I idą huf za hufem…


    Z mocy w moc wzrastają, aż ujrzą prawdziwego Boga na Syjonie.
Ps 84: 8.    

Przytoczony werset z Psalmu tłumaczony bywa na różne sposoby. Biblia Warszawska i Biblia Tysiąclecia mówią tak samo: „Z mocy w moc”. Jest to zgodne z brzmieniem Septuaginty, gdzie użyto wyrazu „dynamis”. W Biblii Gdańskiej natomiast czytamy: „I idą huf za hufem, a ukazują się przed Bogiem na Syjonie”. Powodem niejednoznaczności przekładów jest źródłowy wyraz hebrajski „hajil”, który oznacza siłę, ale raczej militarną, może też oznaczać oddział wojska lub ogólniej jakąś potęgę, zdolną do skutecznego działania. Stąd „huf za hufem” jest przekładem poprawnym i trafnym. Całkiem zgodne z szerokim znaczeniem wyrazu „hajil” byłoby nawet tłumaczenie: „Idą fala za falą…” Jeszcze ciekawsze jest tłumaczenie tego miejsca w Biblii Lutra, gdzie czytamy: „Odnoszą zwycięstwo za zwycięstwem, aby musiano zobaczyć, że prawdziwy Bóg jest na Syjonie”. Według tej wersji nie chodzi więc o to, aby Boga na Syjonie zobaczyły te idące, wzrastające w moc i odnoszące zwycięstwa hufce, lecz aby zobaczyli Go ci, którzy te hufce obserwują.

Jeśli spojrzymy wstecz na historię Kościoła, rozumianego jako organizm duchowy, składający się z wszystkich ludzi na nowo narodzonych, zobaczymy wyraźnie, że jego rozwój odbywał się niezupełnie w sposób ciągły, lecz jakby etapami. Po okresach pozornej ciszy następowały okresy ożywionego, dynamicznego marszu, w czasie którego zdobywano nowe tereny, wzrastano w siłę i poznanie, odnoszono kolejne zwycięstwa. Były to procesy złożone, ale patrząc wstecz, dostrzegamy wyraźnie ich logikę, ich wzajemne zazębianie się, nawiązywanie kolejnych etapów do zdobyczy poprzednich, budowanie kolejnych kondygnacji na podłożu zbudowanych wcześniej. Inaczej mówiąc, dostrzegamy kolejne hufce, które pod dowództwem Ducha Świętego przemierzały widownię świata, przyczyniając się do wzrostu Kościoła w moc i do wzrostu poznania prawdziwego Boga.

Spójrzmy w tym kontekście nieco dokładniej na dopiero co zakończony 20 wiek. Rozpoczęło go prawie dokładnie o północy czasu Greenwich z 31.12.1900 na 1.1.1901 wylanie Ducha Świętego na małą grupkę ludzi wierzących w Topeka w stanie Kansas. Proroctwo Joela znów zaczęło się wspaniale wypełniać (Jl 3:1-2). Ten „dzień małych początków” szybko przerodził się w przebudzenie zielonoświątkowe, które w ciągu kilku lat ogarnęło cały świat. To był kolejny „hufiec” ludu Bożego, pierwszy w 20 wieku, który wzbudził Duch Święty, aby darować swojemu ludowi nowy wzrost w siłę, a światu kolejną lekcję dla zobaczenia prawdziwego Boga na Syjonie. Nie był to łatwy, galowy marsz, lecz ciężka bitwa. Była to kolejna fala bólu rodzenia się Kościoła Jezusa Chrystusa do takiej postaci, jaką przewiduje Boży, biblijny plan. Wśród zmagań, zawziętej opozycji ze strony ustabilizowanych struktur wyznaniowych i zaciekłych ataków mocy ciemności, usiłującej za wszelką cenę ten nowy ruch zdyskredytować i wypaczyć, rodziła się nowa jakość, nacechowana mocnym działaniem Ducha Świętego, odkrywaniem Jego darów i obfitością Jego owoców.

