TY I TWÓJ DOM


Dom ma ważne znaczenie w życiu człowieka, a także w Bożym planie z człowiekiem. W ścisłym znaczeniu dom jest miejscem, gdzie człowiek mieszka, gdzie wychowuje się, uczy, pracuje, spędza wolny czas, odpoczywa.

W znaczeniu trochę przenośnym domem nazywa Biblia rodzinę, względnie grupę osób wspólnie zamieszkujących. W jeszcze innym znaczeniu domem człowieka jest wszystko to, co wchodzi w zakres jego kompetencji, czym człowiek dysponuje, za co jest odpowiedzialny, co do niego należy i o czym wolno mu decydować.

Domy w postaci gniazd, nor, legowisk, dziupli itp. mają też inne istoty. Przykłady wzięte z natury wskazują na znaczenie domu. Tutaj dana istota od najwcześniejszego wieku rozwija się pod opieką rodziców, tutaj ma schronienie przed wpływami atmosferycznymi, ochronę przed wrogami, tutaj czuje się bezpieczna, tu najczęściej i najchętniej wraca. Dom jest miejscem, od którego rozpoczyna poznawanie świata, w którym stawia pierwsze kroki, które ma duży wpływ na całą jej przyszłość i które przez całe życie zajmować będzie w jej pamięci i uczuciach miejsce wyjątkowe i osobliwe. Istoty, mieszkające w jednym domu, są sobie najbliższe, najlepiej sobie znane, wywierają na siebie najsilniejszy wpływ, są silnie związane najróżniejszymi więzami i mają najwięcej cech i interesów wspólnych.

W porządku ustanowionym przez Stwórcę dom jest dobrodziejstwem darowanym człowiekowi, przejawem szczególnej troski i miłości Ojca niebieskiego. Bóg uczestniczy też w budowaniu domu człowieka. „Jeśli Pan domu nie zbuduje, próżno trudzą się ci, którzy go budują” (Ps. 127:1). Człowiek ponosi przed Bogiem odpowiedzialność za swój dom, czyli za wszystko to, co pozostaje w jego gestii w myśl ustalonych przez Boga praw i porządków. Bóg w szczególny sposób interesuje się domem człowieka i Swoje działanie nad człowiekiem rozciąga na cały jego dom. Sprawiedliwy Noe został wyratowany razem ze swoim domem (1Mo 7:1). Podobnie było z Lotem (1Mo 19:12), nierządnicą Rachab (Joz 2:19), Zacheuszem (Łk 19:9), stróżem więziennym (Dz 16:33,34) i w wielu innych przypadkach. Boża oferta zbawienia dla człowieka i związane z nią obietnice Boże dotyczą całego jego domu: „uwierz w Pana Jezusa, a będziesz zbawiony, ty i twój dom” (Dz 16:31), „a wchodząc w dom, pozdrawiajcie go! A jeśli to dom godzien, niech zstąpi nań pokój wasz, a gdyby nie był godzien, niech pokój wasz wróci do was” (Mt 10:12,13). Jozue, decydując się służyć Panu, rozciąga swoją decyzję na cały dom: „lecz ja i dom mój służyć będziemy Panu” (Joz 24:15). Logiczną konsekwencją decyzji naśladowania Chrystusa winno być poddanie pod posłuszeństwo Chrystusowi całego domu — wszystkiego, co wchodzi w zakres posiadania danego człowieka. Kto oddał się Chrystusowi, ten należy Mu wraz z całym swoim domem. W ślad za oddaniem Jezusowi umysłu, serca i woli, musi następować przekazanie Mu pod władzę całego domu. Do Zacheusza Jezus powiedział: „dziś muszę się zatrzymać w twoim domu” (Łk 19:5). Nie po to tylko, aby być tam gościem, lecz aby tam zapanować. Jest to tak oczywiste, że pisanie o tym może się wydać banalne. Wszyscy o tym doskonale wiemy. Ale czy równie oczywista jest praktyka? Jeśli Jezus obejmuje w posiadanie dom, nastąpić musi wiele zmian. Zacheusz zrozumiał, że musi usunąć ze swego domu wszystko, co znalazło się tam bezprawnie, co nabył nieuczciwie. W domu niejednego człowieka znajdują się rzeczy zdobyte nieuczciwie, przyniesione z zakładu pracy, nabyte nielegalnie, przemycone z zagranicy. Nie mogą one pozostać w domu, w którym gospodarzem ma być Chrystus. Musi On objąć cały dom i dokonać w każdym zakątku koniecznych przeobrażeń. Musi objąć w posiadanie biblioteczkę, musi zapanować nad szafą z odzieżą, nad kredensem z nakryciami stołowymi, musi wziąć w posiadanie barek, półki i szuflady, sypialnię, przedpokój, kuchnię, spiżarnię, łazienkę, musi zrobić porządki w płytotece i taśmotece, musi objąć w posiadanie ściany, okna, drzwi i futryny. Kiedy to nastąpi, kosz na śmiecie niewątpliwie zapełni się wielokrotnie najróżniejszymi rzeczami, które nie znajdą swojego miejsca ani zastosowania w domu, w którym króluje Chrystus, i powędrują na śmietnik. Tam, gdzie panować będzie odtąd Jezus, nie będzie też miejsca na kłótnie, wybuchy nerwowości, gderania, utarczki słowne, zjadliwe uwagi, wzajemne znieważanie się, krzywdzenie, okłamywanie, ukrywanie przed sobą różnych spraw, obmowy, nieprzyzwoite dowcipy i wiele innych podobnych rzeczy. Zamiast tego rozbrzmiewać będzie Słowo Chrystusowe, psalmy, hymny, pieśni duchowe, słychać będzie słowa modlitwy, chwały, dziękowania (Ef 5:19,20; 1Ts 5:16–19). Chrystus bowiem, wchodząc, czyni wszystko nowe, daje nowy, zupełnie inny rodzaj życia, oparty na innych zasadach i noszący zupełnie inne cechy.

