O popycie, podaży i nie tylko


Nie tak dawno wkroczył do naszego kraju kapitalizm ze swoją gospodarką rynkową. Zmusza nas to do uczenia się pojęć, które dawniej były nam nieznane. Zwłaszcza ci z nas, którzy prowadzą jakiś interes, wiedzą dobrze, jakie znaczenie ma popyt i jego znajomość, aby możliwe było dostosowanie do niego podaży.

Wcześniej mieliśmy ustrój, który obiektywną zależność między popytem a podażą ignorował. Rządzący sami określali, co należy produkować i w jakiej ilości, próbując w ten sposób panować nawet nad popytem. Obywatele musieli konsumować to, co dała im władza.

Ale nie ekonomiki ani zasad rynkowych chcemy się uczyć na tym miejscu. W życiu kościelnym także spotykamy się w pewnym sensie z popytem i podażą, i aby móc działać skutecznie, także trzeba widzieć ich wzajemną zależność.

Prawdziwi słudzy Pańscy, którzy działają pod kierownictwem Ducha Świętego, mają świadomość, że są pasterzami Bożej trzody i że ich obowiązkiem jest dbać o właściwy, odżywczy pokarm dla owiec, aby dzięki niemu wzrastały i dojrzewały. Wiedzą oni także, że takim niesfałszowanym pokarmem jest Słowo Boże, namaszczone Duchem Świętym.

— Ale jak się to ma do popytu i podaży? Nie można przecież kierować się tym, co słuchacze lubią, bo to zależy od ich kondycji duchowej. Są przecież między nimi także „żądni tego, co ucho łechce” (2Tm 4:3). — To prawda, ale tacy nie są owcami Dobrego Pasterza, gdyż Jego owce słuchają Jego głosu i idą za Nim (J 10:4,5,14,27). Są w stanie rozpoznać, co je duchowo syci, i tego pragną, za tym idą. Jeśli więc mamy do czynienia z prawdziwymi owcami, powinniśmy zaufać ich pragnieniom i dostosowywać naszą podaż do ich popytu.

Błędem jest usiłowanie zaspokojenia popytu tych, których postawa świadczy o tym, że ich życie nie spoczywa w rękach Zbawiciela, że nadal lgną do świata i jego atrakcji, że wiele ich upodobań i pragnień bierze się po prostu z ich uzależnienia od ducha tego świata. Słudzy ulegający pokusie zaspokajania oczekiwań takich ludzi zaczynają wplatać do swojej usługi ciekawe historyjki i anegdotki, unikać zbyt „twardych” tematów, rozcieńczać i spłycać ewangelię, i jeśli nie wyzwolą się zawczasu z takiego trendu, mogą stać się z czasem niewolnikami słuchaczy, zmuszeni do stosowania estradowych manier i sztuczek, do występowania w roli komików, zabawiających tłumy.

Jeszcze gorzej dzieje się, jeśli sam usługujący znajduje się na takim początkowym etapie rozwoju duchowego i nie zważając wcale na to, czego oczekują słuchacze, sam pragnie urabiać ich na swoje własne podobieństwo — wzorem władz komunistycznych usiłuje ustalać ich popyt, arbitralnie decydować o tym, co powinni lubić, co powinno im smakować.

Nie rzadko zdarzało się w przeszłości, że w takim trybie znikały stopniowo z praktyki zborowej różne rzeczy, jak na przykład śpiewniki, chóry, kwartety, tercety, duety, występy solowe czy organy elektroniczne, a ich miejsce zajmowała wszędobylska gitara, pianino elektryczne, perkusja, różne grzechotki, stukotki, cynkotki i inne rekwizyty świeckich estrad. Działo się to za sprawą tych, którzy niszczyli swój dobry smak słuchając świeckich hitparad czy tandetnych musicali w stylu „Jesus Christ Super Star”. Nic przeciwko wzbogacaniu Kościoła w nowe środki ekspresji, ale do czego potrzebne było jego zubożanie, pozbywanie się najcenniejszych, sprawdzonych form oddawania Bogu chwały? Na nieśmiałe pytania padała rutynowa odpowiedź, że członkowie zboru tak właśnie sobie życzą. I tylko bardzo rzadko inicjatorzy tych zmian ujawniali, że dzieje się to w myśl ich własnych upodobań, a wbrew życzeniom owiec. W pewnym zborze na pytanie brata starszego, dlaczego dawniej podczas śpiewu chóru ludzie płakali, a teraz tego nie ma, padła wyjątkowo szczera odpowiedź: — Ja nie mogłem tego słuchać! —

Jedno i drugie, to znaczy uleganie życzeniom nieduchowych słuchaczy, jak i narzucanie im własnych nieduchowych upodobań wprowadza zbór na drogę w kierunku neo-liberalizmu, który cechuje szybka degradacja i spłycanie życia duchowego. Zbór taki przyciąga coraz liczniej różnej maści płytkiewiczów, a prawdziwe owce odchodzą z niego stopniowo, gdyż doskwiera im coraz większy głód — znajdują coraz mniej prawdziwej duchowej strawy. Aktualnie wielkie obszary chrześcijaństwa niegdyś ewangelicznego pogrążone są w takiej zapaści, z której wyjście jest niezmiernie trudne — praktycznie prawie niemożliwe.

