Dlaczego w Polsce nie ma przebudzenia?

Już jako świeżo nawrócony chrześcijanin od innych wierzących słyszałem o potrzebie przebudzenia w naszym kraju. Pod tym pojęciem – ja przynajmniej – rozumiałem rzeszę rodaków, którzy oddadzą życie Jezusowi Chrystusowi, zaczną żyć w Bożym prowadzeniu na co dzień. Myślałem, iż nasz kraj doświadczy wielkiego Bożego działania, zobaczymy cuda i namacalnie odczujemy miłość Pana Boga, która objawi się poprzez potężne zmiany w ludzkim życiu. Doświadczymy uzdrowień, zostaniemy głębiej obdarowani, Bóg wypełni nas Duchem Świętym. Od blisko dwudziestu lat oczekuję tego procesu, ale go nie widzę. Zakładam, iż może źle patrzę, słucham nie tam gdzie trzeba, ale wydaje mi się, że niestety przebudzenia nie widać. Ostatnio wysłuchałem świetnego kazania, właśnie dotyczącego przebudzenia i kaznodzieja stwierdził „...Nie ma w Polsce przebudzenia. Jeśli jest, to pokażcie mi miejsce, w którym ono się realizuje, a pojadę tam i będę w nim uczestniczył...” Szczere i prawdziwe słowa. Nie ma w naszym kraju przebudzenia i pytanie, czy mamy szanse kiedykolwiek je oglądać?

Być może uda mi się rzucić nieco światła w tej sprawie, poprzez przestudiowanie kilkunastu fragmentów Bożego Słowa, odniesienie ich treści do życia wierzących w naszym kraju i wyciągnięciu końcowych wniosków.

Od pierwszych rozdziałów Biblii widzimy, że to Pan Bóg najpierw stworzył człowieka (Ks. Rodz. 1,27) i dał mu swego rodzaju legitymację do sprawowania władzy nad Jego stworzeniem (Ks. Rodz. 1,28)

Natomiast po akcie stworzenia możemy zaobserwować, że nadal inicjatywa poszukiwania człowieka zawsze należała do Pana Boga. Kiedy Adam i Ewa zgrzeszyli przeciwko Bogu, ich naturalną reakcją był strach przed Nim i chęć ukrycia się przed Stwórcą. (Ks. Rodz. 3,8)

Odpowiedzią Pana Boga było poszukiwanie człowieka (Ks. Rodz. 3,9). Od tego momentu już praktycznie zawsze to Bóg szuka człowieka, a nie człowiek Boga. Jest to jedna z fundamentalnych prawd biblijnych.

Kiedy Kain zgrzeszył, to Bóg znajduje go i zadaje mu pytanie: „ Gdzie jest brat twój?” (Ks. Rodz. 4,9)

Pan Bóg znajduje Noego i daje mu nakaz budowania arki (Ks. Rodz. 13–21), a potem poleca mu wejście na statek (Ks. Rodz. 7,1–9). Następnie Pan Bóg zawiera przymierze z Noem (Ks. Rodz. 9, 1–17).

Bóg znajduje Abrahama (w tym czasie jeszcze Abrama) w Haranie i zawiera z nim przymierze. (Ks. Rodz. 12,1–4 oraz Ks. Rodz. 15, 1–16). Potem to Bóg, za pośrednictwem aniołów ratuje Lota i jego córki z Sodomy. (Ks. Rodz. 19,1–29) Pan Bóg zawarł przymierze z Izaakiem (Ks. Rodz. 26,24) Potem znalazł Jakuba (Ks. Rodz. 32, 24–28). Są to przykłady z I Księgi Mojżeszowej, ale przecież to Pan Bóg znajduje i powołuje do służby Mojżesza (Ks. Wyjścia 3, 1–22). Po Mojżeszu powołuje Jozuego (Ks. Jozuego 1, 9). Pan Bóg poprzez tych bohaterów, działanie w ich życiu, prowadził naród izraelski. Potem prowadził ten naród powołując sędziów, (Ks. Sędziów) następnie dał prawo Izraelowi do ustanowienia króla (I Sam. 8,1–22). Powoływał proroków i prorokinie, ale zawsze to do Pana Boga należała inicjatywa, znalezienia czy to człowieka, czy to ludzi, czy to całych narodów.

