LWY WE WIERZE, GDZIE JESTEŚCIE?

Powyższe słowa to początek starej pieśni chrześcijańskiej, tak starej, że kiedy byłem dzieckiem, nie było jej już w śpiewnikach i umieli ją wtedy śpiewać tylko najstarsi. Autor wspominał w niej dawnych, biblijnych bohaterów wiary i zadawał pytanie, gdzie są tacy ludzie w obecnych czasach. Niewątpliwie nie zmienił się Bóg Samuela, Dawida, Daniela, Szadracha, Meszacha, Abed-Nega i wielu innych, natomiast trzeba by powtórzyć za piewcą śląskim: „Ale ludzie w swoim życiu zmienili się bardzo”. Przeciętni chrześcijanie różnią się na ogół znacznie od tamtych postaci biblijnych, zarówno w swoich myślach, jak i w słowach, a także w czynach.

Motywem do napisania tego artykułu nie jest jednak chęć dołożenia jeszcze jednego do wielu tęsknych westchnień, jakie często możemy usłyszeć, kiedy rozmowa schodzi na temat przeszłości. Jestem bardzo daleki od zamiaru ponarzekania i poutyskiwania nad niskim poziomem życia wiary w teraźniejszości, mimo że widzę wokół siebie niemało moich rówieśników, którzy taką właśnie czynnością z upodobaniem się zajmują. Nie mogę tego robić, gdyż kilka lat temu mój Pan zwrócił moje serce ku synom (tym duchowym, Mal 3:24) i zaczął pokazywać mi na aktualnej scenie duchowej raz po raz rzeczy niezmiernie zachęcające, napełniające nadzieją i optymizmem.

Po pierwsze więc nie ulega wątpliwości, że nie tylko nie zmienił się Bóg, ale że nie zmieniły się też Jego zamiary i plany. Że w dalszym ciągu wodzi On oczami po całej ziemi, szukając kandydatów na bohaterów wiary (2Kn 16:9). Że w dalszym ciągu cała Jego potęga stoi w pogotowiu, aby ich wzmacniać, wspierać i „dokazywać przy nich swojej mocy” (BG). Nie wszyscy chrześcijanie z tym przekonaniem się zgadzają. Wielu uczy, że czasy cudów i nadnaturalnych Bożych działań przeminęły, gdyż tak chciał rzekomo Bóg. Inni nie są tego całkiem pewni i widzą potrzebę rozstrzygnięcia, czy brak cudów i innych nadnaturalnych przejawów Bożej mocy nie jest związany z naszym (tj. chrześcijan) brakiem wiary. Zadali sobie takie pytanie 50 lat temu i do dziś nie znaleźli jeszcze na nie odpowiedzi. Rzecz oczywista, że ani ci pierwsi, ani ci drudzy żadnych cudów nie dostrzegają i wcale ich to nie martwi. Uprawiają chrześcijaństwo środków naturalnych i są z tego całkiem zadowoleni.

Są oni umiłowanymi dziećmi swojego Ojca, a naszymi drogimi braćmi, mają też ten komfort, że unikają wielu problemów i perfidnych ataków diabelskich, kierowanych szczególnie przeciwko tym, którzy wyciągają swoje ręce po całe duchowe dziedzictwo dzieła odkupienia Chrystusa. Nie na miejscu jest krytykowanie takich chrześcijan, zarzucanie im „fałszywej nauki” ani toczenie z nimi sporów, wypada tylko stwierdzić, że rezygnując z usilnego ubiegania się o dary duchowe (1Ko 12:31; 14:1,12) pozbawiają się także sposobności oglądania w teraźniejszości wspaniałych cudotwórczych dzieł Bożych. A na to, że Bóg działa w sposób cudowny w naszych czasach w daleko większym zakresie, niż kiedykolwiek w przeszłości, istnieje niezliczona ilość niezbitych dowodów, których mogą nie dostrzegać tylko ci, których oczy z racji ich różnych uprzedzeń są na to zasłonięte.