Ale celem napisania tego artykułu nie jest bynajmniej utyskiwanie, lecz wręcz przeciwnie, wskazanie na zjawisko niezmiernie zachęcające. Jest nim potwierdzająca się wyraźnie prawda, że prawdziwe owce mają dobrze funkcjonujący smak i idą za tym, co cenne i wartościowe, co buduje, syci i wzbogaca, za głosem Dobrego Pasterza, który wyraźnie i bez trudu rozpoznają. Wbrew opinii tych, którzy notorycznie utyskują i uważają, że współcześni chrześcijanie są z reguły powierzchowni, chcą się bawić, uganiają się za tanimi rozrywkami i uatrakcyjnioną ewangelią. Poniżej trzy świeże konkretne przykłady tego faktu.

Przykład pierwszy: Pojawiły się ostatnio dwie książki, których tematyka, a nawet same tytuły wskazują na to, że jest to „twardy pokarm”, zwiastowanie skierowane przeciwko powierzchowności i pozorom, ujawniające nagą prawdę o istocie życia chrześcijańskiego. Mowa tu o książkach Ludmiły Plett: „Przebudzenie rozpoczyna się ode mnie” oraz „Czas rozpocząć sąd od domu Bożego”, będących literackim opracowaniem wykładów misjonarza Erlo Stegena. Nawet sama autorka przyznaje, że tytuł tej drugiej jest raczej odstraszający. A tymczasem w Polsce obie spotkały się z niepowszednim zainteresowaniem, są rozchwytywane i traktowane nad wyraz poważnie. Liczne rozmowy i aluzje do ich treści wskazują na to, że ich przesłanie wnika glęboko w świadomość czytelników i dokonuje wspaniałej pracy duchowej — oczyszczenia przed nadchodzącym przebudzeniem.

Przykład drugi: Pojawiła się płyta kompaktowa i kaseta grupy „Alleluja” pt. „Panie mój, dziękuję Ci” z muzyką w obiegowym, potocznym pojęciu archaiczną, starej daty, którą młode pokolenie dawno już odstawiło do lamusa i którą delektować mogą się już tylko stare babcie i dziadkowie. A tymczasem, o dziwo, wszyscy, którzy mają okazję tego posłuchać, zarówno starsi jak i młodzi, wyrażają się o tym nagraniu z wielkim uznaniem. Płyta mocno oddziałuje duchowo i owcom bardzo się to podoba. Delektują się muzyką i tekstami, które budują ich życie duchowe, wbrew oficjalnej modzie, w myśl której strawa taka nie powinna owcom smakować.

I przykład trzeci: Od czasu do czasu zdarza się słyszeć zwiastowanie, w którym zwiastujący odchodzi od powszechnej mody unikania drażliwych spraw i wygładzania słów, aby nie zrażać słuchaczy, a zamiast tego „wali prosto z mostu”, wygarniając całą prawdę o śmierci z Chrystusem, o pójściu na całość w służbie dla Pana, o bezużyteczności obłudnego udawania i zabawiania się w kościół, o konieczności zaparcia się samego siebie. I znowu, wbrew potocznym mniemaniom o chrześcijańskiej opinii publicznej zwiastowanie takie nie wywołuje oburzenia, sprzeciwu ani konsternacji, lecz przyjmowane jest z gorącą aprobatą. Rozlegają się okrzyki, świadczące o tym, że serca są na tego rodzaju przesłanie otwarte, że jest to strawa, której owce aktualnie potrzebują i na którą z upragnieniem czekają.

— Jakie z tego wynikają wnioski? — Po pierwsze, jest to zjawisko niezmiernie pocieszające i radosne, z którego można i trzeba się cieszyć, i dziękować za to Bogu. Jest to dowodem potężnej i skutecznej pracy Ducha Świętego w sercach ludzi wierzących. Na razie jeszcze nie w pełni na zewnątrz widocznej, nie spektakularnej, ale przebiegającej wewnątrz w nas, która z czasem, o ile dokona się w całości, przejawi się niewątpliwie także na zewnątrz, w sposób bardzo spektakularny, zmieniając wielce praktycznie jakość naszego chrześcijaństwa.

