HISTORIA PEWNEJ MIŁOŚCI


Opowiadanie alegoryczne


W pewnym miasteczku znajdowały się dwa domy towarowe — jeden należący do pana S i drugi, będący własnością pana J. Mieszkańcy miasteczka zaopatrywali się we wszelkie towary w tych właśnie placówkach handlowych, gdyż innych tam nie było.

Pan S był utalentowanym handlowcem, typowym człowiekiem interesu. Wszystko w jego sklepie służyło życzeniom klienta. Jego towary odznaczały się niesłychaną różnorodnością. Można było u niego nabyć porcelanę stołową, zdobioną wielokolorowymi wzorami, nieprawdopodobnie pstre tkaniny, a nawet lodówki z drzwiami pomalowanymi w wzorzyste kolorowe zawijasy lub pawie pióra. Na życzenie klienta pan S gotów był zamówione towary pokryć dodatkowo dowolnymi wybranymi malowidłami: centkami, groszkami, serduszkami, ciapkami, zygzakami itd., albo podobiznami papug, kolibrów czy pelikanów, wyskakujących z wody delfinów, pejzaży górskich lub morskich itp., lub wszystkiego tego w dowolnej kombinacji razem. „Wszystko dla klienta” — było jego hasłem, choć wszyscy wiedzieli, że chodzi o jego własny interes.

Pan J był zupełnym przeciwieństwem pana S. Był raczej artystą i estetą niż kupcem. Lubował się w delikatnych, pastelowych kolorach, w prostych, starannie estetycznie rozwiązanych wzorach i miał bardzo wysokie wymagania pod względem dobrego smaku i obowiązujących w dziedzinie artystycznej reguł. Tylko towary na najwyższym poziomie estetycznym mogły znaleźć się u niego w sprzedaży. Nie mógł znieść niesmaku tandetnych kiczów swojego konkurenta i nie pozwoliłby, by cokolwiek z takiego asortymentu znalazło się w jego sklepie lub w jego otoczeniu. Jeśli udało mu się pozyskać klienta, zdolnego docenić wartość jego towaru, z zamiłowaniem wtajemniczał go w wysokie jego walory i udzielał mu szczegółowych porad, jak skomponować poszczególne części w gustowną i piękną całość. Sprawa zysku była dla niego zupełnie nieistotna.

Przy takim stanie rzeczy pan S miał tłumy klientów i olbrzymie obroty, podczas gdy w sklepie pana J klienci nie byli raczej zbyt liczni. Mimo to jednak wydawało się, jak gdyby pan S nie był w stanie się wzbogacić, zaś pan J nie był w stanie zubożeć. Odnosiło się wrażenie, jak gdyby pan S gromadził do worka bez dna, a pan J czerpał z worka bez dna. Było to dla wielu ogromnie zagadkowe, ale takie były fakty.

W tym samym miasteczku żyła pewna piękna dziewczyna, panna C. Tak się złożyło, że obaj kupcy byli nieżonaci i obaj ubiegali się o rękę panny C. Pan S, który zawarł z nią znajomość jako pierwszy, obsypał ją bogactwem różnorodnych swoich towarów. Chodziła więc w sukienkach przedstawiających palmy z kołyszącymi się na ich gałęziach małpami, w pantoflach w kształcie głów krokodylich, obwieszona najróżniejszymi wisiorkami i dzyndzykami i pomalowana na najróżniejsze kolory. Wiele ludzi z miasteczka zazdrościło jej tego wszystkiego i uważało ją za szczęśliwą, ale ona wkrótce zauważyła, że coś nie jest tu w porządku. Przekonała się, że pan S zgodnie ze swoimi zwyczajami i charakterem traktuje ją tylko jako jednego z klientów, że wprawdzie ma dla niej wszystko, ale tylko po to, by ciągnąć z niej osobiste korzyści i zyski. Przekonała się, że pan S wcale jej nie kocha, lecz chce tylko egoistycznie mieć ją dla siebie. Coraz wyraźniej widziała też liczne kłopoty pana S, grożące bankructwem całego jego interesu.

Ten stan rzeczy doprowadził wreszcie do tego, że panna C zerwała z panem S całkowicie, a ponieważ zauważyła, że pan J darzy ją szczerym uczuciem, zaczęła coraz poważniej odnosić się do niego. Wreszcie przyjęła jego wyznanie miłości i stała się jego narzeczoną. Od razu też zauważyła kolosalną różnicę między nim a panem S. Pan J był zainteresowany jej dobrem, nie swoim. Co jej dawał i co dla niej robił, pochodziło nie z chęci zysku, lecz z gorącej miłości. Z czasem zupełnie zapomniała już o panu S, stał się on dla niej całkiem obcy. Cieszyła się serdecznie i z nadzieją patrzyła w przyszłość.

Mimo to jednak z biegiem czasu w ich wzajemnych stosunkach zaczęły pojawiać się jakieś zgrzyty. Kiedy pan J oprowadzał ją po swoim magazynie, gdzie mogła sobie wybrać najlepsze rzeczy, powiedziała w pewnej chwili:

— Bluzek nie wezmę. Mam trzy prawie całkiem nowe, które bardzo mi się podobają. —

W jego oczach odmalowało się jakby zdziwienie, które zmusiło ją do zastanowienia. Następnym znów razem przyszła na spotkanie w liliowej sukience, jaką wybrała sobie w jego magazynie, ale od razu zauważył, że na jej obrzeżu dała sobie domalować w punkcie usługowym pana S ornament z zielonych i brązowych jaszczurek. Nic nie powiedział, tylko westchnął nieznacznie i był tego wieczoru dziwnie małomówny. Innym razem zjawiła się przy nim na umówionym miejscu w pończochach w fioletowe karaluchy.