Ale czy w praktyce rzeczywiście tak się dzieje? Wiemy, że szatan usiłuje człowieka zdobyć dla siebie. Kiedy człowiek obudzi się do nowego życia, szatan bynajmniej nie rezygnuje ze swego posiadania, lecz podwaja swe wysiłki. Jeśli już, na razie, utracił panowanie nad człowiekiem, toczy zaciętą walkę o jego dom. Chce jak najbardziej ograniczyć zakres przemian w człowieku. Działa bez znużenia, aby w domu takiego człowieka, czy takiej rodziny, nie zaszły wspomniane zmiany, aby zmieniło się jak najmniej, aby z domu nie rozbrzmiewały modlitwy, aby nie było tam słychać Słowa Bożego, ani pieśni na chwałę Bożą, aby nie było tam wzywane, ani wymawiane imię Jezus. To nie są fantazje, ani jakieś symboliczne, czy alegoryczne zwroty. Człowiek, który szczerze oddał życie Jezusowi i postanowił być konsekwentnym chrześcijaninem także w swoim domu, wie na pewno, ile kosztuje to walki, nieustępliwości i wytrwałości, aby zdobyć ten teren domowy w całości dla Jezusa. Ołtarz domowy, na którym pali się ogień modlitwy i stół, na którym leżą chleby Słowa Bożego, są przedmiotem szczególnych ataków szatana. Dąży on wytrwale do zagaszenia tego ognia, do tego, aby domownicy przerwali wspólne modlitwy i wspólne czytanie Słowa Bożego, co w rezultacie równoznaczne jest z utrzymywaniem się w domu atmosfery światowości — ducha świata. Walkę tę trzeba toczyć nieprzerwanie, przez całe lata, a nawet dziesiątki lat. Szatan zawsze będzie próbował szczęścia, czy mu się nie uda zdobyć domu z powrotem dla siebie.

