Za Barankiem


    Podążają oni za Barankiem, dokądkolwiek idzie.
Obj 14: 14    

Nie wszyscy wierzący w jednakowym stopniu gotowi są wypełniać i wypełniają wolę swojego Pana. W rezultacie tego nie wszyscy też stają na wysokości powierzonego im zadania i nie wszyscy mogą oczekiwać spełnienia się wszystkich Bożych obietnic w stosunku do siebie. W 12 rozdziale Objawienia Jana mamy jedno z wielu biblijnych potwierdzeń tej prawdy. Spotykamy tam „syna, chłopczyka, który rządzić będzie wszystkimi narodami laską żelazną”, a który natychmiast po urodzeniu porwany zostaje do Boga i do Jego tronu (Obj 12:4,5). O tym synu mówi obszerniej 7 rozdział Księgi Daniela jako o „kimś podobnym do Syna Człowieczego” (w. 13), z dalszych zaś wersetów dowiadujemy się, że są to „święci Najwyższego” (w. 18, 21, 22, 25,27), którym ostatecznie zostanie przekazana władza i moc nad wszystkimi królestwami pod całym niebem (w. 27).

Prócz owego „syna, chłopczyka” spotykamy się w Objawieniu 12 z „niewiastą odzianą w słońce, mającą księżyc pod swoimi stopami, a na głowie koronę z dwunastu gwiazd” (Obj 12:1), która urodziła owego syna. Będzie ona pod specjalną ochroną Boga, zostanie obdarzona dwoma skrzydłami wielkiego orła i zaopatrywana będzie w żywność z dala od prześladującego ją węża (w. 6, 13–16). Ponadto mamy jeszcze w tym rozdziale „resztę jej potomstwa, które strzeże przykazań Bożych i trwa przy świadectwie o Jezusie” (w. 17), które jednakże nie korzysta z ochrony danej niewieście i narażone jest na ataki walczącego z nim smoka.

Obraz to przykry, ale prawdziwy. Co w tej sytuacji może zrobić każdy z nas, aby znaleźć się na właściwym miejscu, w pełni Bożej ochrony i błogosławieństw? Oczywiście mieć ścisłą osobistą społeczność z Chrystusem czyli Barankiem, podążając za Nim, dokądkolwiek idzie, być czystym, wolnym od kłamstwa, bez skazy (Obj 14:4–5). Lekceważący swoje przygotowanie i przejawiający niedbalstwo w swoim podążaniu za Barankiem narażeni są na tragiczne rozczarowanie i wiele udręk z rąk prześladującego lud Boży węża czyli smoka.

Bóg czyni wszystko, aby każdy, kto ruszył w drogę za Nim, miał pełny zakres środków, potrzebnych, by dojść do upragnionego celu. Jezus utorował dla nas drogę, na której nie ma żadnych braków, w Piśmie Świętym mamy też niezawodny przepis, wystarczający drogowskaz we wszelkich sytuacjach. Lecz mamy jeszcze więcej. Z uwagi na to, iż czas nagli, a szatan czyni wszystko, aby lud Boży dezorientować, Bóg posyła aktualnie wielu swoich sług, mających dodawać nam zachęty, rady i pomocy. Dzieje się tak nie od dziś. Począwszy od wielkiego odstępstwa wieków średnich krok po kroku przebiega odnowa, przebiega ponowne odkrywanie roztrwonionych niegdyś prawd duchowych, tak aby w momencie krytycznym „święci Najwyższego” byli w pełni wyposażeni, nie mający żadnych braków.

Ten proces odnowy uległ w ostatnim czasie niebywałemu przyśpieszeniu. Boże zaopatrzenie duchowe dla Jego ludu jest obecnie tak obfite i wielostronne, że z trudem nadążamy z przyswajaniem sobie wszystkich tych bogactw. Mamy w bród niezmiernie wartościowej usługi dla każdej dziedziny naszego duchowego życia. Na dosięg ręki leżą duchowe klejnoty, dorobek wielu pokoleń chrześcijan, którzy w trudach zdobywali w swoim czasie doświadczenia, dzięki którym my możemy teraz szybko uzupełniać nasz wystrój. Docierają też do nas głosy wielu współczesnych Bożych sług, powołanych i przygotowanych do tego, aby uzupełnić i skompletować nasze wyposażenie, byśmy mogli wziąć w posiadanie wszystko to, co dotychczas uchodziło naszej uwagi, czego minione pokolenia nie były w stanie wcielić w życie. Wystarczy tylko upokorzyć się, zauważyć i uznać swoje własne braki, otworzyć swoje oczy i uszy i czerpać z duchowych zdrojów, aby jak najszybciej pozbyć się swojej duchowej nędzy, ślepoty i nagości.

Niewątpliwie proces taki przebiega i jest to zjawisko niezmiernie zachęcające i radosne. Bardzo wielu chrześcijan korzysta z tych oferowanych im przez Pana dóbr duchowych i robi w swoim życiu szybkie, zdumiewające postępy. Rośnie armia tych, którzy pojęli, jak istotne jest dalsze podążanie za Barankiem, dalsze zdobywanie dotąd nie zdobytych terenów naszego duchowego dziedzictwa, dalsze wchodzenie w głąb rzeki wody życia, wypływającej spod tronu Boga i Baranka. Jeśli ruszyłeś już świadomie tą ścieżką odnowy, to wiedz, że uczestniczysz w czymś niezmiernie doniosłym, w najwspanialszym duchowym procesie wszystkich czasów — przygotowaniu oblubienicy Baranka. Jeśli natomiast tkwisz jeszcze w statycznym, zachowawczym chrześcijaństwie tradycji, doktryn i rytuałów, to zbudź się czym prędzej!

Podążanie za Barankiem nie może być połowiczne, nie może być ograniczone, nie może być warunkowe. Nie możemy powiedzieć w pewnej chwili: „Baranku, tutaj nie mogę już z Tobą pójść ze względu na moją żonę, na moich braci czy na mój kościół”. Podążanie za Barankiem musi być priorytetem numer jeden. Żadne okoliczności, żadne względy na cokolwiek nie powinny nas przed tym powstrzymywać, gdyż w przeciwnym razie wykluczymy samych siebie spośród tych, którzy podążają za Nim „dokądkolwiek idzie”. Tylko pełne i konsekwentne zaangażowanie się w podążanie za Barankiem da nam pełną satysfakcję, otworzy niewyczerpane źródła siły duchowej i zapewni osiągnięcie pożądanego i upragnionego celu. Takie bezkompromisowe podążanie za Barankiem wymaga rezygnacji z wszelkich innych dążeń i celów, wymaga ukrzyżowania z Chrystusem dla swojej starej istoty, dla grzechu i dla świata, oraz dla wszystkiego innego, prócz właśnie… Baranka.

