NAD KSIĄŻKĄ „CHWAŁA”


Z wielkim zainteresowaniem i błogosławieństwem duchowym przeczytałem udostępnioną mi życzliwie przez Wydawców książkę Ruth Heflin pt. „Chwała”. Nazwisko autorki było mi dotychczas nieznane, nie jestem też żadnym znawcą omawianego w książce tematu. Niemniej lektura książki wzbudziła we mnie pewne refleksje, którymi chcę się na tym miejscu podzielić.

— Jaką korzyść odniosłem z przeczytania książki? — Po pierwsze, poznałem zacną, drogą siostrę w Chrystusie, która gorąco ukochała mojego Pana, która poświęciła służbie dla Niego swoje życie i której używał On w Swoim dziele w sposób nieprzeciętny, powierzając jej znaczące usługiwanie o zasięgu ogólnoświatowym.

Po drugie, znalazłem w książce dosyć obszerne, bazujące na Piśmie Świętym omówienie tematu Bożej chwały. Temat ten jest szczególnie aktualny w obecnym czasie, w którym Duch Święty odnawia Swój Kościół i prowadzi go w trybie przyśpieszonym do jego stanu docelowego, kiedy najcharakterystyczniejszą jego cechą zgodnie z Pismem Świętym będzie to, iż będzie to kościół „pełen chwały”. Termin ten używany jest teraz bardzo często, ale zazwyczaj bardzo ogólnikowo. Książka „Chwała” tłumaczy natomiast wystarczająco jasno, czym chwała Boża jest i jaki jest jej wpływ na człowieka, który w niej przebywa. W miarę dochodzenia do „pełni wymiarów Chrystusowych” temat chwały Bożej będzie nabierał coraz większego znaczenia. Pojawienie się książki na ten temat jest dalszym dowodem intensywnej pracy Ducha Świętego, który nie zapomina o żadnym szczególe, o żadnym aspekcie przebiegającej pod Jego kierownictwem odnowy.

Z chwałą Bożą miałem przywilej spotykać się od młodości, z tym, że w środowisku, gdzie to miało miejsce, używano raczej określenia „obecność Boża”. Chwile mocnego odczuwania obecności Bożej w zakresie indywidualnym lub zbiorowym zdarzały się najczęściej podczas śpiewu pieśni „pełnych Ducha”, podczas wygłaszania proroctw w językach z tłumaczeniem, w małych spotkaniach domowych, w czasie odwiedzin braci starszych u łóżek osób chorych, podczas usilnych modlitw czy w chwilach usługi Słowem Bożym pod szczególnym namaszczeniem. Znam też z własnego doświadczenia wszechstronny przeobrażający wpływ Bożej chwały na ogarniętych nią ludzi.

Przez długi czas był to element zagubiony w odstępstwie, który jednak wraz z innymi od długiego już czasu zostaje stopniowo odzyskiwany. Zetknięcie się z Bożą chwałą i systematyczne pozostawanie pod jej wpływem prowadzi do bardzo głębokiej, intymnej relacji z Chrystusem i przeobraża człowieka na wzór Chrystusa. Z osób, które po okresie średniowiecznego odstępstwa jako pierwsze weszły w tę rzeczywistość i dały o tym świadectwo Kościołowi, można wymienić w pierwszej kolejności francuską szlachciankę Jeanne Guyon (1648-1717) i kilku innych jej współczesnych katolików. Później element ten występował coraz częściej i coraz liczniej, szczególnie w przebudzeniu w Herrnhut i powstałym w tym samym mniej więcej czasie ruchu pietystycznym, w amerykańskim ruchu uświęceniowym drugiej połowy 19 wieku, a potem na nowo w początkach ruchu zielonoświątkowego. Z osób bardziej znanych w polskim środowisku ewangelicznym wymienić trzeba Watchmana Nee, w którego bogatej twórczości element ten pojawia się raz po raz, zwłaszcza zaś poświęcona mu jest jego książka „Pieśń nad Pieśniami”, będąca egzegezą tego biblijnego poematu miłosnego niebiańskiego Oblubieńca z ziemską oblubienicą. Sposób przedstawienia tego tematu przez Autorkę „Chwały” świadczy o jej dojrzałości duchowej i głębi jej relacji z Chrystusem, gdyż jej ujęcie nie ustępuje w niczym tym klasycznym autorom, a w niektórych fragmentach sięga jeszcze głębiej.

