Idzie przed nimi


    Gdy wszystkie swoje wypuści, idzie przed nimi, owce zaś idą za nim, gdyż znają jego głos.
J 10:4    

Mowa w tym tekście oczywiście o pasterzu, i to o dobrym pasterzu. Biblijna symbolika pasterza i owiec jest bardzo wymowna. Nasza relacja z Jezusem podobna jest do relacji pasterza i owiec. Pan jest naszym pasterzem, a my jesteśmy Jego owcami. Pasterz prowadzi owce, troszczy się dla nich o paszę i dba o ich bezpieczeństwo.

Pismo Święte mówi jednak także o ludzkich pasterzach, powołanych przez Arcypasterza Jezusa Chrystusa do pasienia Jego stada (J 21:15–17; Dz 20:28; Ef 4:11; 1Pt 5:1–4). Ci pasterze mają te same zadania w stosunku do owiec i wzorować się powinni na Jezusie Chrystusie.

Nasz tekst podkreśla fakt, iż dobry pasterz idzie przed owcami, a jego owce idą za nim. Świadczy to o tym, że owce robią to dobrowolnie, spontanicznie, po prostu dlatego, że odczuwają potrzebę bycia blisko pasterza, gdyż są świadome, że ich dobro zależy od tej bliskości. Zwalnia to dobrego pasterza od potrzeby stosowania jakichś bodźców czy środków przymusu, aby nakłonić owce do podążania za nim.

Inaczej będzie w przypadku pasterza złego. Fakt, że jest złym pasterzem, ujawnia się w tym, że nie zaspokaja w pełni lub nie zaspokaja wcale potrzeb owiec. Może są zdezorientowane, niepewne celu, może są niedożywione lub głodne, a może nie czują się bezpieczne. W wyniku tego nie ma spontaniczności w ich podążaniu za pasterzem. Ociągają się i marudzą, gdyż potrzeba bycia blisko pasterza nie jest dla nich wcale oczywista.

Jeśli zaś owce tak się zchowują, może to wywołać frustrację i zniecierpliwienie pasterza i zmusić go do poszukiwania środków, które zapewnią należyte zachowanie się owiec. W skrajnym przypadku zły pasterz zamiast iść przed owcami, będzie je pędził przed sobą, a jeśli będą się rozbiegać, to postara się o psy, które będą naganiać owce. Taka sytuacja obrazuje wzajemną relację pasterza i owiec całkowicie różną od tej z naszego tekstu.

Należy szczerze stwierdzić, że taka nienormalna, niewłaściwa sytuacja nie jest rzadkością pośród ludu Bożego. Relacje między owcami a pasterzem bardzo często układają się źle. Bardzo często powstaje napięcie, owce zachowują się niesfornie i pasterze uciekają się do różnych nacisków, aby je zdyscyplinować. Przykre to i bolesne, ponieważ wypacza wspaniałe rządy Jezusa Chrystusa i przeważnie wyrządza Pańskiej owczarni znaczne szkody.

W części takich przypadków powodem jest cielesność i różne jej przejawy, bardzo często po stronie owiec, czasem po stronie pasterzy, a nierzadko po obu stronach. Tymi przypadkami jednak na tym miejscu się nie zajmujemy i problemów z tym związanych tutaj nie omawiamy. Chodzi nam tutaj raczej o sytuacje, kiedy zarówno pasterz jak i owce to szczere dzieci Boże, nowo narodzeni wierzący, szczerze miłujący Pana i pragnący podążać Jego drogami, a mimo tego w ich relacjach pojawia się ten problem.

Dzieje się tak między innymi wtedy, kiedy pasterz czyli lider, przywódca doświadcza społeczności z Panem i gorąco pragnie dążyć naprzód, zdobywać nowe tereny duchowe i wchodzić w większą obfitość, ale jego entuzjazm mimo jego wysiłków nie udziela się owcom. Sam pali się i robi wszystko możliwe, aby „rozruszać” wiernych w modlitwie, w głoszeniu ewangelii, w budowaniu zboru, ale reakcją jest obojętność. Lider niecierpliwi się i walczy ze zniechęceniem.

Powstaje pytanie, kto za ten stan ponosi odpowiedzialność i jak można go uleczyć. Jeśli zastanowić się nad istotą relacji pomiędzy pasterzem i owcami, przedstawioną powyżej, odpowiedź na to pytanie będzie prawie oczywista. Jest ona niestety gorzka i bolesna. Jeśli owce nie idą za tobą spontanicznie i dobrowolnie, to jesteś nie dobrym, lecz złym pasterzem.

Jeśli powyższe stwierdzenie cię oburza, to masz problem z własną ambicją, ale w interesie Królestwa Bożego zrobisz dobrze, przyjmując tę ocenę i wyznając to w pokorze Panu. To prawda, że przeżywasz wspaniałe chwile z Panem, że czujesz się ożywiony i rwiesz się do przodu. To wszystko jest dobre i dziękuj za to Bogu. Ale jeśli twój entuzjazm nie udziela się innym, jest to dowodem, że twoja własna wewnętrzna przemiana jest jeszcze niewystarczająca. Bywa tak, że porównując się z innymi wyglądamy nie najgorzej i to nas uspokaja, ale naszym punktem odniesienia ma być Jezus, a nasz duchowy potencjał ma być co najmniej na miarę istniejących potrzeb.