— Skąd to masz? — zapytał z jakimś dziwnym podenerwowaniem w głosie. Spuściła oczy i nic nie odpowiedziała. Niebawem mieli pójść w odwiedziny do jego krewnych. Zwrócił się wtedy do niej z nieoczekiwaną prośbą:

— Czy mogłabyś nie wkładać tej bluzki z nosorożcami i przyjść bez tych kolczyków w kształcie pająków? — Była zmieszana, więc rzuciła tylko — Dobrze! — i włożyła inną bluzkę, która jednakże pochodziła również ze sklepu pana S. Na wizycie czuła się nieswojo, gdyż miała wrażenie, jakby pan J trochę za nią się wstydził. Poza tym jego krewni przyjęli ją wprawdzie bardzo grzecznie, ale jednak trochę chłodno. Zastanawiając się nad tym, zrozumiała wreszcie, dlaczego tak było. Wygląd gospodarzy i wystrój całego ich domu były całkowicie w stylu i guście pana J, natomiast ona mogłaby jeszcze z powodzeniem służyć za reklamę domu towarowego pana S.

Oboje czuli, że musi między nimi nastąpić jakieś rozstrzygnięcie. Pierwsza zdobyła się na odwagę i szczerość ona:

— Słuchaj, czy ty masz jakieś wątpliwości co do tego, że ja cię szczerze kocham? Nie myślisz chyba, że wiążą mnie jeszcze jakieś uczucia z panem S? Noszę wprawdzie i podobają mi się pewne rzeczy z jego sklepu, ale to przecież całkiem inna sprawa. Są to rzeczy do użytku i noszą je wszyscy. Zapewniam cię, że pana S od długiego już czasu nie cierpię. Jeśli mnie naprawdę kochasz, to patrzysz przecież na moje serce, a nie na to, co mam ubrane albo co wisi na ścianach mojego mieszkania. Czy nie tak?

— Moja droga — odpowiedział — bardzo dobrze, że poruszyłaś ten temat. Otóż różnica w towarach pana S i moich nie jest przypadkowa. Cechy sprzedawanych przez nas towarów odzwierciedlają i wyrażają nasze charaktery, które są zupełnie różne i zupełnie z sobą nie do pogodzenia. W towarach tych zmaterializowane są najgłębsze i najistotniejsze przymioty naszych nieprzyjaznych względem siebie osobowości. Widzisz, dla mnie nie jest i nie może być rzeczą obojętną, czy moja przyszła żona kocha mnie, czy też kocha tylko różne korzyści i przywileje, jakie u mnie mogą być jej udziałem. Jeśli kochasz mnie, znaczy to, że kochasz mój charakter, a wtedy będziesz zachwycać się wszystkim tym i cenić wszystko to, co mnie zachwyca i co ja cenię, a nie będziesz mogła znieść niczego z tych rzeczy, których ja nie znoszę. Wybacz, ale kiedy patrzę na ciebie, widzę wyraźnie twoje serce. Dopóki widzę na tobie tę nędzną tandetę ze sklepu pana S, to wiem na pewno, że nie kochasz jeszcze mojego charakteru, toteż męczylibyśmy się tylko, będąc związani z sobą na zawsze. Powinnaś zadecydować ostatecznie, gdzie ulokujesz swoje serce. Jak na razie, nie należy ono bez reszty do mnie. Mimo że deklarujesz swoją miłość do mnie i zapewne sama w nią wierzysz, fakty nie potwierdzają jej. Duża część twojego serca jest jeszcze w domu towarowym pana S, co bardzo oddala nas od siebie.

Po tej rozmowie panna S stoczyła z sobą ciężką walkę, poddała swoje wnętrze gruntownemu i szczeremu badaniu, w czasie którego przekonała się, że pan J miał słuszność. Zwyciężyła jednak jego miłość do niej i jej miłość do niego, co przejawiło się od razu w konkretnych czynach. Z domu panny C powędrowały na śmietnik całe stosy różnych rupieci, przetrzebiła swoją garderobę oraz wszystkie półki, szuflady i schowki. Zmienił się znacznie wystrój jej domu, zmienił się także wygląd jej samej. Przy najbliższym spotkaniu pan J najpierw znieruchomiał zaskoczony, potem zaś twarz jego rozjaśnił szeroki uśmiech. Chętnie potem uzupełnił ze swojego magazynu powstałe w jej domu ubytki, ona zaś prosiła go, aby na bieżąco mówił jej od razu o wszystkim, co jeszcze mogłoby przypominać mu w jej wyglądzie lub domu pana S i jego podłe towary. Okazało się to niepotrzebne, gdyż panna C stała się odtąd tak alergiczna na niegustowną tandetę, że nikt już nie zmusiłby jej do posiadania lub wkładania na siebie czegoś w tym rodzaju. Ich wzajemna więź stawała się coraz mocniejsza i w końcu połączyli się z sobą na zawsze w szczęśliwym związku małżeńskim.

— — — — — — — — — — — — — — — — — —

Kim są panowie J i S? Co symbolizują ich towary? Kim jest panna C? Jakie prawdy duchowe ilustruje ta historia? Jakie wnioski wynikają z nich dla naszego życia? — Jeśli chcesz odnieść z tego opowiadania korzyść duchową, postaraj się odpowiedzieć na te pytania przy pomocy Pisma Świętego, odszukując i podając odpowiednie cytaty, a potem zastosuj tę naukę w swoim własnym życiu.

J. K.