Po trzecie, wartość „Chwały” polega na tym, że nie jest tylko jeszcze jednym opisem przeżyć tego rodzaju, lecz że jest wyraźnym wezwaniem do świadomej odnowy w tej dziedzinie. Autorka nie postrzega swoich intymnych przeżyć z Chrystusem jako czegoś fenomenalnego, lecz przekazuje wyraźne przesłanie, iż przeżycia takie są częścią biblijnej normalności, częścią zdobytego dla nas przez Chrystusa duchowego dziedzictwa, które powinno być udziałem wszystkich dzieci Bożych. Kto w aktualnej rzeczywistości rozumie zamysł i kierunek działania Ducha Świętego, nie ma co do autentyczności tego przesłania żadnych wątpliwości. Od dawna wiadomo, że autentycznie duchowe i ożywcze jest tylko to, co zrodziło się z przebywania w obecności Bożej chwały, co odebrane zostało w żywej, osobistej relacji ze zmartwychwstałym Chrystusem. Anielskie duchy usługujące nie od dziś, lecz już od stuleci przekazują ludziom partytury i inne materiały z niebiańskiej biblioteki i w miarę zbliżania się do celu powołania Kościoła te linie przesyłowe między niebem a ziemią obciążone będą i być powinny coraz bardziej. A każdy z nas może i powinien mieć w tym osobisty udział.

I wreszcie, po czwarte, książka nie tylko zachęca do usilnego podążania naprzód na drodze do doświadczania Bożej chwały, lecz w znacznym procencie treść jej stanowi konkretny przepis i wiele praktycznych wskazówek, jak tą drogą podążać i robić na niej postępy. Bez wątpienia ten aspekt książki i te wskazówki Autorki skupią na sobie największą uwagę i będą żywo dyskutowane. Od razu trzeba zaznaczyć, że książka nie zawiera całości biblijnej nauki na ten temat, lecz tylko wąski jej wycinek. Ruth koncentruje się bowiem nie na samym złożonym procesie dojrzewania i dobudowywania Kościoła, co obejmuje wiele elementów, lecz tylko na sposobie wchodzenia w rzeczywistość Bożej chwały, powracającej już stopniowo do Kościoła w wyniku tego złożonego procesu jego dojrzewania.

Zrozumienie tego faktu jest absolutnie konieczne dla właściwej oceny tego wątku książki i dla właściwego jej wykorzystania. Generalnie bowiem jest rzeczą oczywistą, że powrót Bożej chwały jest uwieńczeniem procesu odnowy, jest zamieszkaniem Boga w dobudowanej ściśle według Bożego wzorca świątyni. Zanim to nastąpi, człowiek i Kościół może doświadczać Bożej chwały tylko w bardzo ograniczonym zakresie, Bóg objawia Swoją obecność niejako na kredyt, dla zachęty. Dopiero w miarę postępów duchowej odnowy, zarówno w życiu osobistym poszczególnych chrześcijan, jak i w życiu poszczególnych wspólnot, a także w Kościele jako całości, powstają stopniowo warunki, w których chwała Boża może manifestować się w sposób coraz potężniejszy. I dopiero wtedy aktualne stają się wskazówki, zawarte w książce, pouczające, jak wchodzić w praktyczne doświadczanie tej powracającej Bożej chwały, jak otwierać się coraz szerzej na jej działanie i jak poddawać się jej przeobrażającym wpływom.