Powstaje pytanie, czy coś się w tym zakresie zmieniło, kiedy pojawił się Jego Syn Pan Jezus Chrystus?

Już tylko pobieżna lektura Ewangelii pokazuje, że to nadal do Pana Jezusa należała inicjatywa w powoływaniu uczniów. (Ew. Mat. 4,18–22) — powołuje Piotra i Andrzeja oraz Jakuba i Jana, potem powołuje Mateusza (Ew. Mat. 9, 9), powołał Filipa (Ew. Jana 1,43), w końcu wiemy, że powołał 12 apostołów wymienionych w Ew. Mat. 10,2–4.

Pan Jezus wybiera 12 uczniów, przez okres trzech lat naucza ich i pracuje z nimi, po to aby oni stali się jego wysłannikami, aby ponieśli Dobrą Nowinę – Ewangelię do innych ludzi.

W Ew. Mateusza 28,19–20 Pan Jezus pozostawia swoim uczniom służbę:

* mają iść i czynić uczniami wszystkie narody,

* chrzcić je w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego,

* ucząc je przestrzegać wszystkiego co On przykazał.

Natomiast On – któremu została dana wszelka moc na niebie i na ziemi – będzie z nimi po wszystkie dni aż do skończenia świata.

W Dz. A. w 1, 8 mówi do uczniów „ale weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was i będziecie mi świadkami:

* w Jerozolimie,

* w całej Judei i Samarii,

* aż po krańce ziemi.

Apostołowie – jak czytamy w Dz. A – bardzo gorliwie wypełnili nakaz misyjny Pana Jezusa, choć aby wyszyli z Jerozolimy – Pan Bóg musiał użyć prześladowań – (Dz. A. 8 rozdział). Z historii wiemy, jak wielkim świadectwem byli pierwsi uczniowie Pana Jezusa Chrystusa i w jaki sposób potrafili go reprezentować.

Kolejne pytanie, jakie warto sobie postawić, to czy my jako nowonarodzeni ludzie mamy prawo czy też wręcz obowiązek reprezentowania Pana Boga przed ludźmi?

Paweł w II Liście do Koryntian napisał takie słowa „…Mając zaś tego samego ducha wiary, jak to jest napisane: Uwierzyłem, przeto powiedziałem, i my wierzymy, dlatego też mówimy…” (II Kor. 4,13) Natomiast w Liście do Filipian Paweł namawia wierzących aby „byli jego naśladowcami… (Fil. 3,17) aby czynili to, czego się nauczyli i co przejęli, co słyszeli, co widzieli u niego – a Bóg pokoju będzie z nimi…” (Fil. 4,9). W innym fragmencie napisał „..w miejsce Chrystusa poselstwo sprawujemy, jak gdyby przez nas Bóg upominał, w miejsce Chrystusa prosimy: Pojednajcie się z Bogiem” (II. Kor. 5,20).

Czytamy Biblię i robimy to dlatego, że jest to dla nas:

* Boży przekaz – bo przecież Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany (II Tym. 3, 16 – 17),

* źródło pociechy – „Cokolwiek bowiem przedtem napisano, dla naszego pouczenia napisano, abyśmy przez cierpliwość i przez pociechę z Pism nadzieję mieli…” (Rzym. 15,4)

* źródło życia wiecznego – bo przecież poznanie Boga, jedynego i prawdziwego oraz Jezusa Chrystusa – to jest właśnie żywot wieczny (Ew. Jana 17,3)

* źródło pokoju i wiary – (Ew. Jana 14,27 , i Ew. Jana 7,38) – kto wierzy we mnie jak powiada Pismo, z wnętrza jego popłyną rzeki wody żywej.

