycie, jakiego dzięki łasce Bożej dokonało to grono dzieci Bożych w Herrnhut. Miejsce to odegrało znaczącą rolę w historii Kościoła jako kolebka ruchu zwanego pietyzmem i nowożytnej misji. Z tej jednej miejscowości wyszło na świat w przeciągu kilkunastu lat więcej misjonarzy, niż z całego protestantyzmu za poprzednie dwa stulecia. Łańcuch modlitwy, jaki potem zapoczątkowali, trwał nieprzerwanie przez ponad sto lat. Wydarzenia z Herrnhut są też dowodem na to, jakie wspaniałe rezultaty rodzi przebicie się ludu Bożego do biblijnej wspólnoty. Z punktu widzenia Biblii są one oczywiste, gdyż dopiero w warunkach wspólnotowych mogą działać wspaniałe Boże obietnice, dotyczące jedności (Ps 133; Jn 17:21–23; 2Ko 13:11; 1Pt 3:8–12).

Bez przebicia się do biblijnej wspólnoty nie może być w ogóle mowy o innych przemianach, zachodzących obecnie w Kościele, jak na przykład skuteczna walka duchowa, powszechne kapłaństwo czy duchowe przywództwo oparte o 5 służb. Wyobraźmy sobie przywódcę, prowadzącego zbór w tradycyjny sposób realizacji swojej własnej wizji, który dowiaduje się o jakimś zborze, a jest takich ostatnio coraz więcej, skupiającym 100.000 członków, będących pod opieką 7.000 liderów. Patrzy na to z niedowierzaniem i kompletnie niczego tu nie rozumie. Bo on sam ma, przykładowo, pięciu liderów i wiąże się z tym pasmo trosk i nieprzespanych nocy. Tak naprawdę tylko jednemu może trochę bardziej zaufać, co do pozostałych zaś nie ma pewności, czy zaraz nie wystąpią z jakimiś kategorycznymi żądaniami, toteż niepokoi go, z kim rozmawiają, kogo odwiedzają, co czytają i tak dalej. Perspektywa wprowadzenia grup domowych czy jakichś nowych form działania, wymagających samodzielności liderów, wywołuje u niego wysypkę alergiczną. — Czyżby tamci ludzie w Korei, Boliwii, Chinach czy Nigerii byli sklonowani? — Bóg ma lepszy i skuteczniejszy sposób na jedność niż klonowanie. Jest nim biblijna wspólnota!

Wierzę, a właściwie jestem tego pewien, że w podobnej sytuacji znajdowało się przed czasem wielu pastorów tych zborów, z których teraz docierają do nas takie wiadomości i takie liczby. Stali oni przed dylematem czy kontynuować pracę w oparciu o realizację własnej wizji i własną zdolność kierowania ludźmi w celu jej wdrożenia, czy też zaufać Duchowi Świętemu i Jego kierownictwu w życiu każdego członka i pozwolić na funkcjonowanie biblijnej wspólnoty. Ci, którzy nie zdecydowali się na ten odważny krok, działają dzisiaj po staremu i o ich zborach nie słyszymy ani nigdy nie usłyszymy. Ci natomiast, którzy zdobyli się na ten przełom i postanowili zaufać nie sobie ani długotrwałej tradycji, tylko Głowie Kościoła i Pismu Świętemu, zbierają teraz wspaniałe tego owoce, a dla nas są wzorem i dowodem na doskonałość Bożych, biblijnych rozwiązań w każdej dziedzinie.

— A jak będzie u nas? — Narastający kryzys budzi wiele emocji i słychać można czasami skrajne opinie. Czasem słyszy się zdania, że działaniu Ducha Świętego przeciwstawiają się wilki i to one są przyczyną kryzysu. Jestem przekonany, że jest to opinia błędna. Owszem, konflikt zaaranżował i podsyca ów wielki „wilk”, a właściwie lew, „nasz przeciwnik diabeł”, ale tak naprawdę po jednej i po drugiej stronie uczestniczą w nim w ogromnej większości szczere dzieci Boże, przekonane, że to, co robią, służy dobrze sprawie Bożej i że ich postępowanie jest słuszne. Właściwie trzeba stwierdzić, że diabłu należą się brawa za jego zdumiewającą przebiegłość, skoro jest w stanie rozbić wrogą sobie armię Bożą na wzajemnie zwalczające się obozy, mimo że walczący z sobą po obu stronach deklarują dążenie do tego samego, wspólnego celu. Zamiast jednak podziwiać umiejętności szatana, zajmijmy stanowisko jeszcze bardziej przebiegłe, aby móc powiedzieć: „A jednak przeliczyłeś się, szatanie! Nie będę walczył z moimi braćmi, lecz tylko przeciwko tobie!”