Aby wyrazić to jeszcze jaśniej i dobitniej, zauważmy, że chwała Pańska towarzyszyła Izraelowi wtedy, gdy jego stosunki z Panem były prawidłowe. Wtedy „śpiewanie i chwały” doprowadziły do wspaniałej, nadnaturalnej, cudownej Bożej ingerencji. Gdy Boża chwała odchodziła, działo się to nie w wyniku zaniedbania śpiewania i chwalenia Boga, lecz z powodu odstępstwa — różnych postaci grzechu jak bałwochwalstwo, zuchwalstwo, bezprawie, krzywdzenie słabych i tym podobne. W takim stanie śpiewanie i wychwalanie Boga nie zdałoby się na nic, gdyż byłoby obłudne i dla Boga ohydą. Tak samo i teraz, jeśli ktoś nie chodzi przed Bogiem w szczerości i pokorze, nie poskramia swojej starej natury, jeśli jest na bakier z prawdomównością, a czasami nawet coś mu się przyklei do rąk, jeśli bez żadnych skrupułów napełnia dyski swojego komputera nielegalnymi kopiami programów, drży przed policją drogową i urzędem skarbowym, ma nieprawidłowe relacje z innymi ludźmi, działa z niewłaściwych pobudek itd. itp., to nie sprowadzi chwały Bożej, choćby „uwielbiał” śpiewem i tańcem nawet 24 godziny na dobę. Co najwyżej wprowadzi się przy tym w jakiś paranormalny stan psychotyczny, przez co da nieprzyjacielowi okazję do poturbowania go.

— Jakie zatem są wskazówki Autorki „Chwały” dla tych, którzy krocząc drogą odnowy chcą wchodzić w zasięg powracającej do ich życia chwały czyli obecności Bożej? — Pierwszą i najistotniejszą jest wysławianie Boga. Nie trzeba chyba udowadniać, że jest to środek biblijny i bardzo skuteczny. Jego skuteczność bierze się nie z jakichś zagadkowych reguł mistyki, lecz z bardzo prostego i oczywistego mechanizmu. Uwielbiając Boga, czyli rozgłaszając Jego wspaniałość, Jego charakter, Jego cnoty jak miłość, mądrość, wszechmoc, oraz Jego czyny, rozgłaszamy prawdę, gdyż taki właśnie Bóg jest — nawet najwznioślejsze nasze słowa o Bogu nie będą przesadne, lecz raczej będą tylko bladym odbiciem wspaniałej o Nim prawdy. I ta prawda wyzwala nas, odrywając nasz wzrok od naszych ziemskich problemów i podnosząc nas na wyżyny, skąd widzimy wszystko z Bożej perspektywy, co coraz bardziej potęguje w nas nastrój zachwytu i adoracji. Nawiasem mówiąc, wynika z tego jasno, że wysławianie musi być konkretne, czyli musi wyrażać wszystko to, kim i czym jest Bóg, co uczynił i co czyni, gdyż tylko wtedy jest pouczające i inspirujące i może podnosić nas duchowo coraz wyżej.

Nie trzeba też chyba udowadniać, że potężnym narzędziem wychwalania Boga jest śpiew i muzyka. Przez śpiew skutecznie wyciszamy swoją duszę i otwieramy swojego ducha na bezpośredni kontakt z Bożą chwałą. Dlatego „pieśni pełne Ducha”, wypełnione natchnionymi słowami, opisującymi Bożą wspaniałość, są w stanie wynieść nas na poziom uwielbienia i wprowadzić w Bożą chwałę bardzo szybko. Najcenniejsze moje wspomnienia są związane z chwilami, kiedy podczas śpiewu natchnionych pieśni chwała Boża ogarniała zgromadzonych, powodując skruchę, pokutę, nawrócenia, napełnienia Duchem Świętym, uzdrowienia, a serca zostawały znakomicie przygotowane na następujące później zwiastowanie Słowa Bożego.

— Ale Autorka „Chwały” zaleca ponadto także i taniec! — Szczerze przyznaję, że podobnie jak japoński przyjaciel Ruth, także i ja nie wyzbyłem się dotąd awersji w stosunku do tej „bezbożnej” czynności i niebardzo widzę konstruktywną rolę tańca przy wchodzeniu w Bożą obecność. Ale nie zasklepiam się i nie oponuję, lecz biorę to pod rozwagę. Będę się temu bacznie przyglądał, ważąc „za” i „przeciw” w świetle Pisma Świętego, nastawiając się na kierownictwo Ducha i śledząc dalszy rozwój tej myśli. Na razie za sprawą przeczytanej książki stawiam jeden punkt po stronie „za”.