Po drugie, zjawisko to należy pielęgnować i stymulować. Z jednej strony przez to, że będziemy na to uczuleni, że będziemy zadawać sobie pytanie, co jest wartościowe i pożywne, a co wątpliwe i niewiele warte. Po prostu w taki sposób, że obserwując prawdziwe owce, czyli tych, którzy rozwijają się duchowo i których postawa świadczy o ich dobrej duchowej kondycji, zadawać sobie będziemy pytanie i będziemy się przypatrywać, czym te owce się żywią, co im smakuje, co tak dobrze duchowo im służy, na jakiej diecie tak się rozwinęły — i takiej właśnie diety poszukiwać będziemy także i dla siebie.

Z drugiej strony możemy zjawisko pożądania właściwej duchowej strawy pielęgnować i stymulować przez to, że sami będziemy dawać wyraz i świadectwo o tym, co nas samych duchowo posiliło, rozwinęło i zbudowało, przez co ułatwimy właściwy wybór strawy duchowej innym otaczającym nas owcom i w ten sposób przyczynimy się do ich szybszego wzrostu i rozwoju.

Droga owco, jeśli naprawdę nią jesteś, to znaczy jeśli szczerze kochasz Jezusa, oddałaś Mu całe swoje życie i naśladujesz Go, to wiedz, że masz zdrowy, dobrze funkcjonujący zmysł smaku, który sprawia, że w sposób naturalny pociąga cię pokarm duchowo wartościowy, a nie smakuje ci to, co bezużyteczne czy nawet szkodliwe. Kieruj się z modlitwą tym zmysłem, a nie pozwól, by ktoś inny decydował za ciebie, manipulował tobą i próbował ci wmawiać, co powinnaś lubić, a co nie powinno ci smakować. Owszem, nie lekceważ zaleceń ani ostrzeżeń, ale przyjmuj je tylko wtedy, gdy Duch Święty po szczerym rozsądzeniu potwierdzi ci ich treść w twoim własnym odnowionym sumieniu. W żadnym przypadku nie daj się wciągnąć w gonitwę za towarami tylko pod wpływem hałaśliwości ich reklamy, ani też nie stroń od czegoś tylko dlatego, że ktoś uporczywie się na to wybrzydza. Wyrabiaj w sobie własny smak duchowy, ufając w prowadzenie przez Ducha Świętego.

Nie wahaj się też wyrażać własnego zdania o pokarmach, z którymi się spotykasz. Jeśli coś cię nasyciło i zbudowało, nie wstydź się ani nie krępuj mówić o tym innym, choćby nawet komuś to się nie podobało. Podobnie, jeśli coś ci nie smakuje, nie żenuj się powiedzieć tego głośno, choćby wszyscy inni milczeli. Nie ociągaj się nawet przyznać się do tego, że od dłuższego czasu czujesz niedosyt czy nawet głód. Ukrywanie własnych odczuć w tym zakresie może być szkodliwe, gdyż pozostawi innych w błędzie. Usługujący, który wystąpił z tandetą, może wtedy mniemać, że wszyscy są zachwyceni, i nadal będzie sprzedawał tę tandetę. Zaś milczenie po obfitym, zdrowym posiłku może zniechęcić i podważyć wiarę tego, który ci go przekazał. Nie możemy oczywiście oczekiwać, że wszystkim owcom wszystko smakować będzie jednakowo, ale tylko otwartość i szczerość może nas uchronić od subiektywizmu, a dopomóc w obiektywnej ocenie strawy, którą otrzymujemy.

Jeśli taka będzie nasza postawa, uniknąć zdołamy skrajności. Nie będziemy ani zachłystywać się łapczywie tym, co niewiele warte, ani też nie będziemy uporczywie odmawiać sobie tego, co mogłoby nas zbudować. Jeśli taka będzie nasza postawa, postęp dokonywał się będzie w całym naszym środowisku. To już się dzieje i dzięki Duchowi Świętemu będzie się dziać w dalszym ciągu. Na wielu miejscach trwa żmudna odbudowa tego, co w przeszłości uległo zniszczeniu, usuwanie bezwartościowej tandety, a przywracanie tego, co szlachetne i cenne. Pan wynagrodzi nam lata, które zjadła szarańcza, konik polny, larwa i gąsienica (Jl 1:4; 2:25-26). Usilnie zabiegajmy wszelkimi sposobami o to, by wzrastał popyt na rzeczy najwyższej duchowej wartości, modląc się wytrwale o to i ufając, że Pan postara się, aby popyt ten był w pełni zaspokojony, aby występowała obfita i coraz większa podaż takich właśnie wartości.

J. K.