Inaczej mówiąc, tryska w tobie źródło żywej wody (J 4:14), ale rzeki wody żywej nie płyną jeszcze z ciebie (J 7:38). Sam jesteś już ożywiony (Ef 2:5; Kol 2:13), ale nie wypływa jeszcze z ciebie ożywiający Duch (1Ko 15:45). Próbujesz jak najbardziej szczerze „rozruszać” słuchaczy, ale robisz to swoim duszewnym entuzjazmem, a nie mocą Ducha, i dlatego rezultat jest taki marny. Nie czuj się tym potępiony, gdyż ta sprawa jest jeszcze wspólnym problemem nas wszystkich, ale nie bagatelizuj też tego, gdyż to pociągnęłoby za sobą niewykorzystanie ogromnych możliwości.

— Jakie z tego wyjście? — Trzeba nam tylko stawać przed obliczem Bożym i usilnie prosić o dalszą głęboką własną przemianę. Nie ma innego wyjścia. Tylko przebywanie z Panem może sprawić, że duchowo zajaśniejemy jak ongiś twarz Mojżesza. To jest możliwe i to jest konieczne, bo tylko w ten sposób możemy ożywić innych. Od palącej się jasnym płomieniem pochodnii bez trudu zapalać się będą następne. Pochodnia zaledwie tlejąca się i kopcąca nie zapali nikogo.

Ta może nieco abstrakcyjnie wyglądająca sprawa ma swój praktyczny wymiar. Pełnia Ducha to nie duszewne uniesienie. Pojawia się ona i nasila nie przez jakieś emocjonalne fajerwerki, lecz w wyniku długotrwałego, systematycznego kontaktu ze Słowem Bożym, które jest Duchem i życiem (J 6:63). Jeśli twój entuzjazm jest autentycznie duchowy, to pochodzi z tego, że poprzez Słowo namaszczone przez Ducha odkryłeś wspaniałość Chrystusa i doskonałość Jego dzieła odkupienia. Ale ten duchowy entuzjazm nie udzieli się słuchaczom przez to, że będziesz przed nimi podskakiwał i machał rękami, wykrzykując „alleluja”. Jeśli gorąco pragniesz ich „rozruszać”, to po prostu syć ich pełnokalorycznym Słowem. Wymaluj przed ich oczami obraz Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego (Gal 3:1), wprowadź ich w głębię poznania Jego istoty i Jego doskonałego, wszystko zawierającego dzieła odkupienia, a wtedy z prawdziwym entuzjazmem podążą chętnie naprzód.

Popełniamy wielki błąd, jeśli oskarżamy o bierność i apatię owce, zniecierpliwiamy się i jesteśmy bliscy rezygnacji. To nie problem owiec tylko nasz problem. „Przebudzenie rozpoczyna się ode mnie”. Problemem jest nasze, liderów wysokie mniemanie o sobie i zadowolenie ze swojej własnej duchowości. Reakcja owiec na naszą usługę jest dobrym zwierciadłem naszego własnego stanu duchowego. Smith Wigglesworth powiedział: „Jeśli zostawiacie ludzi takimi, jakimi byli, zanim was spotkali, to znaczy, że Bóg przez was nie przemawia”. A. W. Tozer napisał artykuł pod wymownym tytułem: „Zadowolenie naszym wrogiem”.

Jeśli mamy takie nastawienie, że nie widzimy potrzeby naszej własnej dalszej przemiany i duchowego wzrostu, a winą za brak postępu wokół siebie obarczamy innych ludzi lub okoliczności, to wpadliśmy w diabelską pułapkę i nie wydostaniemy się z niej bez głębokiego upamiętania. Jeszcze gorzej postępujemy, jeśli w naszej usłudze dajemy wyraz naszemu zniecierpliwieniu brakiem gorliwości u słuchaczy i robimy im cierpkie uwagi, gdyż to jest już wyraźne usiłowanie pędzenia owiec przed sobą. Zupełnie nie posuwa to sprawy naprzód tylko pomnaża konsternację i zniechęca. Dzieło Boże jest doskonałe i dlatego każde poczucie bezsilności musi pochodzić z błędnej oceny sytuacji.

Ale to przykre stwierdzenie prowadzi do bardzo zachęcającego i radosnego wniosku. Nie ma obiektywnych przeszkód poza nami, na które nie mielibyśmy wpływu. A zatem dalszy postęp jest w zasięgu naszych możliwości i leży w naszych rękach. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby posuwać się naprzód. A kiedy nasza własna duchowa przemiana poczyni wystarczające postępy, kiedy znacznie bardziej niż dotychczas zostanie ukształtowany w nas Chrystus (Gal 4:19), tak iż stanie się to wyraźnie widoczne przez otaczających nas ludzi, zobaczymy zdumieni, że owce nie tylko idą za nami dobrowolnie bez żadnego ponaglania, lecz nawet zbiegają się zewsząd, tak że gromadzi się wokół nas cały tłum.