Jest to sprawa niby prosta, a jednak najeżona niebezpieczeństwami. W wielu momentach historycznych, kiedy Baranek ruszał w drogę, pragnąc poprowadzić Swój lud na nowe tereny i do nowych zwycięstw i wzbudzając w tym celu nowe usługi i nowych Swoich sług, wzywających Jego lud do postawienia tego kolejnego kroku, decyzje pójścia lub nie pójścia za Nim na tym kolejnym etapie Jego drogi powodowały liczne dramaty. Podnosiły się bowiem zdecydowane protesty i sprzeciwy. Bynajmniej nie ze strony starego człowieka, grzechu czy świata, lecz w pierwszym rzędzie ze strony religijnego przywództwa danego czasu czyli tych, którzy mienili się rzecznikami i przedstawicielami Baranka. Konflikty takie między reprezentantami istniejącej ustabilizowanej, zachowawczej religijności, a Bożymi zwiastunami nowego duchowego poruszenia, to nie jakieś sporadyczne nieporozumienia, lecz niestety żelazna reguła bez wyjątków. Ludzie ze znaczącym poselstwem od Boga, mającym być krokiem naprzód dla Jego ludu, byli zawsze odbierani jako mocno kontrowersyjni i borykali się ze sprzeciwami współczesnych im przywódców religijnych.

Proces odnajdywania i przywracania każdej zagubionej i roztrwonionej prawdy duchowej przebiegał wśród bólów rodzenia — dramatycznych zmagań wewnętrznych w obrębie ludu Bożego. Istniejące w naszym kraju ugrupowania ewangeliczne takie jak metodyści, baptyści, adwentyści, chrześcijanie ewangeliczni, wolni chrześcijanie, Kościół Chrystusowy, zielonoświątkowcy i inne, rodziły się w tych bólach za sprawą usługi ludzi Bożych, którzy napotykali na ostre sprzeciwy. Można by wymienić z nazwiska wielu przywódców, którzy w każdej z tych społeczności otoczeni są szacunkiem jako jej założyciele i pokazać, że wszyscy oni bez wyjątku doświadczali szykan i prześladowania ze strony przywódców duchowych tych społeczności, z których się wywodzili, że tępiono ich za herezje i wypaczenia, na skutek czego, chcąc podążać konsekwentnie za Barankiem i objawioną im przez Niego prawdą, zmuszeni byli w końcu te społeczności opuścić i przez to, wbrew swojej woli i intencjom, stali się założycielami tych nowych ugrupowań.

Nie inaczej było w przypadku Bożych inicjatyw w czasach Starego Testamentu, a także w czasach Jezusa i apostołów. W Starym Testamencie regułą było zabijanie proroków (Łk 11:47–51), w Nowym ukrzyżowano Jezusa (Łk 13:33), do krwi prześladowano apostołów (Mt 23:34; Dz 21:30–36), kamienowano chrześcijan (Dz 7:54–60). Proces odnowy od czasu reformacji aż po dzień dzisiejszy przebiega w takich samych okolicznościach. Dopóki pozwalały na to warunki kulturowe, głosicieli odnowy po prostu zabijano. Kiedy warunki te uległy zmianie, stało się to niemożliwe, są natomiast kamienowani słowami, skazywani na niebyt poprzez niszczącą krytykę ich intencji, osobowości, doktryny, stanu duchowego.

Należy podkreślić i pamiętać, że nie chodzi o sprzeciwy ze strony świata ani szatana, lecz ze strony ludu Bożego. Prorocy Boży zabijani są i posłańcy Boży kamienowani są w Jerozolimie (Mt 23:37; Łk 13:34)! Nie w Babilonie, nie w Niniwie, nie w Atenach ani w Rzymie, lecz w Jerozolimie, w mieście, które Bóg obrał za Swoje mieszkanie (1Kn 23:25; Ps 35:21), gdzie umieścił Swoje imię (1Kr 14:21; 2Kr 21:4,7), do którego żywi żarliwą miłość (Za 1:14) i które wyrysował na Swoich dłoniach (Iz 49:16)! Po prostu tak bardzo destrukcyjne jest odstępstwo i tak wielka jest cena odnowy i duchowego postępu. Boże zamiary zderzają się z niezrozumieniem Jego ludu i rezultatem są cierpienia i ofiary tych, którzy „podążają za Barankiem dokądkolwiek idzie”. Ponoszą oni te cierpienia i ofiary dobrowolnie, a nawet uważają je za swój przywilej (Flp 1:29; 1Pt 2:19–21). Nie żywią też w stosunku do swoich prześladowców wrogości ani niechęci, lecz wzorem Chrystusa błogosławią i wstawiają się za nimi (Łk 23:34; Dz 7:60).

Trzeba w tym kontekście zaznaczyć, że znacząca usługa od Boga, mająca poprowadzić lud Boży na dalszy etap jego drogi za Barankiem, nigdy nie polega i nie może polegać na samym tylko napiętnowaniu duchowej oziębłości i na apelowaniu o większą gorliwość. Tego typu usługi zdarzają się, są cenne, gdyż zgodnie z prawdą przedstawiają aktualny stan Kościoła, nie wywołują na ogół większych kontrowersji, ale też ich skuteczność jest ograniczona. Służą w zasadzie dobrze do bieżącej konserwacji we wspólnotach Kościoła, ale nie są w stanie poderwać ludu Bożego do pójścia dalej. Do tego typu można by zaliczyć przykładowo usługi kaznodziejskie A. W. Tozera, Derka Prince czy Davida Wilkersona, jak również wielu pracowników wewnątrz poszczególnych denominacji. Uczą oni prawie powszechnie uznawanych prawd i apelują o nawrót do ich przestrzegania, ale ich usługa, choć ceniona, nie wywołuje większego poruszenia ani entuzjazmu i nie jest w stanie przełamać silnych duchowych oporów, by przez to doprowadzić do przebudzenia.

Wynika to z duchowego prawa wzrostu. Boże objawienie jest progresywne i kumulatywne, a Boża prawda, zawarta w Jego Słowie, jest wielowarstwowa. Pan daje Swojemu ludowi „pokarm na czas właściwy” — w danym czasie objawia pewne prawdy duchowe, zawarte w Piśmie Świętym, a ich treść zawiera w sobie duchowy potencjał, który jest motorem życia Jego ludu na pewien okres czasu. Ludzie są tymi faktami „poruszeni do głębi” i nie potrzeba do nich apelować, gdyż sami pytają: „co mamy czynić?” (Dz 2:37). Jednak z biegiem czasu ten potencjał wyczerpuje się, pokarm zostaje zjedzony, ogień wypala się. Temperatura duchowa spada i same narzekania ani apele niewiele pomogą, ponieważ brak duchowej energii.