Są zapewne w naszym kraju osoby duchowne, które tak naprawdę nigdy nie budowały Królestwa Bożego, tylko swoje własne. Ich pozostawanie na funkcjach w kościele motywowane jest korzyściami materialnymi i przyjemnością sprawowania władzy. Tacy oczywiście walczyć będą jak lwy przeciwko jakiejkolwiek zmianie aktualnego stanu rzeczy, będą szamotać się do upadłego, broniąc istniejącego „porządku”, polegającego na tym, że kościół podporządkowany jest ich „wizji”, nieraz całkowicie cielesnej. Są oni pod władzą Chrystusa i On się nimi zajmie. Wierzę jednak, że takie przypadki, o ile istnieją, są bardzo nieliczne, do policzenia na palcach obu rąk, być może nawet tylko jednej ręki. Natomiast ogromna większość walczących przeciwko aktualnemu poruszeniu Ducha i koniecznym zmianom w kościele to niewątpliwie ludzie Boży, działający w dobrej wierze, toteż Pan będzie nad nimi pracował i kształtował ich postawy w pożądanym kierunku. Mocno wierzę, że większość z nich odczuwa już od długiego czasu ciężar związany z tradycyjnym modelem władzy autorytarnej, toteż poszukuje przed Bogiem rozwiązania tego problemu. Tacy z pewnością prędzej czy później będą w stanie przełamać się na rzecz biblijnej wspólnoty i zająć miejsce służebne w biblijnym, zbiorowym przywództwie zboru i kościoła, w którym wszyscy przyobleczeni są w szatę pokory względem siebie (1Pt 5:5) i w którym wszyscy ulegają sobie wzajemnie w bojaźni Chrystusowej (Ef 5:21).

— Od czego należy zacząć i jaka powinna być strategia wdrażania tego zmienionego modelu wzajemnych stosunków? — Nie trzeba żadnej strategii wdrażania, gdyż modele biblijne działają bardzo prosto. Trzeba tylko zdjąć obręcz, która dotychczas dławiła życie wspólnotowe. Potrzebny jest tylko jeden mały krok, jedno postanowienie. Trzeba włączyć światło, aby zniknęła ciemność. Trzeba zrezygnować ze zwyczaju rozwiązywania trudnych spraw dyskretnie i potajemnie i zdjąć klauzulę „tabu” z informacji na temat sprawowania władzy. Trzeba członkom pozwolić, a nawet ich zachęcić do zadawania pytań na każdy temat, za wyjątkiem oczywiście osobistych spraw duszpasterskich, i do wypowiadania się we wszelkich sprawach życia wspólnoty.

— Ty chyba oszalałeś! Czy nie masz żadnej wyobraźni? Czy nie widzisz, co się wtedy stanie? Na samą myśl o czymś takim jeżą się włosy na głowie! — Sprawa jest poważna. Jestem głęboko przekonany, że osobą, której na samą myśl o tym najbardziej jeżą się włosy na głowie, jest szatan. Bo jego robotę między ludem Bożym umożliwia wyłącznie ciemność, a włączenie światła oznacza po prostu jego klęskę. „Jeśli mówimy, że z nim społeczność mamy, a chodzimy w ciemności, kłamiemy i nie trzymamy się prawdy. Jeśli zaś chodzimy w światłości, jak On sam jest w światłości, społeczność (czyli wspólnotę!) mamy z sobą…” (1J 1:6–7). „Byliście bowiem niegdyś ciemnością, a teraz jesteście światłością w Panu. Postępujcie jako dzieci światłości, bo owocem światłości jest wszelka dobroć i sprawiedliwość, i prawda… Wszystko bowiem, co się ujawnia, jest światłem” (Ef 5:8,9,14).

— Co się wtedy stanie? — A no, w pierwszej chwili zapewne ludzie „z wizją”, obojętne czy rzeczywistą, czy domniemaną, zaczną zasypywać się nawzajem seriami kategorycznych żądań, przekonani, że nareszcie wybiła godzina realizacji ich świetlanej wizji dla zboru. Powstanie przez to rozgardiasz, ale wierzę, że krótkotrwały, gdyż uważam, że jesteśmy intelektualnie dojrzalsi niż ci 18-wieczni czescy emigranci. Szybko więc odkryjemy przyczynę tego stanu, zobaczymy w nim jak w zwierciadle swoją własną cielesność, przestraszymy się swojej własnej nieustępliwości i arogancji, i upadniemy na kolana przed Panem, prosząc o Jego zmiłowanie.

Dalszy scenariusz będzie już prawie dokładnie taki, jak w Herrnhut. Szybko zacznie kształtować się w nas świadomość własnego subiektywizmu i absolutna konieczność wzajemnej współzależności, świadomość ogromnej wyższości wspólnego zdania nad zdaniem indywidualnym, świadomość ogromnej wagi organicznej relacji z innymi i strasznych skutków jej niszczenia przez nieodpowiedzialne indywidualne wybryki. To doprowadzi nas szybko do dojrzałej samodyscypliny, a wszystkie biblijne wskazówki dotyczące życia we wspólnocie staną się dla nas żywe, aktualne i niezmiernie doniosłe. Zaczniemy odkrywać prawdziwą biblijną wspólnotę i zacznie ona powoli stawać się rzeczywistością, a my będziemy w nią coraz mocniej wrastać. Ciało Chrystusowe jako żywy organizm zacznie funkcjonować i stawać się coraz bardziej widoczne.