* drogowskazem i źródłem etycznej doktryny – (Psalm 119, Listy, Kazanie na Górze)

Oczywistym jest, iż to tylko skromne wyszczególnienie tych najbardziej istotnych elementów składających się na to, dlaczego czytamy Biblię. Jednak każdy z nas winien zadać sobie pytanie, czy nie jesteśmy ludźmi opisanymi przez Jakuba – czyli słuchaczami, a nie wykonawcami tego, co jest napisane (Jak.1,22-24)

Jednak wróćmy na moment do prawdy, iż Bóg szuka i znajduje ludzi, iż ludzie wcale go nie szukają. Mamy tutaj do czynienia z jedną stroną medalu, ponieważ gdy czytamy o ludziach takich jak, Noe, Mojżesz, Abraham, Izaak, Jakub i wielu jeszcze innych, to zauważamy bardzo istotną rzecz, stanowiącą tę drugą stronę medalu – ci ludzie odpowiedzieli na to poszukiwanie, pozwolili się Bogu znaleźć. Podobnie było z Pawłem – na drodze do Damaszku zmieniło się jego życie, ale nie doszło tam do żadnego gwałtu ze strony Pana Jezusa. Paweł samodzielnie poddał się władzy Jezusa Chrystusa. Efektem były:

* podróże misyjne opisane w Dz.A,

* powołanie go na apostoła pogan,

* zakładanie zborów,

* pisanie listów,

* pobyt w więzieniu,

* liczne prześladowania.

Natomiast końcem była nagroda w niebie, którą opisał w II Tym. 4, 7–8 „…Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem: a teraz oczekuje mnie wieniec Sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście jego.”

Podobnie było z powołaniem i wypełnieniem powołania Piotra, Jana, Jakuba, Marka, Łukasza i tysięcy innych wierzących ludzi. Jednak warto podkreślić jeszcze raz – odpowiedzieli na to powołanie i byli Bogu posłuszni.

Jeśli mamy naśladować Pana Jezusa Chrystusa, musimy odpowiedzieć na Boże wezwanie i być Mu posłuszni!

Czy rzeczywiście jesteśmy Bogu posłuszni i czy odpowiadamy na Jego powołanie?

Gdybyśmy odpowiedzieli na to powołanie twierdząco, to bylibyśmy świadkami przebudzenia w naszym kraju, ale wydaje mi się, że nie odpowiadamy na Boże powołanie i stąd przebudzenia brak.

Warto postawić pytanie, dlaczego nie odpowiadamy na Boże powołanie?

Tutaj podzielę się moimi obserwacjami i będę się starał wykazać, iż to, co zaobserwowałem, ma umocowanie w duchowym świecie.

Wierzący szczerze nawracając się do Pana Boga zamiast maksymalnie wyostrzyć swój duchowy wzrok i słuch, naśladują tych, których spotykają i najczęściej powielają ich błędy. Wyraża się to w wejściu do jakiejś grupy wierzących ludzi i przejęciu:

* ich religijnej doktryny, wcale nie oznaczającej tej, która jest zgodna z Biblią. Bardzo często chrześcijanie zapominają, że „…wierzący w Berei byli szlachetniejszego usposobienia niż owi w Tesalonice: przyjęli oni bowiem Słowo z całą gotowością i codziennie badali Pisma, czy tak się rzeczy mają...” (Dz. A. 17,11). Natomiast wierzący gorliwie przyjmują zwiastowany im system religijny z całym pakietem różnych doktryn i nawet nie mają za bardzo czasu, aby sprawdzać, czy rzeczywiście to co jest im mówione, jest aby z Biblią zgodne,

* konsekwencją wejścia w grono wierzących ludzi jest praktycznie zerwanie relacji z ludźmi spoza tej grupy, z którymi wcześniej spędzali bardzo dużo swego czasu. (Oczywistym jest, iż czasami trzeba zerwać kontakty z pewnymi ludźmi – zwłaszcza wtedy, kiedy w wyniku takiego kontaktu popadamy w problemy prawne, emocjonalne, czy też finansowe, ale są relacje z ludźmi, które wierzący zrywają, bo nie mają już na nie czasu, bo ci, z którymi kiedyś się spotykali, są już nieciekawi, gorsi). Tym sposobem nowy wierzący traci możliwość dotarcia do swoich kolegów i przyjaciół z Ewangelią, a odbudowanie tych relacji nie będzie potem proste, a często staje się niemożliwe,