Bóg ma lepszy sposób na dalsze prowadzenie Swojego ludu. Motorem duchowego postępu nie są apele, lecz poznanie prawdy. Gorliwość musi mieć swoje umotywowanie, a tym umotywowaniem jest znajomość duchowych faktów. Głoszenie ewangelii to nie naleganie na robienie tego czy owego, lecz zwiastowanie wspaniałych faktów dotyczących istoty Boga, upadku człowieka, jego odkupienia i jego pozycji w Chrystusie. Boży posłańcy, którym Pan powierza zadanie poprowadzenia Jego ludu do nowych celów, to nie ludzie, zachęcający do większej gorliwości, lecz ci, których Pan powołał i którym w nowy, głębszy sposób objawił duchowe fakty. Otrzymują oni poznanie „niezgłębionych bogactw Chrystusowych”, „tajemnicy Bożej, to jest Chrystusa” i „bogactwa chwały tej tajemnicy” w pełni zgodne z Pismem Świętym, ale głębsze, na wyższym poziomie, niż objawienie, jakie było udziałem wcześniejszych pokoleń.

Wcześniejsze zrozumienie nie zostaje zakwestionowane ani obalone (o ile oczywiście nie było błędne z przyczyny odstępstwa), lecz zostaje uzupełnione, pogłębione i uściślone, zostaje odkryta kolejna, głębsza warstwa niewyczerpanej Bożej prawdy, przez co ze Słowa Bożego ponownie tryskają ożywcze zdroje żywej wody, ponownie wydobyte zostają z niego nowe, ukryte tam skarby, schowane tam klejnoty, których ujawnienie inspiruje i ożywia. Głosząc te same fakty w nowym duchowym namaszczeniu, słudzy Boży dostarczają ludowi Bożemu nowej energii, świeżego duchowego pokarmu i nowego ognia do dalszego, bardziej zaawansowanego etapu jego drogi za Panem. Poziom zrozumienia tych prawd wśród ludu Bożego określa poziom jego wiary, ten określa poziom życia, a ten określa poziom wpływu na społeczeństwo. Kiedy więc wzrasta i pogłębia się duchowe poznanie, wzrasta wiara, wzrasta jakość życia i wzrasta duchowe oddziaływanie Kościoła w otoczeniu. Chwała Bogu, że to się aktualnie dzieje, że nie jest głoszone Słowo martwe, lecz żywe i inspirujące, a proces ten ciągle się nasila! Pod duchowym namaszczeniem Słowo Boże odsłania swoje coraz to nowe kosztowne tajemnice, przeznaczone na pokarm, chleb dla mocarzy (Ps 78:25 BT).

Zwiastowanie prawd, powierzonych tym Bożym sługom, siłą rzeczy musi zawierać elementy, dotychczas nie wyeksponowane w istniejących wspólnotach, gdyż darowane im przez Pana poznanie ma być głębsze od dotychczasowego, dostarczające ludowi Bożemu większej niż dotychczas duchowej mądrości i siły, na tym bowiem polega duchowy postęp. Ocena więc treści zwiastowania w oparciu o dotychczasowe poznanie jest przykrym nieporozumieniem, gdyż poznanie ludu Bożego powinno wzrastać i temu właśnie mają służyć duchowe usługi, darowane mu przez Pana. Nic dziwnego, że dochodzi do kontrowersji i konfliktów, jeśli przywództwo denominacji ocenia głoszone aktualnie treści posługując się przy tym jako wzorcem tym duchowym zrozumieniem, jakie ukształtowało się w danym środowisku sto lat temu lub jeszcze znacznie dawniej.

Dzięki postawie, wytrwałości i więzi z Panem takich usługujących, objawione im Boże prawdy przebijają się do świadomości ludu Bożego, zostają przez społeczność kościoła przyswojone, zaabsorbowane, co w rezultacie owocuje postępem duchowym i rodzi błogosławione owoce dla przyszłych pokoleń. Z opóźnieniem rzędu kilkudziesięciu lat poszczególne odzyskane w ten sposób duchowe prawdy przenikają też stopniowo, niejako tylnymi drzwiami, do tych społeczności, które początkowo na nie się zamykały i przejawiały w stosunku do ich głosicieli zdecydowane sprzeciwy.

Niestety, kiedy czas posuwa się naprzód i Duch Święty przystępuje do objawienia Swoim sługom kolejnych duchowych skarbów Bożego Słowa, aby poprowadzić Swój lud o krok dalej w kierunku jego stanu docelowego, historia się powtarza. Potomkowie tych, którym ongiś się sprzeciwiano, najczęściej teraz sami sprzeciwiają się tym, którym Pan powierzył kontynuację Swego dzieła. Mieniąc się być stróżami duchowych zdobyczy minionego okresu, nie są w stanie dostrzec kontynuacji Bożego dzieła i stają się jej zdecydowanymi przeciwnikami. Ponownie podnoszą swoje głosy, aby w różnoraki sposób deprecjonować głoszoną Bożą prawdę i jej głosicieli, ponownie zamykają się na aktualne Boże działanie, oddalając je przez to od siebie i od kontrolowanego przez nich środowiska. Znów podnoszone są kamienie na Bożych posłańców i znów wzrasta liczba tych, których tak brutalnie potraktowano w duchowej Jerozolimie.

Każde ugrupowanie czyli denominacja spełnia pozytywną rolę, dopóki stoi na straży objawionych pewnym jej przywódcom czy założycielom prawd i buduje życie duchowe na bazie tych prawd, przyczyniając się w ten sposób do asymilacji tych prawd i ich upowszechnienia się w Kościele, a przez to do wzrostu jakości życia Kościoła i jego wpływu na społeczeństwo. Z biegiem czasu jednak kolejne pokolenia przywódców denominacji zapominają o tym, że zdobyte i strzeżone przez nich prawdy zostały odzyskane w procesie postępu duchowego, który przebiegać musi nadal. Zapominają, że chodzi o poznanie cząstkowe, właściwe dla danego etapu, a nie absolutne i ostateczne. To przeoczenie sprawia, że religijność danego środowiska zmienia się stopniowo z dynamicznej w statyczną. Przywódcy w coraz mniejszym stopniu zainteresowani są postępem duchowym, a w coraz większym stopniu skupiają się na obronie zajmowanych pozycji. Przestają usilnie szukać oblicza Bożego i nowego objawienia tajemnic Jego Słowa, a niektórzy nawet uczą, że jest to niedopuszczalne. Dlatego słowo jest głoszone coraz bardziej rutynowo i jest coraz mniej skuteczne.