Szczerze wierzący, konsekwentni chrześcijanie wiedzą, jak bardzo wiele zależy od tej walki o dom. Zależy od niej właściwie wszystko. Człowiek spędza w domu dużą część swego życia. W kościele, czy kaplicy, spędza zaledwie kilka godzin tygodniowo. W rezultacie można powiedzieć, że człowiek nie jest takim, jakim jest w kaplicy, lecz takim, jakim jest w domu. Bóg widzi go takim, jakim jest w swoim codziennym życiu. Jest takim chrześcijaninem, jakim jest na codzień. Życie dla Chrystusa toczy się od poniedziałku do niedzieli, od rana do wieczora. Jeśli ktoś nie jest chrześcijaninem w domu, nie jest nim wcale.

Niestety, praktyka wykazuje, że nie wszyscy wierzący podejmują walkę o podporządkowanie swego domu Chrystusowi. Obserwując wiele domów, można dojść do wniosków bardzo żałosnych i zniechęcających. Wielu tzw. chrześcijan nie zdobyło domu dla Chrystusa, ani nie stara się o to, życie w ich domach toczy się po pogańsku. Ich chrześcijaństwo przejawia się w kościele, w domu zaś panują dawne porządki i zwyczaje. Co więcej, są nawet szczerze zdziwieni słysząc, że życie codzienne chrześcijan powinno różnić się od życia ludzi tego świata. Chrześcijaństwo takich ludzi jest zewnętrzną powłoką, pod którą pozostają stare zwyczaje, stara natura i stare życie. Ludzie tacy są stale jedną nogą w pogaństwie. Przy niesprzyjających okolicznościach lub trudnych doświadczeniach ta zewnętrzna powłoka rozrywa się.

Bóg wyraźnie nakazał służyć Mu w domach: „niech słowa te, które Ja ci dziś nakazuję, będą w twoim sercu. Będziesz je wpajał w twoich synów i będziesz o nich mówił, przebywając w swoim domu, idąc drogą, kładąc się i wstając… Wypiszesz je też na drzwiach twojego domu i na twoich bramach” (5Mo 6:5,9). Dzień chrześcijanina rozpoczyna się z chwilą otwarcia oczu po spoczynku nocnym. Jest niezmiernie ważne, aby ta chwila należała Bogu. Wyrywa się wtedy z serca i ust pieśń chwały: „z pokorą, z podziwem spoglądam w to morze litości i łask”, ”me serce pełne chwał”, „o wielki Mocarzu”, „mój Pasterzu i mój Wodzu!”, „hymn wdzięczności płynie z duszy” lub inna z niezliczonych pieśni na chwałę Tego, któremu należy się wszelka chwała. Podczas takiej pieśni, płynącej z serca, nierzadko oczy napełnią się łzami wzruszenia i wdzięczności, a dusza jakby kąpała się w strumieniach miłości i mocy Bożej. Po takiej kąpieli człowiek czuje się odświeżony i umocniony do podjęcia obowiązków dnia w mocy Bożej. Gotowość tę umocni jeszcze chwila obcowania ze Słowem Bożym i modlitwa. Jakże inaczej wygląda dzień człowieka, który zamiast tego włączy np. radio i wpuści do duszy potok banałów. Już w pierwszej chwili dnia wykąpie się w brudnej cieczy ducha świata, napełni swój brzuch omłotem, którym karmią się świnie. Ten pierwszy człowiek zrobił dobry początek, aby przejść przez dzień zwycięsko, jak uczeń Chrystusa; ten drugi oddał dzień bez walki, pogrążył się w atmosferze zgiełku i szumu, z której najprawdopodobniej już przez cały dzień nie wydostanie się. Jeśli w tym dniu wieczorem przypada zgromadzenie, przyjdzie na nie rozstrojony, z napęczniałą głową, nie będzie mógł się skupić ani pomodlić. Myśli tego pierwszego strzec będzie pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum (Flp 4:7), ten drugi o czymś takim nie będzie nic wiedział.

