Ludzie Odnowy, do dzieła!


Większość z nas dostrzega i przyznaje, że kraj nasz potrzebuje głębokich przeobrażeń społecznych, moralnych, duchowych. Rozbieżności pojawiają się w chwili, kiedy przechodzimy do konkretów. Jedni upatrują rozwiązania w jednej z opcji politycznych, inni w takiej czy innej opcji religijnej. Z tymi propozycjami rozwiązań wiąże się także kwestia sposobów ich realizacji oraz siły, która byłaby w stanie tego dokonać.

Jestem chrześcijaninem o pochodzeniu zielonoświątkowym, od lat jednak próbuję widzieć sytuację całościowo i myśleć w kategoriach całego chrześcijaństwa i potrzeb całego społeczeństwa. Bóg jest dla mnie kimś realnie istniejącym i działającym tu i teraz, tak jak poucza nas o tym Jego Słowo — Pismo Święte, z czego wynika, że stanowi On czynnik, z którym można i trzeba się liczyć. Głęboko wierzę, że to w Nim i w naszej relacji z Nim zawarte jest rozwiązanie naszych problemów indywidualnych i społecznych. Więcej jeszcze — jestem przekonany, że to On już od dawna takie rozwiązanie dla naszego kraju zaplanował i przygotowuje, a ponadto, że przygotował już także konkretnych ludzi, których chce do realizacji tego dzieła użyć. Nazywam ich tutaj umownie ludźmi Odnowy.

Spróbuję wyjaśnić, co rozumiem pod pojęciem ludzi Odnowy. Podam definicję minimalną i rozszerzoną. W pojęciu minimalnym, początkowym, potencjalnym, człowiekiem Odnowy jest każdy chrześcijanin, bez względu na płeć, wiek, wykształcenie, zawód, rasę, pochodzenie społeczne i religijne, który odkrył, że Ewangelia jest mocą Bożą, zdolną przemienić życie człowieka, i sam tej przemiany doświadczył, stając się świadomym uczniem Chrystusa. Natomiast w pojęciu rozszerzonym, docelowym, pełnym trzeba by jeszcze dodać, że człowiek taki jest przekonany, iż Duch Święty może i chce mocą Ewangelii odnowić oblicze tej naszej polskiej ziemi, toteż jest zdeterminowany poświęcić Chrystusowi samego siebie i cały swój potencjał, a także ponieść wszelkie niezbędne ofiary, aby odnowa ta stała się rzeczywistością.

To ambitne zadanie nowej ewangelizacji naszego polskiego społeczeństwa nie jest jakąś opcją, lecz jesteśmy do tego jako uczniowie Chrystusa powołani i zobowiązani. Nie zrobią tego przecież parafianie, nie znający Pisma i nie zainteresowani nim, którzy nie radzą sobie nawet z podstawowymi sprawami moralności albo nawet borykają się z nałogami. Nie zrobią też tego ci, dla których chrześcijaństwo jest tylko sprawą pewnej kultury i zwyczajów. Nie nadają się też do tego ludzie wprawdzie nader gorliwi, których religijność bazuje jednak tylko na pewnej liczbie okołochrześcijańskich gadżetów przy całkowitym braku nawet tych najbardziej podstawowych elementów nauki Chrystusa i apostołów. Nie wykonają tego nawet duchowni, jeśli ich priorytetem numer jeden nie jest Bóg, jeśli ich pasją, także i w wolnych chwilach, nie jest Jezus, jeśli nie są Mu całkowicie oddani.

Nie wskaże nikomu właściwej drogi ten, kto sam jej nie znalazł. Nie może być narzędziem odnowy ten, kto sam nie został odnowiony. Wszyscy tacy potrzebują więc odnowy i trzeba im cierpliwie i z miłością posługiwać. To zrozumiałe i oczywiste. Powołani do tego dzieła są więc ci, którzy na samych sobie doświadczyli już przeobrażającej życie mocy Ewangelii i świadomie naśladują Chrystusa. A tacy nie mogą nie pragnąć, by te wspaniałe dobrodziejstwa życia z Bogiem stały się udziałem wszystkich.