Nie ulega wątpliwości, że ubiegły wiek 20 był okresem nieustannej stopniowej odnowy w zakresie przejawów nadnaturalnej mocy w Kościele. Element ten przez całe to stulecie nasilał się i potęgował. Najpierw w klasycznym ruchu zielonoświątkowym, następnie w usłudze całej plejady ewangelistów „uzdrowieniowych”, znanych pod nazwą ruchu „Voice of Healing” (od wydawanego przez nich czasopisma), a od tego czasu w działalności wielu znanych ewangelistów takich jak Kathryn Kuhlman, Reinhard Bonnke, Morris Cerullo, Carlos Annacondia, David Hathaway czy Benny Hinn. Prócz tego dzięki nauczaniu licznych usługujących z tzw. „ruchu wiary” element nadnaturalny przejawia się w skali coraz szerszej także w życiu wielu zwyczajnych chrześcijan ze zborów o ukierunkowaniu nie tylko charyzmatycznym, lecz także we wzrastającej mierze w klasycznych ugrupowaniach ewangelicznych.

Wszystkiemu temu towarzyszy zacięty sprzeciw mocy ciemności, broniącej zażarcie swoich pozycji przed tą inwazją mocy Ducha Świętego. Ironią losu jest fakt, że na zewnątrz sprzeciw ten przejawia się prawie wyłącznie ze strony chrześcijan, oskarżających niewybrednie swoich współbraci na tej pierwszej linii frontu o szarlatanerię, okultyzm, magię, stosowanie zbiorowej sugestii, hipnozy i tym podobne niedorzeczności, lub po prostu wyszukujących liczne mankamenty, jak to, że nie wszyscy zostają uzdrowieni, że niekiedy choroba powraca, że nie zawsze uzdrowienie jest całkowite itd. Takie ataki i oskarżenia, mniej lub bardziej zjadliwe, dotknęły lub dotykają zarówno prekursorów i kontynuatorów tej usługi, jak i tych, którzy po wiekach zapomnienia wyprowadzili lub wyprowadzają na światło dzienne jej doktrynalne, biblijne podwaliny.

Tematykę tę przybliżyły ostatnio polskim czytelnikom cenne książki Jacka Deere „Zaskoczony mocą Bożą” i „Zaskoczony głosem Bożym”, a także seria doskonałych artykułów w czasopiśmie „Absolutnie Fantastyczne”, omawiających w oparciu o źródła zagraniczne życie i usługę wielu czołowych postaci czynnych w przeszłości w tej usłudze. Między innymi doczekały się omówienia takie postacie jak: Jack Coe, Alexander Dowie, Aimee McPherson, F. F. Bosworth, E. W. Kenyon, W. M. Branham, A. A. Allen. Życiorysy te pokazują bardzo realistyczne sylwetki tych ludzi, nie pomijające ich błędów, potknięć i upadków. Niewątpliwie wszyscy mieli swoje braki, nikt z nich nie był usługującym na miarę Jezusa. Ale czy to znaczy, że jeśli usługujący nie dorównuje Jezusowi mocą, charakterem czy poziomem moralnym, to nie ma prawa usługiwać? Przy ocenie ich dokonań i postawy trzeba ponadto wziąć pod uwagę sprzeciwy mocy ciemności, jakim musieli stawiać czoła, często nie tylko pozbawieni wsparcia modlitewnego swoich współbraci, lecz jeszcze doświadczający nieraz ich złorzeczenia. Przygnębiające wrażenie i niesmak wywołuje lektura opracowań, szkalujących te postacie. Byli oni bohaterami wiary naszych czasów, wysoko podnosili sztandar ewangelii, doprowadzili do Chrystusa niezliczone zastępy ludzi i otrzymają za to sowitą nagrodę (Dn 12:3).

Jeśli zaś chodzi o nas, to zawdzięczamy im bardzo wiele, ich życie i usługa dowodzi bowiem ponad wszelką wątpliwość, że jako chrześcijanie 21 wieku mamy nieograniczony dostęp do tych samych zasobów Bożej mocy, jakie dostępne były naszym braciom w czasach apostolskich. Zawsze wiedzieliśmy o tym z Pisma Świętego, o ile tylko nasz umysł nie był przyćmiony, teraz natomiast mamy na to także dowody rzeczowe w postaci niezliczonych relacji o cudach, jakie wydarzyły się w 20 wieku. Dochodzą do tego wydarzenia nadnaturalne, mające miejsce aktualnie, i to w takiej liczbie, jak nigdy dotąd, o ile tylko docierają do nas relacje o nich i o ile umyślnie nie zamykamy się na nie, zakładając sobie na oczy opaskę cynicznej, aroganckiej niewiary.