Zdobycie domów ludzi wierzących dla Chrystusa jest pilnym zadaniem. Chrześcijaństwo, nawet szczere i zdecydowane, które nie dotarło i nie opanowało domu, jest słomianym ogniem, który wkrótce zgaśnie. Naśladowanie Jezusa nie polega na zwyczajach, jeśli jednak w ślad za zmianą myśli nie nastąpi gruntowna zmiana zwyczajów, to życie nie ulegnie zasadniczej zmianie i prędzej czy później stoczy się na stare, utarte ścieżki. Tak było nieraz w historii przebudzeń. W okresie reformacji Europa była terenem wielkiego ożywienia religijnego, które silną falą dotarło także do Polski. Idee tego ruchu znalazły tutaj podatny grunt i zostały przyjęte z entuzjazmem, jednakże za kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat nie pozostało z tego nic. Życie bowiem pozostało na starych torach. Nowymi ideami fascynowali się intelektualiści, dyskutując przy herbacie, nie zrobiono jednak nic, aby te idee wcielić w życie praktyczne, codzienne, aby Słowu Bożemu i życiu z Bogiem dać należne im miejsce, aby zrobić zwrot w postępowaniu i zwyczajach.

Ewangelista Billy Graham skarżył się przy pewnej okazji, że zdarza się, iż podczas ewangelizacji nawraca się 2000 osób, ale przyjeżdżający do tej miejscowości po roku, nie może odnaleźć ani dwudziestu z nich. Dlaczego? Bo ich nawrócenie było słomianym ogniem, nie dotarło do domu, dom nie został podporządkowany Chrystusowi i nic się w nim nie zmieniło; życie codzienne pozostało życiem pogańskim.

Przed ostatnią wojną w środowisku chrześcijan na śląsku Cieszyńskim w większości domów utrzymywała się atmosfera chrześcijańska. Dzięki temu przez sześć lat wojennych, podczas których wszelka działalność zborów była całkowicie wstrzymana, środowisko to nie ucierpiało duchowo, gdyż życie duchowe, tak jak poprzednio, toczyło się normalnym trybem w domach, gdzie były nabożeństwa, nawrócenia, proroctwa, napełnienia Duchem świętym itd. Gdyby punktem ciężkości życia chrześcijańskiego były kaplice, okres taki byłby katastrofą.

Jak wygląda w tym kontekście stan domów chrześcijan ewangelicznych w naszym czasie? Powiedz mi, jak wygląda twój dom, a ja ci powiem, jak wygląda twoje serce. Jeśli ogień na ołtarzu nie pali się w twoim domu, to najprawdopodobniej wkrótce zgaśnie i w twoim sercu. Czy rozbrzmiewają pieśni na chwałę Bożą w naszych domach? Z niepokojem obserwować można, że nasze śpiewniki stały się książkami do nabożeństwa i pozostawiane są w kaplicach, gdyż w domach są widocznie niepotrzebne. Bywał zwyczaj umieszczania napisów z tekstami Słowa Bożego w mieszkaniach, co ma duże znaczenie w stworzeniu odpowiedniej atmosfery duchowej. Były one produkowane na różny sposób we własnym zakresie w zborach i ogólnie dostępne. Dzisiaj nie jest to już modne, a zdarza się, że zamiast tego tzw. „chrześcijanin” trzyma nad łóżkiem fotosy gwiazd filmowych. W środowiskach wierzących istnieje zwyczaj przyjmowania gości z modlitwą, co nadaje pożądany kierunek całej wizycie zaraz na jej początku, ale zwyczaj ten jest u nas prawie nie znany. Obserwując bieg wydarzeń, odnosi się wrażenie, że szatan powoli ale systematycznie zdobywa jedną pozycję za drugą w naszych domach, że zamiast iść naprzód, w niejednej rzeczy posuwamy się wstecz.