— Ale czy jest to realne? Przy pomocy jakich środków, jakich sił można by tego dokonać? — Spróbuję na to odpowiedzieć pewnym przykładem. Pewien chrześcijanin z byłej Czechosłowacji, który działał w środowisku ludzi Odnowy, opowiadał kiedyś o swoim przeżyciu w czasie dyktatury komunistycznej. Był inwigilowany i wielokrotnie przesłuchiwany. Pewnego razu przedstawiciel wrogiego chrześcijaństwu reżimu, który go przesłuchiwał, w przystępie wyjątkowej szczerości powiedział do niego:

— My was dokładnie śledzimy i wiemy, że wy macie ogień, a tamte wielkie kościoły mają dużo słomy. Gdyby to zetknęło się z sobą, och! to byłaby katastrofa! Do tego w żadnym wypadku nie możemy dopuścić! —

Możemy być pewni, że przeciwnik ludu Bożego diabeł ma bardzo podobną ocenę sytuacji i dochodzi do podobnego wniosku. Zetknięcie się ognia czyli ludzi, znających moc Ewangelii i cieszących się jej dobrodziejstwami, ze słomą czyli dużą masą ludzi, potrzebujących i spragnionych Boga oraz ozdrowieńczej osobistej relacji z Nim, wywołałoby olbrzymi pożar czyli duchowe przebudzenie z dalekosiężnymi skutkami na skalę całego społeczeństwa.

Wiedząc o tym niebezpieczeństwie, diabeł dokłada wszelkich starań i obmyśla różne skomplikowane sposoby, aby do takich kontaktów nie dopuścić, gdyż z punktu widzenia jego interesów taki obrót sprawy byłby katastrofą. Ale Boże i nasze interesy są zupełnie inne, toteż warto i trzeba nam przyjrzeć się tej sytuacji i wyciągnąć z niej wnioski korzystne dla siebie. Obserwacja taka prowadzi do konkluzji bardzo zachęcającej i radosnej. Bo przecież ogień i słoma to idealny zestaw środków do wzniecenia pożaru. Wcale nie trzeba się namyślać i głowić, jak to zrobić. Bo ogień zapala słomę spontanicznie, siłą rzeczy, przez samo tylko zetknięcie się z nią. Natomiast wbrew naturze i wbrew logice jest stan, kiedy to się nie dzieje.

Dlatego diabeł musi się głowić i wynajdywać wymyślne „zabezpieczenia”, aby ogień nie był w stanie wywołać pożaru. Przykładem czegoś takiego są lampki górnicze, w których pali się ogień, lecz skomplikowana konstrukcja zabezpiecza przed jego wydostaniem się na zewnątrz. Mają one jednak to do siebie, że muszą być utrzymywane w idealnym stanie, gdyż łatwo o uszkodzenie lub zepsucie tych wymyślnych zabezpieczeń, a wtedy wybucha pożar. Nasze zadanie jest więc stosunkowo proste i łatwe. Wystarczy nam tylko zepsuć te wymyślne diabelskie „zabezpieczenia” i doprowadzić do zetknięcia się ognia ze słomą.

Na czym to szatańskie zabezpieczenie polega? Jest podobne do zabezpieczeń, jakie stosował wspomniany powyżej ustrój komunistyczny. „Możecie spotykać się i praktykować swoje zwyczaje, tylko nikomu o tym nie mówcie. Możecie wierzyć, w co chcecie, ale nikt poza wami nie może się o tym dowiedzieć. Uprawiajcie sobie swoje religijne hobby, byleby tylko nikt tego nie widział ani o tym nie słyszał. Nie wolno wam więc dzielić się tym z kolegami w szkole ani w pracy, nie wolno głosić tego publicznie, nie możecie też mieć dostępu do prasy, radia ani innych środków przekazu.”

Zepsucie tych zabezpieczeń w praktyce oznacza więc po prostu, że nie możemy dłużej pozostawać w naszych zaściankach, gettach czy skansenach — w naszych zamkniętych wspólnotach, lecz miejsce nasze jest wśród otaczających nas ludzi. Jesteśmy bowiem światłością świata, a świecy nie stawia się pod łóżko, lecz na świecznik. Uczniowie Jezusa kryli się przed Żydami ze wstydu i ze strachu, ale kiedy napełnił ich Duch Święty, wylegli na ulice i byli dosłownie wszędzie. Napełnili swoim przesłaniem najpierw Jerozolimę, a potem cały kraj. Duch Święty szybko zepsuł i zmiótł te krępujące ich „zabezpieczenia”, dzięki czemu wybuchł pożar, który wkrótce ogarnął cały świat. Sam Jezus mówił przecież w kontekście swojej nauki o ogniu (Łuk 12,49).