Taka statyczna postawa musi prowadzić do zderzenia z kolejnym Bożym poruszeniem i każe mu się sprzeciwiać jako czemuś niezdrowemu, ponieważ poruszenie to wychodzi poza ramy owego cząstkowego poznania denominacji, uważanego mylnie za ostateczne. Następuje wtedy sprzeciw i denominacja zaczyna odgrywać negatywną rolę hamulca i bariery duchowego postępu. Wóz zostaje zaprzęgnięty przed konia. Jest to jakby równoznaczne z wołaniem: „Nie tędy, Baranku! Znamy przecież od dawna Twoje drogi i doskonale wiemy, którędy prowadzą!” Wynikiem jest tragiczne nieporozumienie, prowadzące do ukamienowania kolejnych Bożych posłańców i do zejścia danego środowiska na boczny tor, poza obręb świeżego Bożego działania. Gdzie niegdzie pewność siebie przywódców może doprowadzić do sytuacji jeszcze gorszej, polegającej na tym, że swoje własne decyzje prezentują jednoznacznie jako wolę Bożą. Mamy wtedy sytuację, w której Baranek niejako wprzęgnięty zostaje do rydwanu denominacji, a lejce kierujące Nim trzymają w swoich rękach przywódcy. Sprawiają wtedy wrażenie, że „podążają za Barankiem, dokądkolwiek idzie”, i na pozór jest tak istotnie, gdyż wolno Mu wtedy iść tylko tam, gdzie się Go skieruje.

Zwiedzenie to jest bardzo subtelne, o czym możemy się przekonać, kiedy spróbujemy wżyć się w sytuację przywódców denominacji. Od pokoleń w danej założonej przez ludzi organizacji kwitnie autentyczne życie duchowe i kultywowana jest autentyczna społeczność z Panem, skutecznie głoszona jest ewangelia, rodzą się dzieci Boże i istnieje duchowa wspólnota wierzących. Członek tej wspólnoty spędza tutaj całe życie, z tym środowiskiem związane są wszystkie jego przeżycia intelektualne, emocjonalne i duchowe. Wspólnota duchowa, jaka rozwinęła się wewnątrz tej organizacji, to przepiękny kwiat, cudowna oaza w otaczającej ją pustyni świata, cząstka Kościoła Jezusa Chrystusa. Nic dziwnego, że najpierw podświadomie, a potem coraz bardziej świadomie zaciera się różnica między organizacją, a istniejącą w niej duchową wspólnotą — ta ludzka organizacja utożsamiana zaczyna być z Bożym organizmem — Kościołem. Jej liderzy nie wzdrygają się w końcu nawet przed oficjalnym nadaniem jej nazwy kościoła i wcale nie dostrzegają w tym afrontu ani bluźnierstwa w stosunku do Boga. Formy odstępstwa i rozbicia wyznaniowego tak się upowszechniły i zadomowiły w świadomości przywództwa, że uważane są za coś całkiem normalnego. I wszystko wydaje się być w porządku i w harmonii za wyjątkiem faktów w świecie zewnętrznym, gdzie istnieją dziesiątki innych takich oaz — „kościołów”. Problemy ujawniają się szczególnie w chwili, w której przykry zgrzyt z zewnątrz zakłóci ten idealny wewnętrzny „porządek”, kiedy to pojawia się czyjeś zwiastowanie, wzywające lud Boży w imieniu Pańskim do dalszej drogi. Spontanicznie budzi się wtedy „święty” gniew, który w końcu prowadzi do „ukamienowania” tego kogoś, kto uchodzi tu za obcego intruza.

Można utożsamić się z przywódcami tej oazy z jej niepowtarzalnym mikroklimatem, można i należy wczuć się w ich niezwykle trudny dylemat, rozumieć ich i współczuć im w ich wewnętrznych zmaganiach, ale nie można usprawiedliwić ich sposobu rozwiązania go. Oaza bowiem to nie Ziemia Obiecana, a ludzki związek to nie Kościół. Pan Kościoła jest suwerenny i ma prawo w dowolnej chwili wezwać Swój lud do dalszej drogi. Lud izraelski w swojej wędrówce natrafił na wspaniałą oazę Elim, gdzie dane mu było wypocząć i odświeżyć swoje siły, ale kiedy słup obłoczny podniósł się, trzeba było pozostawić ten miły i ożywczy mikroklimat i ruszyć dalej w piaski pustyni (2Mo 15:27; 4Mo 33:9). Ciała tych, którzy tego wezwania nie posłuchali, „zasłały pustynię” (1Ko 10:1–5), a w tym przypadku właściwie zasłały oazę Elim. Chodzi o to, aby rzecz dobra i cenna, jaką jest życie w denominacyjnej oazie, nie przekreślała rzeczy najlepszej i najcenniejszej, jaką jest dalsze podążanie za Barankiem do ostatecznego celu — duchowej Ziemi Obiecanej.

W świetle Pisma Świętego uwalnianie się od takich kłopotliwych wysłańców „właściciela winnicy” przez jej robotników jest ich sprzeniewierzeniem się, a więc wielkim grzechem o fatalnych następstwach (Mt 21:33–46; Mk 12:1–12; Łk 20:9–19). Zabijanie proroków i kamienowanie Bożych posłańców nie przekreśla wprawdzie Bożej gorącej miłości do Jerozolimy, lecz prowadzi w stosunku do sprawców do niezmiernie drastycznych sankcji, przy czym, niestety, cierpią nie tylko bezpośredni winowajcy (Jr 22:3–5; Jr 26:5–6,19; Mt 23:38). Pan zabrania dotykać Swoich proroków, pozostają oni pod szczególną Jego ochroną i ich osądzanie należy wyłącznie do Niego (Ps 105:15; 1Ko 4:3–5). Zresztą osądzanie w ogólności jest rzeczą niegodziwą i brzemienną w tragiczne skutki łącznie z utratą zbawienia (Jk 4:11–12; Rz 14:4; Mt 6:14–15; Mt 7:1–5). Wszyscy bez wyjątku byliśmy lub jesteśmy winni tego grzechu, ale Duch Święty kładzie aktualnie na tę rzecz szczególny nacisk i jest to jeden z istotnych elementów oczyszczenia i duchowej odnowy przed mającym nastąpić przebudzeniem.