Sprawa atmosfery duchowej w domu ma ogromne znaczenie dla wychowania przyszłego pokolenia. Aby pozyskać dzieci dla Chrystusa, nie wystarczy szkółka niedzielna i nabożeństwa w kaplicy. Tych kilka godzin tygodniowo jest zbyt słabą przeciwwagą do kilkunastu godzin dziennie atmosfery światowej w szkole, w domu, wśród kolegów, w kontakcie ze środkami masowego przekazu itd. W kaplicy możemy mówić dzieciom o nowym życiu z Jezusem, w domu musimy im je pokazać. Jeśli dzieci widzą w domu stare życie, to jak mogą się przekonać do nowego? Jeśli stare życie weszło im w krew, to jak można oczekiwać, że same w późniejszym wieku będą żyć inaczej?

Dom, w którym zwyciężyło nowe życie, jest czymś niepowtarzalnym, jest centrum radości, pokoju, szczęścia, jest przedsionkiem nieba na ziemi. Mimo woli przyśpiesza się kroku, wracając do takiego domu. Aby stać się naśladowcą Chrystusa, nie wystarczy wprawdzie wychowanie, lecz trzeba świadomej, osobistej decyzji. Wychowanie w domu autentycznie chrześcijańskim ogromnie ułatwia jednak podjęcie takiej decyzji, zwiększa wielokrotnie szanse, że człowiek skorzysta w swoim czasie z Bożej oferty. Zbyt liczne są smutne przykłady rodzin wierzących, które nie pozyskały swych dzieci dla Chrystusa z powodu braków występujących w życiu domowym. Jeśli chwile wspólnego czytania i rozważania Słowa Bożego i modlitwy w domu z dziećmi nie mają codziennie miejsca, gdyż nie ma na to rzekomo czasu, to dzieci, kiedy dorosną, prawie na pewno nie będą uczniami Chrystusa, i rodzice już teraz muszą się z tym liczyć. Wiele ojców odkładało Słowo Boże na późny wieczór, bo byli zbyt zajęci, a kiedy wreszcie skończyli zajęcia, stwierdzili, że dzieci już posnęły. Dzisiaj rodzice są już staruszkami, a dzieci są niezbawione. Być może, słowa te rozjątrzą bolesne rany w niejednym starszym bracie lub siostrze, ale przyszłość naszych obecnych dzieci wymaga mówienia o tym wyraźnie. Na błędach i porażkach też trzeba się uczyć. Jeśli rodzice nie wprowadzą chrześcijańskiego trybu życia w domu, póki dzieci są jeszcze małe, to niech nie liczą na to, że uda się to później, gdy dzieci będą nastolatkami. Najprawdopodobniej będzie już wtedy trzeba spisać je na straty. Wstrząsająca w swej wymowie jest skarga młodego człowieka, który nawróciwszy się, powiedział: ”nasi rodzice chodzili na zgromadzenia, ale w domu nigdy nie mieli czasu prowadzić nas do Boga. Wieczorem liczyli kury, gęsi i kaczki, czy której nie brakuje, ale gdzie jest syn, albo co robi córka, tym się nie przejmowali”. Znane są też przypadki nabożeństw domowych, podczas których rodzice pozwalają dzieciom bawić się na dworze w Indian, czy rozbójników, ponieważ są zdania, że są one jeszcze za małe i słuchanie Słowa Bożego byłoby dla nich zbyt nudne. Jest to najlepszy sposób, jak wychować pokolenie, które pójdzie swoją własną drogą i nie będzie chciało słyszeć nic o wierze swoich rodziców.