— Jeśli rzeczywiście takie rzeczy teraz się dzieją, to dlaczego zawsze gdzieś daleko, a nigdy tu i teraz? Dlaczego nasz kraj wydaje się być mimo usilnych modlitw ciągle pustynią duchową w tym zakresie? — Wierzę, że wąskim gardłem oprócz wspomnianej już cynicznej, aroganckiej niewiary jest brak ludzi, jakich Bóg poszukuje, wodząc oczami po całej ziemi, czyli ludzi jak Dawid, „według serca Bożego”. Aby bowiem Bóg mógł człowiekowi otworzyć dostęp do niewyczerpanych zasobów swojej nadnaturalnej mocy, człowiek taki musi spełnić szereg niezbędnych warunków, zapewniających, lub przynajmniej zwiększających prawdopodobieństwo, że przez swoje różnorakie niewłaściwe postępowanie, korzystając z mocy Bożej, nie wyrządzi przy tym wiecej szkody niż pożytku.

Także i w tym zakresie mamy cenne materiały, zawierające doświadczenia tych, którzy w przeszłości, ubiegając się zgodnie z nakazem Pisma Świętego „o większe dary łaski”, poczynili na tym polu ważne odkrycia. Można tu wymienić choćby książeczkę A. A. Allena pt. „Cena pełnej Bożej mocy” oraz R. Liardona „Cena mocy duchowej” (obie dostępne w serwisie „Do Celu” http://www.docelu.jezus.pl), a także wiele cennych wskazówek w książce Gbile Akanni: „Zamknięte niebo”, Carla W. Gearheart'a: „Wyzwanie dla Kościoła” i innych. Wszystko niezbędne znajduje się w zasadzie w Piśmie Świętym, chodzi bowiem w istocie rzeczy o proste cechy, takie jak uśmiercenie starego człowieka, ścisła osobista społeczność z Bogiem, działanie w imieniu Pana Jezusa Chrystusa, chodzenie w pokorze, wyzbycie się niewłaściwych motywów, własnych osobistych lub grupowych interesów, zdyscyplinowanie we wszystkich dziedzinach życia.

Te proste hasła sprawiają nam jednak duże kłopoty ze względu na to, że konkretna treść, jaką im nadajemy, jest bardzo względna. W naszych ludzkich oczach może nam się wydawać, że już dawno umarliśmy z Chrystusem, że dobrze znamy Jego wolę, że nie mamy problemów z pychą, niewłaściwymi motywami ani własnym interesem, że działamy tylko w interesie Królestwa Bożego i tak dalej, podczas gdy w oczach Bożych wyglądamy najprawdopodobniej zupełnie inaczej. Aby Bóg mógł nam powierzyć swoją moc, musi sam najpierw nas osądzić i uśmiercić. Aby to nastąpiło, trzeba dłuższego okresu wytrwałej, usilnej walki na kolanach, w trakcie zaś tego procesu przerazimy się nieraz samych siebie, swojej arogancji, zarozumiałości, niezdyscyplinowania, wygodnictwa, żądzy uznania i wielu innych cech, które muszą zostać spalone.

Daremne też będą nasze wysiłki, dopóki nasze spojrzenie na Kościół nosić będzie cechy odszczepieństwa, dopóki świadomie czy podświadomie mocy Bożej chcieli będziemy używać do budowania swojego własnego sekciarskiego „kościoła” albo nawet do zwalczania innych dzieci Bożych, z którymi jesteśmy skłóceni. Krąży opowieść, która brzmi jak dowcip, ale podobno jest autentyczna, kiedy to jakiś usługujący skierował do człowieka wierzącego, swojego brata w Chrystusie, który wyraził jakieś zastrzeżenia do jego usługi, słowa: „W imieniu Pana Jezusa Chrystusa: Oślepnij!” Jest to bardzo dobra ilustracja tego, jakie rezultaty może wywołać powierzenie mocy Bożej w ręce ludzi nie spełniających Bożych standardów.

Jeśli uważasz, że spełniłeś już wszystkie Boże wymagania i ogarnia cię zniecierpliwienie, iż mimo twoich wysiłków Bóg ciągle jeszcze nie powierza ci swojej mocy, to możesz być pewny, że jesteś jeszcze bardzo i to bardzo odległy od tego celu. O wiele bliżej będziesz wtedy, gdy zobaczysz siebie tak nieprzygotowanym i niegodnym, iż drżeć będziesz na myśl, że Bóg mógłby ci powierzyć swój skarb przedwcześnie i że mógłbyś użyć go niewłaściwie.