Aby nie uprawiać gołosłowia, wymieńmy choć garść nazwisk osób, których duchową usługę brutalnie potraktowano w niedalekiej przeszłości lub traktuje się ją tak obecnie: Elias Aslaksen, Sigurd Bratlie, Watchman Nee, Witness Lee, E. W. Kenyon, W. M. Branham, A. A. Allen, Kathryn Kuhlman, T. Osborn, M. Cerullo, John Osteen, Kenneth Hagin, Erlo Stegen, John Wimber, Rick Joyner, C. H. Stevens, Hector Gimenez. Wybór na tej liście jest raczej przypadkowy, dokonany bez żadnych założeń czy kryteriów. Jedno jest tylko pewne, że są to wszystko ludzie, gorąco miłujący swojego Pana i Jego Słowo, któremu oddali swoje życie i który używał lub używa ich w wyjątkowy, nieprzeciętny sposób, o czym świadczy bądź ogólnie znane ich potężne Boże namaszczenie, bądź też obfite trwałe owoce ich działalności, a zarazem wszystko to są ludzie, którzy doświadczyli lub doświadczają od swoich współbraci w wierze w najlepszym razie uszczypliwych i pogardliwych docinków, w gorszym razie złośliwej krytyki i ciężkich zarzutów, a w najgorszym totalnego odrzucenia i potępienia.

Ich „kamienowanie” ma miejsce na specjalnych wykładach czy seminariach, w krążących okólnikach, w specjalnych broszurach, w czasopismach chrześcijańskich, na kasetach, na stronach internetowych. Niektórzy bardziej ambitni oprawcy braci poświęcili niszczeniu swoich ofiar i ich usługi całe obszerne książki. Okazuje się, że można biegle i fachowo wypunktowywać innym całe krocie „błędów teologicznych” a przy tym być ślepym na fakt uprawiania religijnego terroryzmu, sprzecznego z podstawową ideą chrześcijaństwa. Poza tym sporadycznie, w bieżącym usługiwaniu Słowem Bożym tu i ówdzie odświeża się pamięć wiernych krótkimi dygresjami, w których rzuca się przy okazji po kilka kamieni na któregoś z już wcześniej ukamienowanych.

— Dlaczego tak się dzieje? — Chciałoby się móc powiedzieć, że te sprzeciwy przywódców duchowych podyktowane są szczerą troską o dobro danej wspólnoty, szczerą obawą i chęcią uchronienia się przed rzeczami niezdrowymi, szkodliwymi i fałszywymi. Niestety okoliczności bardzo rzadko pozwalają na taką ocenę. Gdyby bowiem takie były motywy postępowania, to należałoby się spodziewać najpierw szczerego sformułowania obaw i zastrzeżeń, uczciwego rozpatrzenia merytorycznego każdej sprawy, budzącej wątpliwości, otwartej analizy wszystkich „za” i „przeciw” przy użyciu Pisma Świętego, i to w pierwszej kolejności w kontaktach z tymi, którzy z daną rzeczą wystąpili, lub za sprawą których na danym terenie rzecz ta stała się znana. Dzieje Apostolskie zawierają wyczerpujący i szczegółowy wzorzec rozwiązywania tego typu spraw (Dz 15:1–35), którym łatwo byłoby się posłużyć, gdyby tylko intencje mających zastrzeżenia do danej rzeczy były szczere.

W przeważającej większości przypadków dzieje się jednak inaczej. Osąd zostaje wydany na podstawie pochopnych, nieuzasadnionych ocen, rażących swoją powierzchownością, i to bez żadnej możliwości obrony lub wysłuchania zainteresowanych, a „dowody” bywają tendencyjnie preparowane, jeśli nawet nie celowo fałszowane. Wszystkie te sposoby postępowania są także zgodne z wyraźnym biblijnym wzorcem, gdyż tak właśnie postępowało ówczesne przywództwo religijne w przypadku pewnego kłopotliwego, kontrowersyjnego dysydenta, który nazywał się Jezus z Nazaretu (Jn 7:43–53; Mt 26:59–68; Mk 14:55–65).

Jakie więc jest rzeczywiste podłoże tych niszczących, druzgocących wystąpień przeciwko niektórym usługującym i ich usługom, jakich co pewien czas tu i ówdzie jesteśmy świadkami? Najczęstszą chyba przyczyną jest statyczne, zachowawcze pojmowanie chrześcijaństwa przez niektórych przywódców. Widzą oni w kierowanym przez siebie środowisku stan Kościoła bliski docelowemu, nie dostrzegają więc potrzeby dalszych postępów, a zatem prawie wszelkie zmiany oceniają z góry jako coś niepożądanego i niebezpiecznego. Każde znaczące poruszenie od Boga wymaga natomiast zmian i połączone jest ze zmianami. Ludzie, którzy decydują o stanie pewnych środowisk, czują się w istniejącym stanie dobrze i bezpiecznie, zaś godząc się na zmiany, wystawiliby na ryzyko swoje wpływy i musieliby dać posłuch zwiastowaniu z zewnątrz, co groziłoby im utratą kontroli.

Gdzie niegdzie dochodzi do tego jeszcze sztucznie wytworzony i podtrzymywany środkami psychotechnicznymi mit o doskonałej kondycji duchowej danego środowiska i jego liderów. Często gęsto posługują się oni zwrotem: „Pan mi powiedział” i na tym budują swój autorytet. Wierni muszą więc domniemywać, że skoro Pan co chwila mówi coś ich liderowi, jest on z Bogiem w doskonałej komitywie, całe środowisko pozostaje zatem w samym centrum Bożej woli i nie może być mowy o potrzebie odnowy ani o jakichkolwiek większych zmianach. Tymczasem zaś prawda jest taka, że pierwszym warunkiem duchowego postępu i jakiejkolwiek odnowy jest ukorzenie się przed Bogiem (2Kn 7:13–15), uznanie wielkiej potrzeby i nędzy duchowej swojej własnej i danego środowiska, toteż wszelka zarozumiałość osobista czy środowiskowa wyklucza po prostu z odnowy i jest trwaniem w odstępstwie.