Powinniśmy być żołnierzami Chrystusa, podbijać wszelką myśl pod posłuszeństwo Chrystusowi (2Ko 10:4,5), przyoblec zupełną zbroję Bożą (Ef 6:10–20) i atakować bramy nieprzyjacielskie. Wielu chrześcijan w swej gorliwości gotowych jest atakować szatana i walczyć z nim na jego terenie. Ale czy zwalczyłeś go już i zwyciężyłeś nad nim na twoim własnym terenie, w twoim domu? Jak chcesz pokonać go gdzie indziej, jeżeli zostawiasz go w spokoju u siebie i godzisz się na kompromisy z nim? Aby być świadectwem dla otoczenia, mniej potrzebne jest mówienie, a bardziej święte, nienaganne i pociągające życie codzienne. Bardzo chodzi nam o to, aby w naszych kaplicach panował serdeczny nastrój, aby ciepłe słowa i uściski dłoni świadczyły o miłości Chrystusowej wśród nas. Ale co to warte, jeśli ci sami ludzie w swoim domu, jak długi rok, nie wymienią między sobą ciepłego słowa, ani uścisku; jeśli zamiast miłości Chrystusowej panuje tam napięcie, nerwowość, opryskliwość? Jeśli nasze domy nie są lepsze od domów naszych sąsiadów, to co chcemy im zaoferować?

Dzięki Bogu, że prawdziwe życie chrześcijańskie w rodzinach nie zamarło zupełnie, że jest pewna liczba takich, którzy uświadamiają sobie znaczenie tego problemu, nie złożyli broni, ani nie dali się pochłonąć przez napływ nowoczesności i płycizny, i w Bożej mocy walczą o utrzymanie władzy Chrystusa nad swoim domem i swoją rodziną. W takich domach i takich rodzinach jest nadzieja naszej przyszłości, o ile Pan będzie jeszcze zwlekał ze Swoim przyjściem. Żyjemy w czasie, kiedy mnoży się nieprawość i ziębnie miłość wielu (Mt 24:12). Nasz kraj znajduje się w poważnym kryzysie społecznym i ekonomicznym, ale korzeniem jest kryzys moralny. Trąd grzechu zżera nasze społeczeństwo i naszą ekonomikę, a zaczyna się od pogańskiego trybu życia w domach. Dom ludzi nieodrodzonych, opanowanych przez egoizm, chciwość, zmysłowość i namiętności, przypomina często przedsionek piekła na ziemi. W takim domu chce się przebywać jak najmniej, uciekać z niego przy każdej okazji i wracać do niego jak najpóźniej. Zamiast zapewniać odświeżenie i regenerację sił, powoduje przygnębienie i kompleksy.

Czy jesteś gotowy podjąć walkę o konsekwentne i praktyczne życie chrześcijańskie dnia powszechnego? Nie wszyscy odpowiedzą twierdząco. Wielu wcale nie pragnie, aby ich dom rozbrzmiewał Słowem Bożym, pieśniami i modlitwami. Chcą słuchać rocka, radia, oglądać telewizję, czytać tygodniki, kryminały, bawić się w gry towarzyskie, urządzać wesołe prywatki itd. Mimo to uważają się za chrześcijan co najmniej przeciętnych, a więc wystarczająco dobrych. O dzieci nie martwią się, niech one same wybiorą, jak dorosną. Nie można je przecież zmuszać. No cóż „wolnoć Tomku w swoim domku”. Słowo Boże musi się wypełnić, że w ostatecznych czasach będą tacy, miłujący więcej rozkosze niż Boga, i to w niemałej liczbie (2Tm 3:1-9; 1 Jan 2:18-19). Apostoł mówił o nich z płaczem (Flp 3:18). Byli jednak także tacy, których postawa była powodem do radości i optymizmu. „Uradowałem się bardzo, że między dziećmi twoimi znalazłem takie, które chodzą w prawdzie, jak przykazał nam Ojciec” (2J 1:4).

Jezus chce dziś być z nami w naszym domu i uczynić wszystko nowe. Chciejmy się tam z Nim spotkać, wyznajmy Mu naszą obojętność i nasze zaniedbanie, dokonajmy koniecznych zmian i podporządkujmy Mu cały teren, jaki do nas należy. Przyniesie to na pewno trwałe, błogosławione skutki.

J. K.