Z tego poruszenia powstało na ziemiach polskich kilka ugrupowań o rodowodzie zielonoświątkowym, które istnieją i działają do dziś. W latach dwudziestych i trzydziestych nastąpiła pewna stabilizacja albo, jeśli kto woli, pewne wyhamowanie dynamiki posuwania się tego hufca. Zaczęto się wtedy zastanawiać, jaki jest nasz cel. Nie wydawało się, by stan, jaki osiągnął Kościół, był już stanem docelowym. Zaczęto zadawać sobie pytanie, czego Pan oczekuje od nas, a czego my możemy oczekiwać od Niego. W tym kontekście warto zacytować pewne zdanie z pisemka „Głos Prawdy”, rok 1932, nr 4, str. 4: „Ruch zielonoświątkowy jest tylko jedną falą tego przez zbór Boży płynącego morza błogosławieństw, które go do dokończenia poniesie. Jest łatwo możliwym, że ta fala już się kończy. Ale niebawem nowe fale następują. Bóg zaskoczy lud Swój. W naszych czasach wielkie jeszcze rzeczy się odegrają.” (Patrz także „Do Celu” nr 1, str. 12).

Słowa te okazały się być prorocze. Podczas gdy ta pierwsza fala utraciła swój impet, w drugiej połowie lat 40-tych i w latach 50-tych Bóg wzbudził cały szereg usługujących, takich jak Hubart Freeman, William Branham, Oral Roberts, A. A. Allen, Tommy Hicks, T. L. Osborn i wielu innych, którzy głosząc publicznie ewangelię, usługiwali jednocześnie darem uzdrawiania. Świat został zaskoczony, gazety donosiły o wspaniałych cudach, na stadionach zbierały się dziesiątki i setki tysięcy osób. Toarzyszące temu zwiastowaniu przejawy Bożej mocy dostrzegli i opisali świeccy historycy, istnieją muzea, gdzie znajduje się dokumentacja mających wtedy miejsce cudownych wydarzeń. Prawdziwy Bóg na Syjonie objawił światu nieco więcej Swojej potęgi.

A kiedy w latach sześćdziesiątych to poruszenie zaczęło słabnąć, Bóg miał w zanadrzu dla swojego ludu i dla świata kolejne zaskoczenie, kolejną falę Jego suwerennego działania. Zaczęło się od tego, że pewien entuzjasta David DuPlessis zrzekł się funkcji w ogólnoświatowej organizacji zielonoświątkowej i zaczął podróżować: Do Światowej Rady Kościołów, do Watykanu i do central dużych, historycznych kościołów. Niektórzy jego bracia sądzili, że mu „odbiło”. Ale to Bóg zaczął przygotowania do kolejnej fali, do następnej fazy bólu rodzenia.

W tym miejscu trzeba podać kilka charakterystycznych cech tej okresowości Bożego działania. Po pierwsze, każda taka fala trwa przez pewien czas, a potem traci stopniowo swoją energię i zanika. Po drugie, na obrzeżach każdej fali Bożego działania trafiają się rzeczy dziwaczne, różne wypaczenia, będące rezultatem kontrataków szatana, a ten ostatni właśnie te wypaczenia jak najbardziej nagłaśnia, aby Boże dzieło zdyskredytować. Po trzecie, z każdą falą idą tłumy entuzjastów, którzy tak naprawdę nie są w centrum Bożego działania i stopniowo odpadają jak plewa od ziarna, jak trzy złe rodzaje gleby od dobrej gleby, przynoszącej plon. Po czwarte, z każdą nową falą Bożego działania związany jest problem zrozumienia tego działania przez tych, którzy należą do wcześniejszych struktur Kościoła lub odgrywali nawet wiodącą rolę w poprzedniej fali. I po piąte, mimo wyhamowania i pozornego zaniku Bożej fali spełnia ona swoją rolę, gdyż pozostałe po niej struktury stanowią ośrodek, jakby inkubator, w którym Duch Boży w sposób niewidoczny, niezauważalny przygotowuje swoje kolejne działanie, w którym rodzi się nowa kadra i gromadzi się energia dla następnego hufca.

I oto w latach sześćdziesiątych nieoczekiwanie ruszył na arenę dziejów nowy hufiec. Duch Święty zaczął wylewać się na wierzących w kościołach historycznych, Kościół Rzymskokatolicki ogarnęło przebudzenie charyzmatyczne, wielkie gremia pastorów luterańskich i innych mówiły i śpiewały pod natchnieniem Ducha, zanikać zaczęły bariery wyznaniowe, ulicami miast maszerowali pod sztandarami Chrystusa hippisi. Świat zarejestrował i na nowo zobaczył, co potrafi prawdziwy Bóg, kiedy młodzi ludzie rzucali masowo alkohol, seks i narkotyki, kiedy przestępcy zgłaszali się dobrowolnie na policję, a członkowie gangów przynosili swoje biblie, prosząc policjantów o autografy.