Ujmując krótko, sprzeciwy przywódców religijnych przeciwko sprawcom duchowych poruszeń podyktowane są najczęściej względami i potrzebami polityki wyznaniowej. Postawa denominacyjnego ekskluzywizmu wyklucza traktowanie namaszczonych posłańców Bożych jednakowo i ocenianie ich posługi wyłącznie na podstawie Pisma Świętego i jej walorów duchowych, a wymaga i narzuca ich segregowanie na podstawie kryteriów wyznaniowych. Po prostu gdyby uważać usługę każdego namaszczonego sługi Bożego za skierowaną do wszystkich chrześcijan, powstawałaby konieczność dostosowania się do niej lub odrzucenia jej ze względów merytorycznych czyli z przyczyn oczywistych i niepodważalnych. Dla tych jednak, którzy nie są gotowi podążać za Barankiem bez zastrzeżeń, byłoby to kłopotliwe, łatwiej więc jest rozwiązać problem w sposób pozamerytoryczny przez deprecjonowanie danej usługi czyli obrazowo przez ukamienowanie usługującego. Wtedy najcenniejszą nawet prawdę można już beztrosko odrzucić, pytając tylko: — A kto to mówi? Ten? Przecież on nie żyje! Został ukamienowany. To fałszywy nauczyciel, wilk, heretyk. I ja mam się tą myślą zajmować? Nieee! Nieporozumienie! —

Patrząc z tej perspektywy, wypada większość pierwotnych ataków na usługujących uznać z przykrością za nieszczere, podyktowane względami ambicji, własnego interesu lub poczucia zagrożenia. Dopiero kiedy „ukamienowanie” staje się faktem, czyli niszczące i potępiające opinie zostaną rozpowszechnione, mnożą się kamienowania wtórne, kiedy to wielu wiernych, którzy te negatywne opinie przyjęli za dobrą monetę, w dobrej wierze powtarza je, chcąc przez to ostrzegać przed złem innych. W ten sposób zło pomnaża się, zataczając coraz szersze kręgi. Czasem trzeba przypomnieć, aczkolwiek jest to bardzo przykre, że nie brak takich, którzy postępują jak wrogowie krzyża Chrystusowego. Wolno to jednak mówić w jeden tylko sposób, w taki mianowicie, jak mówił to apostoł Paweł: z płaczem (Flp 3:18).

— Ależ chwileczkę! A co fałszywe nauki, a co błędy teologiczne, a co wilki w owczej skórze, a co heretycy i ich herezje? Czyż nie jest tego pełno dookoła? I my mamy się na to wszystko otworzyć i pozwolić się tym zalewać? — Póki nosisz w swoim oku belkę denominacyjnej pychy i zarozumiałości i czynnie uczestniczysz w węszeniu i tępieniu swoich współbraci, będziesz widział heretyków i herezje wszędzie. Dopiero gdy się upamiętasz i otrzymasz łaskę, dzięki której jak Saul z Tarsu wyrwiesz się z tego duchowego obłędu i manii prześladowania i tępienia heretyków, będziesz w stanie widzieć sytuację jasno, a wtedy uzyskasz też zdolność dostrzeżenia źdźbła w oku tego czy owego sługi i będziesz mógł w miłości braterskiej i z pokorą dopomóc mu w jego usunięciu.

Słowo Boże zawiera wszelkie niezbędne ostrzeżenia i zabezpieczenia przeciwko wszystkim tego typu niebezpiecznym rzeczom. I one istnieją i funkcjonują, wystarczająco zabezpieczając Kościół. Nie należy natomiest do tych biblijnych zabezpieczeń szykanowanie i wyklinanie Bożych sług, który to sposób został wprowadzony i jest stosowany w chrześcijaństwie od czasu, kiedy zwierzchnikiem kościoła został cesarz Konstantyn. Wcześniej był stosowany tylko przez przywódców judaizmu. Każdy sługa Boży, jeśli tylko działa pod namaszczeniem Ducha Świętego, posiada pewną porcję Słowa, większy czy mniejszy kęs duchowego chleba, mający służyć dla ludu Bożego jako pokarm i przez to jako źródło duchowej siły do posuwania się naprzód.

Żaden z tych sług Bożych nie jest nieomylny, żaden nie jest niezastąpiony, wszyscy mają swoje ludzkie słabości i ograniczenia, wszyscy popełniają błędy i mylą się. Jednakże każdy z nich wnosi swoją znaczącą cząstkę do Bożej całości, dokonuje „tyle, ile mu dał Pan” (1Ko 3:5). I owce Chrystusa czują w nich zapach czy też smak tego duchowego pokarmu i dlatego ich słuchają (Jn 10:1–4,27–29). Owszem, są też złodzieje i zbójcy, ale owce nie słuchają ich (w. 5, 8, 10). Ten naturalny zmysł duchowy dostatecznie zabezpiecza owce, niestety jednak przywódcy denominacyjnych owczarni często nie ufają tej zdolności powierzonych im owiec rozpoznawania złego, a czasem wręcz znieważają je, traktując jako przeklęty motłoch, nie znający zakonu (Jn 7:45–49). Słudzy Boży są więc przez przywódców religijnych kamienowani nie dlatego, że są złodziejami i zbójcami i owce nie słuchają ich, lecz właśnie dlatego, że ich słuchają! Istnieje w dzisiejszym świecie cały szereg „wilczych” kultów pseudochrześcijańskich, lecz ani nie są one atakowane przez ewangeliczne przywództwo religijne, ani też nie stanowią zagrożenia dla owiec. Atakowane są natomiast namaszczone usługi, mocno zakorzenione w Słowie Bożym, w których owce zauważyły dla siebie wartościowy pokarm duchowy, dzięki którym dociera do nich głos ich dobrego Pasterza, za którym zdecydowane są podążać.

— Ale czyż nie mam prawa i nie wolno mi zanegować i odrzucić głoszenia żadnego z tych ludzi, których poselstwo uważam za niezdrowe, błędne i szkodliwe? — Masz prawo i wolno ci, ale zrobisz to na własną odpowiedzialność i na własne ryzyko, jeśli zaś będziesz to robił w ferworze denominacyjnego zacietrzewienia, choćbyś to ukrywał pod płaszczykiem szczerej troski o dobro Kościoła, to z pewnością się pomylisz i nie ci ludzie, których tępisz, a ty będziesz w błędzie. Jeśli bowiem twój stan duchowy jest prawidłowy, a twoje intencje szczere, to podejdziesz do każdego w pokorze, z szacunkiem, obiektywnie i z pragnieniem zwycięstwa obiektywnej Bożej prawdy. Nie uwolnisz się wtedy, być może, od wrażenia, że część usługi tego czy owego brata to budowanie z drewna, siana lub słomy, co nawet może być bliskie prawdy, zmuszony też będziesz, być może, do stwierdzenia, że ten czy ów usługujący desperacko potrzebuje uzupełnienia swojej usługi ze strony innych usług, w czym z pewnością będziesz miał rację, ale na pewno nie poniżysz się na tyle, aby tego człowieka zjadliwie obrzucać błotem, kto bowiem to robi w stosunku do ludzi z posłannictwem o zasięgu ogólnoświatowym, których Bóg w potężny sposób uwierzytelnia znakami i cudami lub których życie wydało obfity duchowy owoc, ten stawia samego siebie po prostu na pozycji niepoważnego bubka, który zasługuje na współczucie.