Nas nie krępują aktualnie zakazy administracyjne. Jesteśmy raczej „zabezpieczeni” przez nasz własny umysł — przez mentalność przyzwyczajoną do wygodnictwa, bierności, bezczynnego wyczekiwania, nie narzucania się i nie narażania się na niepowodzenia, skoncentrowaną na różnych „obiektywnych” przeszkodach i ograniczeniach, unikającą podejmowania trudnych wyzwań. Sądzimy, że nie jesteśmy jeszcze gotowi, że jest to zadanie ponad nasze możliwości, że na coś takiego nas nie stać, że nie mamy wystarczających środków, że nie podołamy.

Może i wiele w tym prawdy, ale powinniśmy patrzeć nie na siebie, lecz na Jezusa (Hebr 12,1– 3). Miarodajne są nie nasze, lecz Jego zasoby, środki i możliwości. Cały duchowy arsenał, o którym mówi Pismo Święte, jest do naszej dyspozycji. To prawda, że tylko w małym stopniu umiemy z niego korzystać, ale Bóg uczy swoich pracowników w trakcie pracy i walki, toteż jedynym sposobem zdobycia wszelkich niezbędnych umiejętności jest ta praca i walka.

To nie jest nasz wybór. To Bóg zadbał o to, aby nas odnaleźć, zdobyć dla siebie, przygotować i wysłać. W latach 70-tych i 80-tych charyzmatycy i zielonoświątkowcy często spotykali się, radowali i pracowali razem. Wielokrotnie tłumaczyłem w tym czasie posługiwanie gości zagranicznych w krakowskiej „Beczce” u Dominikanów oraz u Franciszkanów, wielokrotnie też mieliśmy ludzi w sutannach na naszych spotkaniach w zielonoświątkowej kaplicy „Betlejem”. Był to wspaniały czas Bożego działania.

Potem pojawiły się problemy. U nas mówiło się, że hierarchia kościelna zaczęła „dokręcać śrubę”. U charyzmatyków mówiło się, że zielonoświątkowcy uprawiają prozelityzm. Jedno i drugie było prawdą. Przyczyna była obustronna. Kontakty w większości się urwały. Ale nie ustała Boża praca nad Jego dziećmi. Duch Święty działał nadal wśród charyzmatyków, zielonoświątkowców i w innych wspólnotach, gdziekolwiek były serca na Niego otwarte.

To było dawno temu. I owocem tej Bożej pracy jest dzisiaj nowe pokolenie — pokolenie ludzi Odnowy, świadomych, że zostali powołani, by wypełnić Boży cel. Wracając do naszego obrazu, powstały niezliczone ogniki — małe zalążki wielkiego duchowego ognia w postaci różnych ruchów odnowy, wspólnot i zborów. To nie przypadek. To starannie zaplanowane i prowadzone przez Boga działanie. Bo Bożym celem jest zawsze to, aby Jego wspaniałe orędzie dla ludzkości zataczało coraz szersze kręgi. Aby dobrodziejstwa i błogosławieństwa Ewangelii były udziałem wszystkich.

Istnieje piękna legenda o śpiących rycerzach w Czantorii. W historii chrześcijaństwa było tak wielokrotnie, że Bóg przez dłuższy czas niepostrzeżenie, bez rozgłosu, jakby w ukryciu przygotowywał wiele małych ognisk nowego pożaru — kolejnego wielkiego duchowego poruszenia, mającego znacząco przybliżyć wypełnienie się Bożych celów w stosunku do ludzkości. I po tym okresie przygotowania zawsze następuje Boży czas — moment, w którym ci przygotowani rycerze budzą się i wyruszają, aby wykonać powierzone im zadanie.

Wiele wskazuje na to, że moment taki następuje właśnie teraz. Że te pojedyncze ogniki mają teraz połączyć się, zapłonąć jasnym światłem i wywołać potężny pożar. Nie niszczący, lecz zbawienny pożar nowej ewangelizacji i ogólnonarodowej Odnowy w Duchu Świętym. Czuję się wyraźnie pobudzony do tego, aby o tym mówić i aby do tego dążyć. I wierzę, że jest to zadanie wykonalne i niezbyt trudne. Wystarczy tylko rozdmuchać te istniejące ogniki, przygotowane już przez Ducha Świętego, aby z tego żaru buchnął płomień i zaczęło się palić.