To było poruszenie, które otrzymało nazwę Drugiej Fali. Od niej też klasyczny ruch zielonoświątkowy zaczęto nazywać Pierwszą Falą. Po czasie ta druga fala ucichła, pozostawiając po sobie najróżniejsze nieformalne grupy, przeżywające różne problemy. Chrześcijaństwo ewangeliczne zaczęło na to patrzeć z mieszanymi uczuciami. Stopniowo wyrazy takie jak „charyzmatyk” czy „charyzmatyczny” zaczęły nawet nabierać w odczuciu zielonoświątkowców Pierwszej Fali znaczenia pejoratywnego. Stały się synonimami niedojrzałości, niestabilności, mieszaniny doktrynalnej i powierzchowności życia chrześcijańskiego. W sumie wytworzył się dosyć posępny obraz. No cóż, chyba wypadałoby podsumować to stwierdzeniem, że Bogu też czasem coś może się nie udać i że tym razem Mu się nie za bardzo powiodło.

Czy tak? Moi drodzy, bądźmy pewni, że Bóg nie cierpi na chorobę Alzheimera! Nie trzeba Go posądzać, że zabierając się za coś po chwili rezygnuje nie skończywszy i zabiera się za coś innego, że Jego działania są nieplanowe i nieskoordynowane. Jeszcze zanim Druga Fala wygasła, Bóg zatroszczył się już o kontynuację swojej pracy. Powołał i wyposażył cały szereg nauczycieli, posyłając ich specjalnie do tych struktur, pozostałych po Drugiej Fali. Tacy Boży ludzie jak Derek Prince, Bob Mumford, Charles Simpson, Don Basham i wielu innych mniej znanych otrzymało wyraźne Boże polecenie konsolidowania tych środowisk i utwierdzania ich w Słowie Bożym.

Istotną rolę przygotowawczą odegrał też tzw. „ruch wiary”, znany z usługi takich najbardziej w nim wyeksponowanych osobistości jak John Osteen, Kenneth Hagin, Marilyn Hickey czy Roberts Liardon. Bo chociaż niektórym z nich nie bez racji można zarzucić pewne niezrównoważenie ich przesłania — przesadne akcentowanie jednych elementów prawdy, a niedoakcentowanie innych, to jednak nie ulega wątpliwości, że bez odnowy tego elementu — bez przywrócenia biblijnej, apostolskiej wiary w twórczą moc żywego Słowa Bożego wystartowanie Trzeciej Fali i zwycięski marsz ewangelii, jaki teraz obserwujemy, byłyby niemożliwe. I w tym inkubatorze, niewidzialny dla oczu świata ani nawet chrześcijaństwa formował się kolejny Boży hufiec, kumulowała się duchowa energia dla nowej fali. I w ostatnim dziesięcioleciu ubiegłego 20 wieku ta Trzecia Fala ruszyła, zaczęła nabierać rozpędu i ciągle potężnieje.

Nie jest możliwe zrelacjonowanie wszystkiego, co już się w tym krótkim czasie wydarzyło, aczkolwiek byłoby to bardzo pożądane. Na wielu miejscach świata Duch Święty porusza się w sposób szczególny, ewangelia dociera i zmienia życie milionów ludzi. W sposób bezprecedensowy zostają dotknięte społeczeństwa. Prawdziwy Bóg zostaje uwidoczniony przed oczami świata w nowy, potężny sposób. Ta Trzecia Fala dociera także do nas i daje szansę Bożego dotknięcia naszego kraju tak, jak jeszcze nigdy w historii nie został on dotknięty. Ziszcza się to, o co lud Boży prosił i czego upatrywał przez całe wieki. Nikt z ludzi tym nie steruje, gdyż jest to suwerenne dzieło Ducha Świętego i takim powinno pozostać.

I tak, jak podczas każdej fali, ma i teraz miejsce to wszystko, o czym wspomnieliśmy wcześniej. To nie defilada, tylko bitwa. Szatan koncentruje na tym odcinku cały swój potencjał. Usiłuje niszczyć Boże dzieło od środka, spychając je do skrajności i wypaczeń. Usiłuje niszczyć je od zewnątrz przez próby zepchnięcia wcześniejszych struktur kościelnych na kurs frontalnej wojny przeciwko Trzeciej Fali. Usiłuje przedstawić to poruszenie liderom wcześniejszych struktur jako coś wykrzywionego, wręcz demonicznego. Nieraz ludzie tacy schodzą z widowni zrozpaczeni i przekonani, że szatan zatriumfował i dzieło Boże ulega straszliwemu niszczeniu.