— Na czym się przy tym skoncentruję? — Będę bacznie obserwował tych, którzy tę rzecz lansują, zwracając uwagę przede wszystkim na owoce. Jeśli stwierdzę, że życie tych ludzi jest przeorane pługiem Ducha, że widać w ich zachowaniu i postępowaniu skutki przebywania w obecności Bożej chwały, jak pokora, bogate życie modlitewne, kroczenie drogą uświęcenia, jak chociażby w przypadku Ruth, postawię punkt przy plusie. Jeśli natomiast zauważę, że są to ludzie, którym nie pachnie mowa o krzyżu, którzy unikają długich modlitw, stronią od ponoszenia ofiar, a poszukują tylko duszewnej rozrywki, będzie to punktem po stronie minusa i pozostawać będę sceptyczny.

Sądzę, że warto też krótko skomentować „wspinanie się” na poziom uwielbienia, o którym mówi Autorka. Rozumiem to jako coś tymczasowego, doraźnego, potrzebnego w niedość jeszcze zaawansowanym stadium duchowej odnowy. Kiedy bowiem lud Boży wchodzi w trwałą, intymną społeczność ze swoim Panem, wchodzenie na poziom uwielbienia nie nastręcza żadnych trudności. Nie wymaga to wtedy ani długiego czasu, ani żadnych specjalnych środków. Ludzie, którzy osiągnęli taką biblijną normalność, nie tylko nie muszą żmudnie „wspinać się” do Bożej chwały, lecz są sami jej nosicielami — lśni ona nieomal z ich twarzy. Samo zetknięcie się z takim człowiekiem sprawia, że człowiek odczuwa, nawet bez słów, potężną obecność Bożą. Przykładowo można tu wymienić Smitha Wiggelswortha, wspominanego przez Autorkę Williama Branhama, czy siostrę Margaret Barber, która była duchowym przewodnikiem młodego Watchmana Nee.

Na takim poziomie duchowym nie tylko niepotrzebne są środki, ułatwiające wchodzenie w Bożą chwałę, lecz przeciwnie, potrzebne są wtedy środki dawania upustu gromadzącej się we wnętrzu dzieci Bożych radości, środki wyzwalania wewnętrznego ciśnienia — nieodpartej potrzeby wysławiania Pana, rozsadzającej ich od wewnątrz. W takich sytuacjach, do których, jak mocno wierzę, szybkim krokiem zmierzamy, takie pomoce jak wychwalanie Pana w językach, śpiew, zarówno duchem, jak i umysłem, a w pewnych sytuacjach także i taniec, stają się absolutnie nieodzowne. Daje temu wyraz następujący fragment pewnej starej pieśni uwielbiającej: „Gdy pieśni o Baranku rozpocznie jedna z dusz, Natychmiast grono całe rozbrzmiewa wszerz i wzdłuż. Nie potrzebują słowa, a wnet poznają się, Najlepszą ich wymową jest twarz, co chwałą lśni” (Śpiewnik Pielgrzyma 621).

— Co jeszcze trzeba powiedzieć w związku z ukazaniem się książki „Chwała”? — Chyba to, że tak, jak wszystko, co związane jest z odnową i wzywa do jakichś zmian aktualnego stanu rzeczy, będzie uważana za kontrowersyjną i przyjmowana będzie różnie. I to dobrze, bo wszystko, co przestaje być kontrowersyjne, dojrzewa do tego, by zatrzasnąć nad tym wieko. Zagorzałym przeciwnikiem odnowy i wszelkiego postępu duchowego jest diabeł, a od wieków, rutynowo stosuje on dwie uzupełniające się taktyki. Przede wszystkim stara się powstrzymać kogo tylko może od posuwania się naprzód. Zaślepia na to, co czyni aktualnie Pan, a wyolbrzymia to, co czyni on sam. Kogo zaś nie udaje mu się unieruchomić w taki sposób, tego całą siłą stara się pchać do przodu. Wszystko, co się aktualnie w chrześcijaństwie dzieje, przedstawia takim ludziom jako świetlane dzieło Pana, a siebie jako kogoś, kto wcale już się nie liczy.