Głównym czynnikiem jest oczywiście Duch Święty. To Jego podmuch rozpali ten ogień. Obserwuję i widzę, że bardzo wielu z nas nosi w sobie takie oczekiwanie i takie pragnienie. Trzeba nam właściwie tylko uwierzyć, że jest to możliwe. Ten artykuł powstaje, jak wierzę, z inspiracji Ducha i ma na celu właśnie dmuchnięcie w ten żarzący się ogień. Gdybym się mylił, to nic by się nie działo. To artykuł ten nie poruszyłby cię, odłożyłbyś go i wzruszył ramionami. Lecz jeśli mam rację, to następować będą kolejne, coraz mocniejsze podmuchy, a niebawem buchnie płomień i zacznie się palić. Jeśli mam rację, to coś w tobie zarezonuje i skłoni cię do refleksji, a może nawet zelektryzuje i powali cię. Jeśli mam rację, to Duch Święty zacznie zmieniać twój sposób patrzenia, tak że będziesz dostrzegać coraz to nowe możliwości, aż wreszcie idea ta cię porwie i stanie się twoją pasją. Jeśli mam rację, to niebawem stwierdzisz, że nie jesteś sam, lecz że wokół ciebie pojawiają się coraz to nowi ludzie myślący podobnie, którzy tak samo jak i ty usłyszeli ten zew Ducha.

Duch Święty będzie współdziałać z nami i podpowiadać nam, co jest do zrobienia. On potrafi misternie wykorzystać zdolności i potencjał każdego człowieka. On potrafi skojarzyć z sobą ludzi odpowiednich do danego zadania. Zobaczymy niezliczone inicjatywy najróżniejszego rodzaju. Pojawiać się będą w coraz większej liczbie artykuły prasowe, programy radiowe, książki. Powstaną zapewne nowe wydawnictwa, czasopisma, gazety, nowe stacje radiowe, nowe kanały telewizyjne. Będą pojawiać się zespoły, chóry i orkiestry, nowa twórczość publicystyczna, poetycka, malarska, kompozytorska, sceniczna, filmowa. Pojawi się wysyp kursów i szkół biblijnych, punktów katechetycznych, stacji misyjnych, grup domowych.

Ludzie Odnowy zaistnieją w społeczeństwie i wpiszą się w jego świadomość, gdyż będą widoczni dosłownie wszędzie: w zakładach pracy, szkołach, biurach, placówkach handlowych, samorządach, organach władzy, mediach, miejscach publicznych. A treścią tego wszystkiego będzie nie jakiś stary czy nowy kierunek religijny, nie jakieś stare czy nowe hasła społeczne czy polityczne, nie nawet Odnowa, lecz natchnione przez Ducha stare lecz zawsze świeże, potężne, wspaniałe, ożywcze przesłanie Ewangelii, zdolne odnowić życie każdego człowieka, a w rezultacie zdolne odnowić oblicze tej ziemi.

A sposobem przekazywania innym tego przesłania będzie nie agitacja, lecz praktyczna prezentacja nowego, przemienionego życia z jego wspaniałymi, ozdrowieńczymi cechami. Nie będzie to aroganckie, buńczuczne, nachalne rozpychanie się, którego mamy już dosyć, lecz cicha, łagodna, pokorna, pociągająca wszystkich kontynuacja dzieła Mistrza z Nazaretu, który powiedział: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łuk 4,18–19).

Celem więc nie jest i nie może być lansowanie ludzi Odnowy ani nawet samej idei Odnowy, lecz zaistnieć musi w społeczeństwie Ewangelia i wpisać się musi głęboko w jego świadomość, że jest ona mocą Bożą, zdolną i przeznaczoną do tego, aby przemienić i uszczęśliwić człowieka, zaspokoić jego potrzeby, rozwiązać jego problemy. Wpisać się musi w świadomość społeczną to, że Chrystus dziś żyje i działa — ratuje, wyzwala i przemienia człowieka, a także odnowić może całe społeczeństwo — zmienić pustynię w urodzajny ogród.

To wszystko właściwie już się dzieje. Przesłanie tej treści przekazuje nam Duch Święty już od lat i niejedno zostało już zrobione. Są już tysiące tych, którzy zostali ogarnięci tą pasją i podejmują stosowne działania. Chodzi tylko o to, by ten ogień ogarnął wszystkich potencjalnych ludzi Odnowy i buchnął już naprawdę jasnym płomieniem. Pozwolę sobie zakończyć modlitwą, używając słów pewnej piosenki jednego z ludzi Odnowy, Bogdana Pieczyraka: „Wiej, Duchu Święty, wiej, Nad całą Polską wiej! Zmieniaj dziś serca, Niech łzy szczęścia w oczach zagoszczą!”

J. K.