* kolejną konsekwencją jest podporządkowanie swego czasu licznym spotkaniom chrześcijańskim – a to kilka razy w tygodniu wierzący bywają na nabożeństwach. Sporo wyjazdów weekendowych to chrześcijańskie konferencje, latem chrześcijańskie obozy, w święta specjalne nabożeństwa organizowane przez moją grupę kościelną, w domu cichy czas i modlitwa. Trzeba zauważyć, że wszystkie te rzeczy są bardzo dobre, ale jest duże niebezpieczeństwo, że wierzący angażują się w nie tak naprawdę, bo to jest pewien rytuał chrześcijańskiego życia. Angażują się, bo ten styl życia to kulturowa norma społeczności w której jestem, bo chcemy być tak święci, jak nasz mentor duchowy, pastor, ulubiony nauczyciel. Warto jednak zadać pytanie, jakimi chce nas widzieć Pan Bóg? Gdzie On chce nas widzieć? Czy chciał, abyśmy zerwali wszystkie kontakty z naszymi kolegami z pracy, kolegami i koleżankami ze szkoły? Czy Bóg chce, abyśmy tak układali swój dzień, aby już na nic innego nie starczyło czasu tylko na spotkania z wierzącymi, wykłady, konferencje itd.? Stadionowe ewangelizacje wcale nie dają tak dobrych rezultatów, jak indywidualne relacje z ludźmi. Pan Jezus wybrał 12 i na nich skupił swoją uwagę, poświęcał im swój czas i energię. Jakie to dało rezultaty, widzieliśmy już. Pytanie dlaczego nie chcemy naśladować Ewangelizacji według planu Mistrza?

* następnym efektem wejścia w grono wierzących ludzi jest wytworzenie w sobie samym mentalności biorcy. Szczególnie Polacy mają ogromny problem z tą przypadłością. Kiedy nawracamy się, wnosimy ze sobą do nowej grupy syndrom człowieka obsługiwanego. Wcześniej komunikowano nam, że zajmie się nami organizacja i to od chrztu aż po grób. Nauczał nas kapłan, któremu mieliśmy się kornie podporządkować i wykonywać jego polecenia. Kiedy nawracamy się i wchodzimy do nowej grupy wierzących ludzi, najczęściej jest w nas oczekiwanie, że ktoś nas poprowadzi, pokaże nam, co mamy robić. Już samo to oczekiwanie objawia syndrom pasywności, bierności, a przecież uwierzyliśmy po to, aby stać się uczniami Pana Jezusa. Uwierzyliśmy po to, aby iść na cały świat i zwiastować Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie, aby uczyć ludzi o Bogu – to zakłada dynamikę, inicjatywę i gorliwość. Natomiast przeciętny wierzący w bardzo krótkim czasie staje się biorcą tego, co przygotuje dla niego lider, pastor, grupa uwielbiająca, mówca na konferencji, itd.,

* mentalność biorcy i pasywność sprawia, że wierzący nie potrafią odkryć swego powołania. Po jakimś czasie stają się osobami znudzonymi swoimi braćmi i siostrami w Panu Jezusie. Rośnie w nich mentalność buntowników i krytyków. Natomiast Paweł wyraźnie komunikuje, że przecież każdy wierzący jest ważnym elementem żywego Kościoła, który jest niezbędny do jego prawidłowego funkcjonowania (I. Kor. 12, 12–31).

* bardzo szybko w grupie, w której się znajdują, pojawia się konflikt. Potem pojawia się następny, a w końcu już każde słowo wypowiedziane w tym gronie może być uznane za atak na kogokolwiek, każde zachowanie może mieć jakiś podtekst, każde wygłoszone kazanie jest przeciw komuś, a nie dla Bożego uwielbienia,

* z Bożego Kościoła – gdzie normą winna być miłość, nadzieja, dobre relacje, przyjaźń, pomoc, wzajemne usługiwanie – tworzy się wrogie sobie środowisko ludzi, którzy boją się siebie nawzajem, źle się ze sobą czują i tak naprawdę przebywają ze sobą już tylko dlatego, „...bo przecież nie można opuszczać wspólnych zgromadzeń,” (Hebr. 10,25) bo „...trzeba być jednością, Ef. 4,4).