Tym dwom taktykom odpowiadają dwa rodzaje zwiedzenia. Ci pierwsi widzą we wszystkim zakamuflowaną moc ciemności, czują się powołani do usilnej obrony aktualnego stanu posiadania i ani marzą o posuwaniu się do przodu. Ci drudzy natomiast rwą do przodu ignorując wszelkie ostrzeżenia i nie widząc prawie żadnych zagrożeń. Zgodnie z biblijnymi przepowiedniami wielu wpada w te sidła, po jednej lub po drugiej stronie. A prawdziwy lud Boży, „wybrani”, których zwieść nie można, idzie wąską drogą pośrodku tych zagrożeń, unikając zasadzki z jednej i drugiej strony. Nikt z nas nie uniknie tej konfrontacji. Jeśli widzisz tylko jedno z tych dwóch zagrożeń, to zapewne grozi ci zwiedzenie z tej strony, po której zagrożenia nie dostrzegasz.

Odnosząc to do książki „Chwała”, można przewidzieć trzy różne reakcje. Ci pierwsi zaczną ją czytać bardzo nieufnie, znajdą w niej kilka zdań, z którymi się nie zgodzą, podkreślą je grubo czarnym długopisem, stawiając koło nich na marginesie liczne wykrzykniki i pytajniki, po czym swoim zwyczajem potępią całą treść książki, jej autorkę, wydawcę, recenzenta, sprzedawców i nabywców, tudzież wszystkich tych, którzy komuś z wyżej wymienionych okażą choćby odrobinę sympatii. Herezja, New Age, zwiedzenie. Kropka.

Do drugiej grupy będą należeć ci, którzy czytać będą książkę z rosnącym zachwytem, zwłaszcza wyłapując swoim zwyczajem te miejsca, które trącą jakąś sensacją, a więc taniec, słyszalne głosy, wizje nóg czy twarzy Pana Jezusa i tym podobne. Całość ocenią jako rewelacyjne duchowe odkrycie i zaraz chyżo zajmą się wdrażaniem tego wszystkiego. Z wielką ulgą wyciągną wniosek, że nie trzeba już przejmować się swoją starą naturą, że zbędne jest uginanie się pod ciężarem modlitwy wstawienniczej, że nareszcie można zapomnieć o takich rzeczach jak ukrzyżowanie z Chrystusem, chodzenie w samozaparciu i składanie samego siebie na żywą ofiarę w służbie dla Pana, ponieważ istnieje lepsza, przyjemniejsza i skuteczniejsza droga: trzeba tylko uwielbiać Pana. A kiedy pojawią się jakiekolwiek problemy, wystarczy zbiorowo puścić się w hopki i wszystkie one zostaną niebawem cudownie rozwiązane.

I wreszcie będą także „roztropni”, idący pośrodku, postępujący normalnie czyli rozważnie, przymujący Słowo „z całą gotowością” i „codziennie badający Pisma, czy tak się rzeczy mają”, w których serca Duch Święty wkłada gorące pragnienie poszukiwania Jego obecności i wzrastania w poznaniu i wszelkim doznaniu. Przyjmą oni z wdzięcznością przesłanie „Chwały”, wzbogacą się nim duchowo, rozszerzą swój horyzont i lepiej niż dotychczas zrozumieją cel swojego powołania. Pewne stwierdzenia postawią zapewne pod znakiem zapytania, a niektóre być może odłożą na bok, nie mając do nich przekonania. Z pewnością jednak nie pozwolą pozbawić się duchowego błogosławieństwa przez swoje uprzedzenie ani też nie pozwolą wciągnąć się w bezkrytyczną gonitwę za nieduchową łatwizną. Zjedzą więc zawarte w książce mięso, odrzucą kości, podziękują Panu za ten posiłek i za „ręce, które go przygotowały” i wstaną od stołu, aby w sile tego pokarmu iść i działać dalej, oczekując na kolejne posiłki od Pana, dopóki nie dorosną do „pełni wymiarów Chrystusowych”.

J. K.