Biorąc pod uwagę wszystkie te uwarunkowania, nasuwa się zasadny wniosek, że sprzeciwy ze strony przedstawicieli religii zachowawczej nie tylko nie uwłaczają czci usługującemu, lecz nawet w pewnym stopniu go nobilitują, wskazując na rangę jego usługi. Śledząc wiele takich kontrowersji w dziejach Kościoła można zauważyć nawet pewną proporcjonalność pomiędzy znaczeniem danej usługi, a nasileniem sprzeciwów, na jakie napotykała. Im większe znaczenie danej usługi w Bożych planach, tym bardziej zawzięte i długotrwałe towarzyszyły jej sprzeciwy, przy czym listę tę otwiera niewątpliwie sam Pan Jezus Chrystus. Zapewne nie jest to reguła bez wyjątków i zbyt daleko idące wnioski byłyby nie na miejscu, jeśli jednak zwolennicy religii zachowawczej, czyli właściwie przeciwnicy duchowego postępu widzą potrzebę systematycznego, długotrwałego, zawziętego niszczenia czyjegoś przesłania, to narzuca się przypuszczenie, że w przesłaniu tym Bóg zawarł zapewne coś szczególnie istotnego dla tematu odnowy.

— Ale czyż nie wolno mi bronić się przed obcymi wpływami i kształtować profilu mojej wiary zgodnie z przyjętymi, sprawdzonymi w naszym środowisku zasadami? — Wolno jak najbardziej. Chodzi jednak o to, jakie stawiasz sobie cele. Masz pełne prawo iść za Barankiem tylko do opłotków swojego denominacyjnego podwórka. Masz pełne prawo zadecydować, czy chcesz ubiegać się o cząstkę w organizmie „syna, chłopczyka”, czy też zadowolić się należeniem do „reszty z nasienia niewiasty, które strzeże przykazań Bożych i trwa przy świadectwie o Jezusie”. Kościół, Ciało Chrystusa jest jeden. Pan ma jedne owce i jedną owczarnię, nad którą pracuje, i chce, aby Jego owce szły za Nim „dokądkolwiek idzie”.

Współczesne poruszenie duchowe kładzie silny nacisk między innymi na ten właśnie aspekt życia Kościoła. Minione duchowe poruszenia mocno dotykały tego aspektu, lecz nie doprowadziły do trwałych zmian w tym zakresie. Dlatego nic dziwnego, że temat ten ponownie powraca z taką mocą obecnie. Jedności chrześcijan nie osiąga się przez kompromisy ekumeniczne, lecz tylko przez bezkompromisowe, bezwarunkowe podążanie za Barankiem. Jeśli więc widzisz potrzebę postępu duchowego i chcesz w nim uczestniczyć, nie unikniesz konfrontacji z duchem denominacjonizmu w sobie samym i w swoim otoczeniu. Podnoszenie bowiem kamieni na sług Bożych z uwagi na racje polityki denominacyjnej jest utrwalaniem i pogłębianiem rozbicia wyznaniowego w chrześcijaństwie, a więc działaniem dokładnie przeciwnym aktualnemu poruszeniu Ducha.

Nasuwa się potrzeba jednego jeszcze ostrzeżenia. Jest spora liczba ludzi odnowy, którzy doznają poruszenia duchowego, którzy robią szybkie postępy duchowe, korzystając z usług duchowych, jakie Pan kieruje aktualnie do Swojego ludu. Pan poruszył ich serca i pokazał im, że wzajemne zwalczanie się chrześcijan jest czymś ohydnym, toteż brzydzą się tym. Nie pozwalają się ujeżdżać przez demona oskarżyciela braci, zabiegają o więcej miłości bratniej i trwają w gorących modlitwach za swoich braci, nie wyłączając tych, którzy sami zaangażowani są w bratobójcze walki. Zdarza się jednak, że w środowisku denominacyjnym stają w obliczu kłopotliwej sytuacji, kiedy kamienowany jest jakiś sługa Boży i ogół oczekuje ich przyłączenia się do tego działania. Pojawia się wtedy pokusa, aby dla świętego spokoju, dla uniknięcia konfliktu, dla zachowania twarzy przyłączyć się do tego aktu przynajmniej symbolicznie, rzucając na daną ofiarę choćby tylko jeden lub dwa kamienie — zrugać daną osobę czy usługę chociaż kilkoma zdaniami. Wystrzegaj się czegoś takiego, gdyż może się to okazać fatalne w skutkach! Bóg może bowiem „nie policzyć tego grzechu” tym, którzy „nie wiedzą, co czynią”, ty natomiast wiesz, co czynisz, i nie możesz spodziewać się takiej pobłażliwości. Chcąc zachować „twarz” przed ludźmi, możesz stracić ją przed Bogiem. Ponadto weź pod uwagę, że ta choroba miewa częste nawroty — kto raz podniósł już kamienie, zrobi to zapewne niebawem po raz kolejny i wkrótce może popaść w uzależnienie. Kto zaś raz i drugi świadomie zatyka uszy na głos Boży, ten po raz trzeci może go już nie usłyszeć.

— Ale jak postępować w otoczeniu, gdzie tego typu sytuacje mają miejsce? Czy można się tam bez niebezpieczeństwa kompromisu utrzymać, czy też trzeba stamtąd wyjść? — Bądź pod tym względem bardzo ostrożny i rozważny i wystrzegaj się wszelkiej pochopności. Migracja i przetasowania z pewnością nie są dobrym przepisem na odnowę. Należy zrobić wszystko, aby nie dopuścić do dalszych podziałów. Jeśli pragniesz gorąco uczestniczyć w aktualnym poruszeniu, a postawa twojego lidera wskazuje na pewne jego wahania i opory, to otocz go szczególnie usilnymi przyczynnymi modlitwami i szczególną miłością. Wzorem apostoła Pawła „tocz wielki bój” o niego, a także swoją czynną i wzorową postawą przyczyniaj się do tego, aby pozbył się zastrzeżeń, obaw i wątpliwości. Może to być właśnie twój znaczący osobisty wkład w przebiegający proces „rodzenia się” duchowej odnowy.

