BOŻE NARODZENIE


Gdyby nie przyszedł, nie byłoby tych dni o niepowtarzalnym uroku, upamiętniających Jego przyjście, nie byłoby roześmianych twarzy dziecięcych, wpatrzonych w blask choinek, nie byłoby dźwięku dzwonów kościelnych, wzywających wiernych na pasterkę, ani nie byłoby potężnego, wznoszącego serca ku niebiosom chóru: „Bóg się rodzi, moc truchleje”. Gdyby nie przyszedł, Pismo Święte kończyłoby się na proroctwie Malachiasza, a uroczystości pogrzebowe kończylibyśmy słowami: „Marność nad marnościami — wszystko marność”.

Ale czy tylko tyle? Gdyby nie przyszedł, świat wyglądałby chyba całkowicie inaczej. Gdyby nie ta potężna eksplozja miłości i dobra przed dwudziestu wiekami na skrawku Ziemi Palestyńskiej u zbiegu trzech kontynentów, obraz dzisiejszego świata z całą pewnością wyglądałby przerażająco. Nikt nie zdoła przemyśleć do końca takiej alternatywy. Być może świat byłby terenem grasowania zdziczałych hord barbarzyńców, może łazilibyśmy po drzewach, a może martwa cisza zalegałaby glob pokryty lejami i osnuty śmiercionośnymi oparami po wybuchach nuklearnych, może wreszcie ziemia byłaby ponownie pustkowiem i chaosem, jak na początku.

Bez przesady można stwierdzić, że całe cztery tysiąclecia historii biblijnej Starego Testamentu były przygotowaniem do tego wielkiego Przyjścia, zapowiadały je, symbolizowały w licznych obrazach i torowały pod każdym względem drogę do tego kulminacyjnego w dziejach ludzkości wydarzenia.

Na czym więc polega jego istota i znaczenie? Co uzasadnia tak gorliwe i spontaniczne obchodzenie tych świąt co roku? Najlepiej szukać odpowiedzi na te pytania u źródła, u Tego, który to znamienne wydarzenie przed założeniem świata zaplanował, a potem we właściwym czasie zrealizował: u Boga — w Jego Słowie, Piśmie Świętym.

Jednym z pierwszych ludzi, którzy w Nowym Testamencie wypowiadali się na temat Narodzenia Pańskiego, był kapłan Zachariasz, ojciec Jana Chrzciciela. W znanym, wspaniałym „Benedictus” dał wyraz swojej proroczej wizji i swoim uczuciom w następujących słowach: „Niech będzie uwielbiony Pan, Bóg Izraela, że nawiedził swój lud i wyzwolił go… Jak to zapowiedział przez usta swych świętych proroków od dawna, że od naszych nieprzyjaciół nas wybawi… iż z mocy nieprzyjaciół wyrwani bez lęku służyć Mu będziemy w pobożności i sprawiedliwości przed Nim po wszystkie dni nasze… aby nasze kroki zwrócić na drogę pokoju.”

Tematem centralnym tej wypowiedzi jest niewątpliwie wybawienie od nieprzyjaciół, zaś skutkiem tego wyzwolenia jest usunięcie bojaźni, wolność, życie w sprawiedliwości i pobożności oraz chodzenie drogą pokoju.

O jakich nieprzyjaciół tutaj chodzi? Współcześni Chrystusowi patrioci żydowscy, a za nimi najróżniejsi inni patrioci byli mocno przekonani, że chodzi o wrogów politycznych. Oczekiwali więc na Mesjasza, który rozprawi się ze znienawidzonymi okupantami czy ciemiężcami, kiedy więc okazywało się, że Jezus nie zdradza najmniejszego zainteresowania taką działalnością, odwracano się zawsze od Niego i wyśmiewano Go.

Jest rzeczą oczywistą, że w zapowiedziach proroków nie mogło chodzić o taki rodzaj nieprzyjaciół, gdyż wcale nie wszyscy cierpią pod przemocą takich, zaś wyzwolenie polityczne wcale nie jest równoznaczne z życiem w pobożności i sprawiedliwości, o jakim prorokował Zachariasz.

Istnieją nieprzyjaciele ludzkości w ogóle i każdego pojedynczego człowieka w szczególności, którzy zadręczają nas znacznie bardziej i od których wyzwolenie jest o wiele bardziej pożądane i naglące, a jego skutki o wiele bardziej dalekosiężne i o wiele trwalsze.