Omawiana tu sprawa ma także swój aspekt zbiorowy. Jako lud Boży, jako Kościół Jezusa Chrystusa, jako środowisko ewangeliczne chcielibyśmy mieć wpływ na swoje otoczenie, chcielibyśmy dotrzeć z naszym przesłaniem do ogółu społeczeństwa, chcielibyśmy poruszyć swoje miasto i kraj. Wewnątrz palimy się do tego i podejmujemy różne wysiłki ewangelizacyjne. Ale rezultaty są dalekie od naszych oczekiwań. Nikt lub prawie nikt nie chce nas słuchać.

— Jakie wtedy zajmujemy stanowisko? — Z reguły dochodzimy do wniosku, że panuje „trudna atmosfera duchowa”, ludzie są zamknięci na ewangelię, a wszystko to z takich i takich obiektywnych przyczyn zewnętrznych, których potrafimy wymienić całe krocie. To nas zniechęca, więc nasze wysiłki ewangelizacyjne stają się coraz mniej usilne i wpadamy w stan ogólnej beazsilności, oczekując tylko, aż Bóg coś uczyni i sytuacja ulegnie zmianie.

W świetle Słowa Bożego stanowisko takie jest całkowicie fałszywe, gdyż Bóg wszystko już uczynił i cały niezbędny Jego potencjał jest dla nas dostępny. Wina leży całkowicie po naszej stronie. Jeśli bowiem lud jest zabłąkany jak owce nie mające pasterza, a jego głębokie wewnętrzne potrzeby duchowe nie są zaspokojone, znaczy to, że jest on gotowy podążyć za głosem dobrego pasterza, jak tylko go usłyszy. Prawda jest jednak taka, że głosu takiego na razie nie słyszy, że głos taki do niego jeszcze nie dociera.

— Dlaczego? — Na skutek tego, że nasza wewnętrzna przemiana duchowa jest jeszcze niedostateczna. Chrystus nie został jeszcze ukształtowany w nas jako zbiorowości w takim stopniu, aby był wyraźnie widoczny dla innych. Być może zamiast Chrystusowego współczucia do ginących kierują nami jakieś pretensje do błądzących o charakterze doktrynalnym i zamiast ich ratować chcemy ich pouczać, być może zamiast doskonałych niebiańskich wzorców życia opartego na Chrystusowej miłości „agape” otoczenie widzi w nas obojętnych, zarozumiałych i pełnych różnych przywar członków jakiejś sekty, zupełnie nie różniących się od pozostałych, a być może przekazywana przez nas ewangelia jest jałowa, pozbawiona mocy, może arogancka albo głoszona z niewłaściwych pobudek, a być może różnimy się od Chrystusa pod wieloma jeszcze innymi względami.

Jeśli te słowa kogoś oburzają, jest to dowodem ich słuszności. Przebudzenie na skalę miasta czy kraju nie zacznie nabierać rozpędu, zanim najpierw lud Boży nie upadnie na twarz przed obliczem Bożym, nie wyzna swojej letniości i nie zacznie usilnie zabiegać o swoją duchową przemianę i o upodobnienie się do Chrystusa pod każdym względem. Dopiero jak to się stanie i jak w miarę usuwania niezliczonych przeszkód w nas i pomiędzy nami Boża obecność zacznie zstępować i coraz wyraźniej ujawniać się w Kościele, ewangelizowanie zacznie być coraz skuteczniejsze.

Nie znaczy to, że nie będzie wtedy sprzeciwów i prześladowań ze strony tych, którzy nie są owcami, ale ogół społeczeństwa mimo opozycji przywódców religijnych będzie miał lud Boży w wielkim poważaniu (Dz 5:13), Kościół będzie się cieszył przychylnością (Dz 2:47), a Pan będzie codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mają być zbawieni. Dopóki tak nie jest, przyczyną nie są żadne okoliczności zewnętrzne, lecz żałosny stan duchowy Kościoła czyli nas samych. Jest to z jednej strony dla nas przykre, gdyż burzy nasze wysokie mniemanie o sobie, ale z drugiej strony jest to bardzo zachęcające, gdyż oznacza to, że w obliczu jakiegokolwiek impasu nie jesteśmy bezsilni i że jego przezwyciężenie jest całkowicie w zasięgu naszych możliwości.

Podsumowując: Naszym wzorcem jest dobry Pasterz Jezus Chrystus, a On nigdy nie miał żadnego problemu z posłuchem owiec i nigdy nie był zniecierpliwiony ich obojętnością i biernością. Uznajmy swoją własną potrzebę dalszej duchowej przemiany, dalszego upodabniania się do naszego Mistrza i Pana, zabiegajmy o to usilnie przed obliczem Bożym, sycąc się Jego Słowem i wgłębiając się w jego tajniki, a wkrótce będziemy zdumieni ożywieniem, jakie ogarnie najpierw nas, a w ślad za nami pozostałe owce. W Bożym dziele nie ma przeszkód obiektywnych, zaś przeszkody subiektywne jesteśmy w stanie usunąć. To bardzo dobra wiadomość!

J. K.