Wszystko to miało miejsce także przy wcześniejszych poruszeniach Ducha Świętego, obecnie jednak są elementy specyficzne, które sprawiają, że walka ta staje się jeszcze bardziej zażarta. Po pierwsze, Kościół znajduje się bliżej stanu docelowego i przeobrażenia, jakie teraz przechodzi, są jeszcze bardziej naglące i radykalne, niż było wcześniej. Po drugie, fala ta zbiega się w czasie z diabelską ofensywą czasów ostatecznych w postaci wielu prądów jak New Age, religie wschodu, okultyzm itd., które utrudniają rzetelne rozeznanie, a skłaniają pod wpływem emocji do wrzucania wszelkich rzeczy niekonwencjonalnych do jednego worka szatańskich zwiedzeń.

Tam, gdzie mimo tych utrudnień przywódcy ugrupowań Pierwszej Fali oraz przywódcy innych ugrupowań ewangelicznych są w stanie dostrzec w Trzeciej Fali Boże działanie i decydują się na włączenie się do tego nurtu, jak na przykład ma to miejsce w Ameryce Łacińskiej, nurt ten zyskuje tak bardzo potrzebny czynnik stabilizacyjny w postaci doświadczeń i wiedzy starszego pokolenia. Pozwala to na znaczne ograniczenie niezdrowych objawów i wypaczeń oraz na skierowanie znacznie większego odsetka ludzi zagarniętych przez sieć ewangelii na drogę uczniostwa i normalnego duchowego rozwoju i dojrzewania. Gdzie natomiast przeważają namiętności i wcześniejsze struktury Kościoła decydują się na zwalczanie Trzeciej Fali, dzieło Boże ponosi znaczne szkody i przebiegać musi w znacznie mniej korzystnych warunkach.

Nie ma sensu bawienie się w przepowiednie co do dalszego rozwoju wydarzeń, wiadomo jednak już teraz, że świadectwo tej Trzeciej Fali dla świata, a więc to demonstrowanie dzieł prawdziwego Boga przed oczyma społeczeństw, znacznie przewyższy to wszystko, co w tym zakresie zostało dokonane kiedykolwiek w przeszłości. Przeobrażająca moc ewangelii i Słowa Bożego, widoczna teraz na wielu miejscach, pozostanie w ludzkiej świadomości na zawsze. Lokalne społeczeństwa na wielu miejscach takich jak Almolonga czy Kali otrzymały już swoją ważną lekcję. I chociaż nawet gangi narkotykowe wrócą w jeszcze większej liczbie, albo więzień będzie nie cztery, lecz czterdzieści, to jednak w ludziach funkcjonować będzie przeświadczenie, że istnieje Ktoś, zdolny uporać się z tym problemem i położyć kres temu szaleństwu.

I to jest bardzo istotne przygotowanie świata na przyjście Chrystusa. Dzięki temu w okresie szalejącej dyktatury antychrysta powracający Król królów będzie wyczekiwany z upragnieniem i utęsknieniem jako Wybawca nawet przez wielu tych, którzy do Niego nie należą. Byłoby okrutnym żartem, gdyby niebiańskie wojska po złamaniu oporu wroga i opanowaniu Ziemi obwieściły znękanej ludzkości, że oto władza nad światem zostaje przekazana członkom kilku miniaturowych ugrupowań protestanckich, prawie nikomu nie znanych, a w dodatku z sobą skłóconych, które nigdy wcześniej nie zaistniały na jej widowni i niczym nie wpisały się w jej świadomość. Władza Chrystusa byłaby w takich okolicznościach władzą niechcianą, narzuconą siłą okupacją, gdy tymczasem należy się spodziewać tego, że wszelkie stworzenie z utęsknieniem oczekiwać będzie objawienia się synów Bożych i z ulgą powita wyzwolenie z niewoli antychrysta, ponieważ zasmakowało już, zobaczyło próbkę rządów pawdziwego Boga na Syjonie i Jego ludu.

Nie wiemy, czy Trzecia Fala jest już ostatnim Bożym hufcem, wysłanym na widownię dziejów, czy jest już ostatnim bólem, ale wiemy na pewno, że ta, która będzie ostatnim, wyłoni z siebie „dziecię”, „syna chłopczyka”, który zostanie porwany do Boga i do Jego tronu (Obj 12:1-5). Zanim to jednak nastąpi, starajmy się być tam, gdzie jest Bóg i gdzie dokonuje On swojego dzieła, mimo że nie jest tam łatwo, że wre tam bitwa i trwają bóle rodzenia.

J. K.