Są to pewne obserwacje dotyczące indywidualnej postawy wierzących, która – niestety jak widzę – jest normą w społecznościach chrześcijańskich.

Występują jednak pewne mechanizmy, które niejako systemowo wtłaczają wierzących w tego rodzaju zachowanie.

Po pierwsze: jest to złe postrzeganie Kościoła – w tym lokalnego zboru, w którym się znajdujemy. Najczęściej wizja lokalnego zboru to wizja grupy ludzi, która staje się członkami pewnej organizacji poprzez:

* zaakceptowanie określonej doktryny,

* zaakceptowanie rodzaju normatywnego zachowania się,

* wykonania pewnych czynności, które pozwalają na wejście do danej grupy (złożenie świadectwa, chrzest, itd.),

* prawo do korzystania z pewnych profitów płynących z uczestnictwa w życiu danej grupy (możliwość uczęszczania na zgromadzenia, dostęp do informacji dotyczącej możliwości wyjazdów na określone spotkania, w jakimś sensie obietnicy pomocy w razie zajścia nagłych i nieprzewidzianych sytuacji).

W konsekwencji lokalny zbór, kościół to de facto organizacja oparta o zasady członkostwa, a te wywodzą się z dawnych organizacji kupieckich, gildii, cechów rzemieślniczych, a potem legły u podstaw zasad tworzenia wielkich instytucji ubezpieczeniowych, natomiast zasady te mają niewiele albo nie mają nic wspólnego z Kościołem, który opisany jest w Biblii.

Po drugie: (choć raczej wypływa to z pierwszej przesłanki) lokalny kościół, do którego należymy, zazwyczaj zaznacza swoją odrębność od pozostałych kościołów – w tym zdecydowanie od jednostki flagowej – jaką jest Kościół Rzymskokatolicki. Dzieje się to najczęściej w formie:

* albo łagodnej krytyki,

* albo ostrej krytyki,

* skrajnie – w negacji wszystkich i wszystkiego.

Prowadzi to do wykreowania swoistego ekskluzywizmu wierzących, co z kolei w prostej linii prowadzi do poczucia wyższości i dumy. W konsekwencji wierzący stają się przysłowiowymi faryzeuszami, opisanymi przez Pana Jezusa w Ew. Łukasza 18,9–14.

Myślę, że nie ma nic gorszego jak poczucie wyższości, dumy i objawiającej się poprzez to pogardy dla ludzi. Wtedy zwiastowanie Ewangelii przeradza się w karykaturę, rodzi odwrotny skutek od zamierzonego, a przecież „...któż ciebie wyróżnia? Albo co masz, czego nie otrzymałbyś? A jeśli otrzymałeś, czemu się chlubisz, jako byś nie otrzymał?” (I Kor. 4,7)

Po trzecie, co wypływa z przesłanki drugiej, lokalny zbór wchodzi w mentalność oblężonej twierdzy. Przecież to nie on jest odpowiedzialny za to, że ludzie nie chcą słuchać, ludzie nie przychodzą na ewangelizacje (a tyle się na to wydaje pieniędzy – pytanie czy potrzebnie?) Konsekwencją jest chrześcijańskie getto, żyjące dla siebie i swoimi problemami, od czasu do czasu – jak z solniczki – wyrzucające z siebie ewangelię – poprzez spotkania z ludźmi organizowane niby dla nich, ale w naszym czasie i w przez nas wybranym miejscu, czyli tam, gdzie najczęściej nikt nie chce przyjść.

Po czwarte: lokalny kościół tworzy getto w którym – jak w domu Saula – brak Arki i nikt się tym nie przejmuje. (Kiedyś Billy Graham stwierdził, że ma takie wrażenie, iż gdyby Pan Jezus przyszedł po swój Kościół i go zabrał, to 95% pracy chrześcijańskiej nadal byłoby wykonywane.

Co trzeba zrobić, aby zawrócić?

Po pierwsze: indywidualnie trzeba ukorzyć się przed Panem Bogiem (I Jana 1,9). „Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości”.