Kto ubiega się o „większe dary łaski”, powinien też zadać sobie pytanie, czy będzie w stanie uporać się ze swoim sukcesem, czy chodzenie w mocy Bożej duchowo go nie zrujnuje. Wiemy bowiem dobrze, jak wiele mamy problemów z własną dumą i zarozumiałością, kiedy tylko w naszej usłudze zaczną pojawiać się oznaki Bożej ingerencji: wyraźniejszego, dostrzegalnego przez innych namaszczenia i zauważalnych owoców usługiwania. A co byłoby, gdyby zaczęły nam towarzyszyć niewątpliwe, widoczne dla wszystkich cuda? Jeśli nie widzimy w tym dla siebie duchowego niebezpieczeństwa, jest to dowodem, że nie znamy i nie widzimy jeszcze samych siebie w Bożym świetle, a dopóki to nie nastąpi, nie nadajemy się jako narzędzia do usługiwania w mocy Bożej.

Trzeba zwrócić uwagę jeszcze na jedną sprawę. Otrzymanie usługi w mocy Bożej wiązać się musi nieuchronnie z dokonaniem radykalnych zmian w trybie życia. Ludzie obdarzeni mocą Bożą nie mieli z reguły czasu na swoje życie prywatne, na swoich najbliższych, na sen ani nawet na regularne posiłki. Powierzona im usługa gromadziła tłumy, a to pozbawiało ich wszelkiej regularności dotychczasowego sposobu działania. Może to mieć miejsce w różnym stopniu, ale z pewnością trzeba się z tym liczyć. Biblijne stwierdzenie, że nie należymy do samych siebie, staje się w takich warunkach czymś bardzo praktycznym. Wyciągając swoje ręce w kierunku „większych darów łaski” i mocy Bożej, nie możemy zapominać także i o tej okoliczności.

Ostrzeżenia powyższe nie mają spowodować naszego zniechęcenia, lecz mają ułatwić nam posuwanie się naprzód na drodze do uchwycenia Bożych obietnic dla Jego ludu. Dziedzictwo, zdobyte dla nas przez Chrystusa, zostało nam darowane i wolą Bożą jest, abyśmy objęli je w posiadanie. Dotychczas posiedli je tylko nieliczni, którzy stali się dla nas „pierwocinami” i zachętą. Obecnie, w miarę zbliżania się do celu naszego powołania, także i ten teren ma zostać przez lud Boży opanowany i zagospodarowany. Usługiwanie w mocy Bożej to nie wyjątkowy, nadzwyczajny przywilej, lecz część normalnego wyposażenia normalnego chrześcijanina. Ubieganie się o udział w takiej usłudze nie jest oznaką wygórowanych ambicji, lecz oznaką wrażliwości na obecne działanie Ducha Świętego, którego celem jest wprowadzanie Kościoła „do pełni wymiarów Chrystusowych”.

Jeśli więc słyszysz to wezwanie, a w sercu twoim budzi się pragnienie, aby podążać w tym kierunku, to nie daj się zniechęcić ani niedowierzaniem i ostrzeżeniami twoich współbraci, ani perspektywą wielu przeszkód na drodze do tego upragnionego celu, lecz wytrwale i konsekwentnie składaj samego siebie przed obliczem Bożym „jako ofiarę żywą, świętą, miłą Bogu”, jednocząc się w swoich modlitwach i prośbach z innymi dziećmi Bożymi, zdążającymi w tym samym kierunku, a Duch Święty usuwał będzie stopniowo z twojej drogi wszelkie znane i nieznane ci przeszkody, dopóki Jego cel dla twojego życia nie zostanie osiągnięty. Nie leży to w naszych siłach, ale Bóg z pewnością powoła sobie i wyposaży wielu z nas do takiej służby. Pierwsze jaskółki, zwiastujące wiosnę, już się pojawiają. Bądźmy tylko wytrwali i pełni ufności, a Pan będzie nas zaskakiwał. Lwy we wierze pojawiać się będą w coraz większej liczbie na Bożej arenie czasów ostatecznych, przez co Kościół Boży dozna zachęty i umocnienia, a Jezus Chrystus zostanie uwielbiony.

J. K.