Największym z tych nieprzyjaciół jest grzech. „Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu” — powiedział Chrystus dodając, że tylko wyzwoleni przez Niego są rzeczywiście wolni. Wynika z tego, że można być rzeczywiście wolnym także i pod obcą okupacją, a nawet w celi więziennej, nie można natomiast być rzeczywiście wolnym, będąc sługą grzechu. Zgodzą się z tym stwierdzeniem wszyscy ci, którzy doznali sami na sobie okropności tyranii grzechu i skosztowali wolności, jaką przyniósł dla nich Król z Betlejemu.

Istnieje cały szereg oprawców, siepaczy tego tyrana, któremu na imię grzech. Wielu z nich wymienia św. Paweł, mówiąc o uczynkach zrodzonych z ciała: „Nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiści, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgody, rozłamy, zazdrości, pijaństwa, hulanki i tym podobne.” Oto nasi główni nieprzyjaciele, pod których jarzmem cierpimy i od których wyzwolenie zgotował dla nas Bóg przez przyjście Mesjasza.

— Ależ to jest oczywista sprzeczność! Jak możemy cierpieć pod jarzmem i jednocześnie być wyzwoleni?

— Właśnie. Jeśli wyzwolił, to jesteśmy wolni. Jeśli jesteśmy zniewoleni, znaczy to, że nas nie wyzwolił. Jak rozwiązać ten dylemat?

Problemten wyjaśnił św. Jan mówiąc o wcielonym Słowie: „… świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, udzieliło mocy, aby się stali dziećmi Bożymi”. Wyzwolenie staje się więc rzeczywistością tylko wtedy, gdy zostaje przyjęte. Rezultatem zaś tego i dowodem, że wyzwolenie nastąpiło, jest życie pełne owocu Ducha, odznaczające się takimi cechami jak: „Miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie.”

Czas Bożego Narodzenia jest więc dobrą okazją do refleksji, na ile we mnie, w tobie, w każdym z nas dokonało się dzieło tego przysłanego nam „mocarnego Wybawcy” i na ile rozlewają się wokół nas jego zbawienne skutki. Jeśli zaś jeszcze to się nie stało albo też stało się to zaledwie w nikłym stopniu, jest to okazja, aby wykorzystać ten czas i „czerpać ze zdrojów zbawienia”. Potrzebujemy tego sami i potrzebuje nasze otoczenie.

Nasuwa się w związku z tym aktualna dygresja. Naród nasz cieszy się odzyskaną niedawno wolnością polityczną, do której tak długo tęskniliśmy. Oby w ślad za nią nastąpiła pełna wolność duchowa, wolność od duchowych nieprzyjaciół, wolność rzeczywista, wewnętrzna. Porównując te dwie przytoczone powyżej listy: uczynków ciała i owoców Ducha z codziennymi zjawiskami w naszym życiu publicznym, takimi jak choćby prace sejmu, kampania wyborcza, ogólne nastroje wśród polityków, stosunek do realiów gospodarczych, statystyki zużycia tytoniu czy alkoholu, nasze reakcje na codzienne kłopoty, stosunki międzyludzkie w ogólności i wiele innych, nie trudno dostrzec palącą potrzebę takiego wyzwolenia.

Bez radykalnego, powszechnego postępu w zastosowaniu zdobyczy dzieła, zapoczątkowanego w Betlejemie, nie może być istotnej poprawy naszej gospodarki, nie może być wzrostu zamożności naszego Kraju ani wzrostu jego autorytetu na arenie międzynarodowej. Kluczem do wszystkiego tego jest zanurzenie się w Słowie, które tamtego dnia spoczęło na sianie w stajence betlejemskiej — przyjęcie Życia nowego, niebiańskiego. Bez tego grzęznąć będziemy coraz bardziej w retoryce, powszechnej wrogości i nienawiści, walce wszystkich przeciwko wszystkim i ogólnym chaosie. I to, o ironio i o zgrozo, w powodzi świateł choinkowych, wśród dźwięku dzwonów, wzywających na pasterkę, i przy akompaniamencie potężnego chóru: „Bóg się rodzi, moc truchleje.”

Nie musi tak być i nie powinno tak być. Od tego, aby tak nie było, jest misja, a także „Misja”. Nie wstydźmy się stać po stronie Prawdy i nazywać sprawy po imieniu nawet przeciwko opiniom ogólnie przyjętym. Ale czyńmy to w duchu „Księcia Pokoju”, w duchu miłości, a nie w jakże powszechnym duchu wrogości i wojowniczości. Nie zaczynajmy od drugich, lecz od samych siebie. Oby Boże Narodzenie stało się potężną eksplozją dobra, pokoju, uprzejmości, łagodności i opanowania. Oby był to milowy krok na drodze wyjścia z naszych kłopotów.

J. K. (1990)
Odpowiedź na ankietę
czasopisma „Misja”