Musimy wyznać swój grzech przed Panem Bogiem, grzech:

* chęci naśladownictwa, a nie podążania za Nim,

* porzucenia ludzi, których znaliśmy i którym powinniśmy zwiastować Ewangelię, a zrobiliśmy to pod pozorem chrześcijańskiego rozwoju, dążenia do świętości,

* pasywności i bierności,

* krytyki i waśni,

* złapania wirusa getta.

Po drugie: warto tez zastosować całą, broń jaką daje Bóg (II Kor. 10,3–4):

* modlitwa – (Ew. Mat. 6,5–8, I Tes. 5,17) – módlcie się bez przestanku,

* prawda i pancerz sprawiedliwości – (Ef. 6,14)

* gotowość do zwiastowania Ewangelii i jej zwiastowanie (Ef. 6,15)

* tarcza wiary – (Ef.6, 16),

* post – (Ew. Mat. 6,16–18).

Po trzecie: odkryjmy, jakie mamy dary duchowe, w tym celu:

* zapytajmy o to Pana Boga w modlitwie i poprośmy, aby te dary przed nami odkrył,

* zapytajmy wśród naszych sióstr i braci, jaki dar we mnie widzą,

* popatrzmy sami na siebie, co najbardziej lubimy robić i w czym się najlepiej czujemy – wtedy być może odkryjemy naszą służbę.

Po czwarte: przeprowadźmy szczere rozmowy z wierzącymi w naszym zborze, wspólnocie, kościele – powiedzmy im, co czujemy, jak myślimy i wspólnie zacznijmy się modlić. Wspólnie przeprośmy Boga w modlitwie za nasze błędy. Bo przecież gdzie dwóch lub trzech… (Mat. 18,19–20). Po piąte: musimy zmienić nasze członkowskie zbory w zbory misyjne, we wspólnoty, które będą twórczo zdobywać ludzi dla Pana Jezusa Chrystusa. W tym zakresie musimy przeanalizować nasze relacje z ludźmi, zastanowić się, jak niektóre relacje odbudować, niektóre przemodelować, a inne nawiązać.

Jak ludzie mają się nawracać, jeśli wierzący nie spędzają z nimi swego czasu? Paweł – tak mi się wydaje – wręcz krzyczy: „...Ale jak mają wzywać tego, w którego nie uwierzyli? A jak mają uwierzyć w tego, o którym nie słyszeli? A jak usłyszeć, jeśli nie ma tego, który zwiastuje? (Rzym. 10,14–15)

Musimy spotkać się z ludźmi tam, gdzie oni są, a nie tam, gdzie my chcemy się z nimi spotkać. Pan Jezus chodził po ziemi i opowiadał historie, leczył ludzi, nauczał, dyskutował, ale był tam, gdzie byli ludzie. Nie będzie skutecznego zwiastowania Ewangelii, jeśli będziemy liczyć na to, że to ludzie przyjdą do nas. Jeśli będziemy liczyć na to, iż spotkają się z nami na naszych warunkach i w naszym czasie. Musimy zrozumieć, że dzisiaj czas jest jedną z najcenniejszych wartości. Trzeba go umieć znaleźć, cenić i wykorzystać. Zatem:

* przeprowadźmy ankietę, kto wokół nas mieszka – jeśli nie ankietę, to spróbujmy się dowiedzie tego w inny sposób – ma to ogromne znaczenie dla opracowania sposobu dotarcia do ludzi,

* zastanówmy się, gdzie moglibyśmy najlepiej skontaktować się z ludźmi i zróbmy to,

* wykorzystajmy różne święta, zarówno te religijne, jak i narodowe, aby dotrzeć do ludzi,

* nie róbmy tego, co już robią inni, ale bądźmy twórczy, robiąc coś własnego (róbmy jedną lub dwie dobre rzeczy, a nie rzucajmy się na kilka lub kilkanaście służb),

* dajmy ludziom do zrozumienia, że jesteśmy tacy sami jak oni – źli, brudni, kłamliwi, itd., ale jest ktoś, kto nas zmienia – Pan Jezus Chrystus,

* mówmy ludziom to, co wiemy, co przeżyliśmy – nie opowiadajmy im o tym, czego nie mamy i nie przeżyliśmy, bądźmy szczerzy i nie udawajmy,

* pokochajmy tych, którzy są na zewnątrz i pokochajmy tych, którzy są wierzący, ale nas denerwują.