Jeśli wrośnie się w ciało Chrystusowe, odejście z niego jest praktycznie niemożliwe, gdyż organiczna więź między pojedynczym członkiem a ciałem uniemożliwia oddzielenie się. Jest to możliwe tylko poprzez rozdarcie czy wycięcie, a więc bolesny, destrukcyjny zabieg, który oznacza śmierć dla członka i skaleczenie dla ciała. Zarówno poszczególne członki, jak i ciało jako całość odruchowo przeciwdziałają powstaniu takiej sytuacji, co zapewnia wspólnocie stabilność, a członkom poczucie bezpieczeństwa.

— A co z malkontentami, krytykantami czy buntownikami? — Przestaną oni być problemem pastora, a będą mieli do czynienia ze wspólnotą. Czy wiesz, że wspólnota ma swoją duchową osobowość? W życiu publicznym znamy osoby cywilne i osoby prawne. W życiu chrześcijańskim istnieje także osobowość duchowa. Nie wierzysz? To przeczytaj uważnie słowa Pana Jezusa w Ew. Mateusza 18:15–18. Rzecz jasna, jest ona utopią w systemie władzy jednoosobowej, kiedy jednak zaistnieje naprawdę biblijna wspólnota, tekst ten nabiera doniosłego, głębokiego znaczenia. Każda osoba, wysuwająca subiektywne kategoryczne żądania pod adresem wspólnoty, może i musi liczyć się z obiektywną, autorytatywną ich oceną, której nie może zlekceważyć.

Ale to jeszcze nie wszystko. Kiedy taka organiczna więź ciała się wytworzy, a właściwie już w trakcie jej tworzenia się, swoje biblijne funkcje zaczyna wypełniać w nim jego Głowa. Jak bowiem mogła Ona funkcjonować prawidłowo wcześniej, skoro nie było ciała, a tylko gromadka luźnych, nie zrośniętych z sobą potencjalnych jego członków, znajdujących się pod inną, ludzką władzą? Dopiero kiedy ten stan zostaje uzdrowiony i powstaje prawdziwy organizm, do tej świątyni z żywych kamieni wkracza Boża chwała. W sposób jakościowo nowy i znacznie intensywniejszy niż wcześniej zaczyna ujawniać się Boża obecność z wszystkimi tego konsekwencjami. Podmiotowość wspólnoty to nie wynik działania ludzkiego kolektywu, lecz wynik współdziałania Chrystusa z Jego ludem. Stwierdzenie z Dziejów Apostolskich 15:28 „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my…” ilustruje najlepiej ogromny duchowy autorytet funkcjonowania wspólnoty, bez porównania wyższy od indywidualnego autorytetu jakiegokolwiek pojedynczego człowieka.

— Czy pastor i pozostali dotychczasowi liderzy staną się wtedy niepotrzebni? — Wręcz przeciwnie! Przecież nawet przy olbrzymim wzroście liczby liderów i usługujących będą oni stale górować nad pozostałymi swoim doświadczeniem i stażem wiary. Będą oni wraz z szybko wzrastającą liczbą nowych liderów odgrywać istotną rolę stymulującą kształtowanie się tego duchowego organizmu poprzez prowadzenie każdego członka do osobistej duchowej więzi z Chrystusem. Bo tylko w ten sposób będą mogli cieszyć się niezmąconym odpoczynkiem w Bogu i z całkowitym spokojem patrzeć, jak 7.000 czy nawet więcej liderów wykonuje swoją różnoraką posługę, pozornie całkiem samodzielnie, ale w rzeczywistości w mocnym, trwałym organicznym zespoleniu z Duchem Świętym, z sobą nawzajem i z całym ciałem.

— Fantazja? Utopia? Marzenie? Iluzja? — Wcale nie! To duchowa rzeczywistość, wyraźnie zakreślona na kartach Pisma Świętego, która zrealizowała się wielokrotnie i realizuje się aktualnie na wielu miejscach, a wszędzie tam, gdzie to następuje, uwidacznia się „Kościół pełen chwały”. Dzień, w którym tę rzeczywistość odkryjemy, będzie nie tylko dniem wielkiego odkrycia, lecz także dniem wielkiego przełomu — upragniony i wymodlony dzień wyjścia na prostą w drodze do potężnego przebudzenia.

Puszczając ten tekst w Polskę modlę się usilnie: Boże, Duchu Święty! Daj jego czytelnikom wizję biblijnej wspólnoty! Och! Jakże wiele od tego zależy!

J. K.

udzenia.

Puszczając ten tekst w Polskę modlę się usilnie: Boże, Duchu Święty! Daj jego czytelnikom wizję biblijnej wspólnoty! Och! Jakże wiele od tego zależy!

J. K.