Jeśli jednak sytuacja wygląda tak, że twoje serce za sprawą Ducha Świętego pali się dla Pana i gorąco pragniesz, być może wraz z wielu innymi, iść naprzód, niecierpliwie i z utęsknieniem wypatrujesz choćby słabych oznak odnowy, jeśli słyszysz zapewnienia swoich liderów, że chcą tego samego, ale zawsze kończy się na samej tylko retoryce, jeśli niektórych tematów nie wolno podnosić i zamiast jakiejś zachęty ma miejsce kolejne kamienowanie, lub też coraz wyraźniej zaczynasz odczuwać, że jakaś niewidzialna ręka odgórnie zaczyna powoli lecz systematycznie „dokręcać śrubę”, pojawiają się oznaki kontroli i cenzury albo zaczynają mnożyć się inne jeszcze tego typu zjawiska, może to być sygnałem, że zbliża się moment, w którym nieuniknione stanie się wyciągnięcie ważnych wniosków i podjęcie ważnych decyzji.

Bez wszelkiej goryczy i kłótliwości, z wolnym sercem, z wszelkim szacunkiem i z błogosławieństwem na ustach i w sercu będzie trzeba wtedy być może rozstać się z tymi, których podążanie za Barankiem natrafia w nich samych na jakieś przeszkody nie do przebycia. Będzie to niewątpliwie trudny krok, ale jeśli robiony jest z wszelką rozwagą, przed obliczem Bożym i pod naporem niezaprzeczalnych faktów, to może on być dla obu stron lepszym rozwiązaniem niż pozostawanie razem, wzajemne zadręczanie się brakiem zrozumienia i wzajemne przeszkadzanie sobie z powodu różnicy celów.

W aktualnej sytuacji duchowej w naszym kraju coraz więcej z nas staje lub będzie stawało w niedługim czasie przed takimi trudnymi decyzjami. Nie dzieje się to po raz pierwszy. W latach osiemdziesiątych miało miejsce wielkie poruszenie charyzmatyczne w Kościele Rzymsko-Katolickim. Tysiące i dziesiątki tysięcy przeważnie młodych ludzi upajało się Duchem Świętym i przeżywało wspaniałą duchową odnowę. W tym samym mniej więcej czasie miała miejsce pierwsza wizyta Davida Wilkersona w Polsce. Rozmawiał on z tymi ludźmi, już wtedy mówił o mającym u nas nastąpić przebudzeniu i pytał, czy są zdeterminowani iść bez zastrzeżeń za Chrystusem, także wbrew swoim duchowym liderom. Odpowiadali twierdząco. Czas niebawem zweryfikował te zapewnienia. Kiedy duchowa odwilż za sprawą powolnego dokręcania śruby zaczęła się cofać, decyzje musiały zostać podjęte. I tylko niewielka część tych przebudzonych, którzy zakosztowali nowego życia, poszła bez zastrzeżeń za Barankiem. Inni zdecydowali się na kompromis z religijnością typu zachowawczego i ich wielki duchowy potencjał drzemie teraz na razie gdzieś w ukryciu.

Z obserwacji aktualnej sceny duchowej wynika, iż szkoda, że brat Wilkerson nie zadał wtedy tego samego pytania także baptystom, zielonoświątkowcom i chrześcijanom innych grup ewangelicznych. Sądził zapewne, że nie trzeba, że ich pójście za Barankiem „dokądkolwiek idzie” nie ulega wątpliwości. Dobrze byłoby, gdyby tak było, ale fakty tego nie potwierdzają. I tak jak zawsze, losy tego pójścia lub nie pójścia będą się ważyły w osobistych i zbiorowych dramatach, w bólach rodzenia kolejnego duchowego poruszenia, które jest przed nami. I niestety obserwować będziemy zapewne nie tylko tych, którzy poruszeni idą z entuzjazmem naprzód, ale i tych, którzy patrzą z góry, wykrzywiają się i krytykują, a także tych, którzy podnoszą kamienie. Z pewnością wielu pozostanie przy swoim zdaniu i starej „sprawdzonej” praktyce walki o czystość „kościoła”, toteż egzekucje i kamienowania będą miały miejsce nadal.

— Och, czyżby? — Oczywiście nie powinno tak być i obiektywnie biorąc nie musi tak być. My wszyscy, należący do Chrystusa, członkowie takich czy innych wpólnot, a szczególnie przywódcy, jako słudzy Pańscy powinniśmy przecież zdobyć się na pokorę, usilnie przed obliczem Bożym szukać i znajdować odpowiedzi na swoje dylematy i w końcu rozpoznawać Boże działanie i podążać za Barankiem. Wielu usiłuje to robić, niestety jednak przemożny wpływ tradycji i naciski powszechnej opinii bardzo rzadko pozwalają na pełne i trwałe przełamanie tych oporów środowiskowych. Część przywództwa zdobywa się z trudem zaledwie na mądrość i rozwagę Gamaliela, przynajmniej dopuszczając do siebie myśl, że mogą nie rozumieć w pełni świeżego Bożego działania, i wstrzymuje się od czynnego sprzeciwu, nie chcąc walczyć z Bogiem (Dz 5:34–39).

Jeśli chodzi o przeszłość, to niestety z reguły zwyciężał brak zrozumienia i ambicje, co prowadziło do sprzeciwiania się starych struktur nowemu poruszeniu. Nie jest to jednak żadne duchowe prawo i może wreszcie to się zmienić. Może Pan właśnie w naszym czasie wbrew dotychczasowej regule uczyni w tym zakresie coś nowego, może zaskoczy Swój lud i zwróci serca ojców ku synom, a serca synów ku ojcom, tak iż w obecnym poruszeniu kroczyć będziemy wszyscy razem, ramię w ramię w Bożej armii. Módlmy się o to gorliwie i nieustannie, błogosławiąc z głębi serca każdego brata w przywództwie, prosząc dla wszystkich, młodych i starszych o namaszczenie Ducha, potrzebne w podejmowaniu tych trudnych decyzji, dotyczących naszej dalszej drogi za Barankiem!

Baranek jak zawsze wzywa nas prosto i niedwuznacznie: „Pójdź za Mną!” Bez dogłębnego poddania się temu wezwaniu Baranka i bez pójścia na całość w podążaniu za Nim będzie tylko kilka miesięcy czy lat duchowego wyżu, może jakiś wzrost liczebny zborów, a potem na skutek powolnego dokręcania śrub wszystko będzie stopniowo wracać do „normy”. Lecz może też być autentyczne przebudzenie, autentyczna eksplozja Bożej chwały, jeśli nasze odpowiedzi będą twierdzące. Takie są fakty. A ich ciąg dalszy zależy od naszych decyzji, ode mnie i od ciebie. Baranek patrzy na nas i czeka na nasze odpowiedzi. Twoją i moją. Szeregowego członka i lidera. Katolika, baptysty, zielonoświątkowca i wszystkich pozostałych.

J. K.