Po szóste: jako zbór zastanówmy się, co musimy zmienić, aby zbliżyć naszą społeczność do ludzi. Może zamiast w niedzielę winniśmy się zgromadzać w piątek – a może w środę. Może w niedzielę, ale nie o 10,00 ale o 17,00. Zastanówmy się, co się ludziom nie podoba w naszych zborach, w tym celu zaprośmy do szczerej dyskusji tych, którzy odeszli. Zaprośmy niewierzących na nasze nabożeństwa i niech powiedzą, co im się nie podoba, a co jest dla nich czymś nie do zaakceptowania. Być może powiedzą o czymś, co trzeba zmienić, a wcale nie godzi to w Pana Boga, w zasady biblijne, ale my tego nie potrafimy dostrzec, bo od lat powielamy jakiś błąd.

Po siódme: w zborze przeprowadźmy wspólne szczere rozmowy, co nam się w sobie nawzajem nie podoba. Bardzo trudna sprawa, bo bardzo łatwo urazić kogoś, komu się to mówi, ale stwórzmy taką atmosferę duchową, aby nasza szczerość i nasze odczucia zostały tak wyrażone, by nie spowodowały rany, a stały się zachętą do rozwoju.

Po ósme: otwórzmy nasze domy dla ludzi z naszej społeczności i z zewnątrz. Stwórzmy przyjazne środowisko dla tych, którzy nas znają i dla tych, których znają inni i do nas ich przyprowadzą. Bądźmy otwarci na ludzi w naszych domach.

Po dziewiąte: uczmy się rozumieć innych ludzi. Najpierw starajmy się wczuć w ich sytuację, po to aby im pomóc, a nie prawmy kazań, nie kontrolujmy, nie oceniajmy, ale jednocześnie bądźmy szczerzy w tym, co chcemy im powiedzieć.

Po dziesiąte: postawmy jako zbór Pana Boga na biblijne przywództwo, które polega na stworzeniu dla wierzących tylu pól pracy i służby, że każdy może znaleźć dla siebie miejsce. Takie przywództwo zamyka spory i kłótnie. Takie przywództwo tworzy przestrzeń do wymiany myśli, do dyskusji, do poprawy, do eliminowania błędów, do zdobywania ludzi dla Pana Jezusa Chrystusa, bo przecież jeśli nawet jesteśmy ubodzy (tak być może) w duchowe dary, czy też w doświadczenia z Panem Bogiem, to nadal mamy do przekazania ludziom wspaniałą prawdę, że Pan Jezus Chrystus jest drogą, prawdą i życiem. (Ew. Jana 14,6) Przecież to On jest dawcą pokoju i nadziei. (Ew. Jana 14,27)

Podsumowanie:

Czy warto podjąć ryzyko Bożej pracy nad nami, a jeśli tak, to czy będą efekty?

Paweł w I Kor. 15,58 napisał takie słowa: „A tak, bracia moi mili, bądźcie stali, niewzruszeni, zawsze pełni zapału do pracy dla Pana, wiedząc, że trud wasz nie jest daremny w Panu.” Zatem odpowiedź jest prosta – warto podjąć ten trud – bo przecież zależy nam na tym, aby nasze rodziny, nasi przyjaciele, nasi koledzy i koleżanki, współpracownicy, również i nasi wrogowie poznali jedynego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Nasze motywacje i cele są zgodne z tymi, które ma Pan Bóg, czyli nie musimy się obawiać, że lokujemy nasze emocje, nasze myśli, nasz czas i finanse, w złą stronę. Natomiast czy to przyniesie efekt przebudzenia?

Myślę, że tak, myślę, że jeśli z naszej strony wykonamy swoją pracę, to Pan Bóg nie pozostanie głuchy na nasze prośby, modlitwy, posty i nasze działania i On pokaże nam, w jaki sposób ześle przebudzenie dla naszego narodu. Tego przebudzenia nie możemy przeoczyć i nie możemy w nim nie uczestniczyć.

Jarosław Klon